O konieczności reformy Sądu Najwyższego mówi się od dawna, głównie w kontekście likwidacji dwóch tzw. nowych izb – czyli Izby Odpowiedzialności Zawodowej oraz Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Zmiany dotyczące tej ostatniej zakłada zresztą projekt ustawy przywracającej praworządność w wymiarze sprawiedliwości, a konkretnie regulującej kwestie statusu sędziów powołanych od 2018 r., czyli przy udziale Krajowej Rady Sądownictwa, w skład której wchodzi 15 sędziów/członków wybranych przez Sejm, nie przez sędziów. Zespół Komisji Kodyfikacyjnej Ustroju Sądownictwa i Prokuratury ds. ustawy o Sądzie Najwyższym kończy teraz prace nad kolejnym projektem – nową ustawą o Sądzie Najwyższym.
– Jeśli wszystko się ułoży, to będzie przedstawiony całej komisji 23 września. Proponujemy m.in. wprowadzenie dodatkowego wymogu pięcioletniego stażu pracy w zawodzie prawniczym dla tzw. akademików kandydujących do SN i czteroletnią karencję dla prawników, którzy sprawowali m.in. funkcje rządowe, wykonywali mandaty poselskie lub senatorskie, a zatem brali w ten sposób udział w świecie polityki – mówi nam dr Jarosław Matras, sędzia SN i przewodniczący zespołu.
Czytaj: Sędzia Matras: Kończymy prace nad ustawą o Sądzie Najwyższym. Tylko czy prezydent podpisze?>>
Profesor w SN? Tak, ale z wiedzą praktyczną
Kwestie wymagań dla kandydatów na sędziów w SN reguluje art. 30 ustawy o Sądzie Najwyższym. Są to m.in. wiek – ukończone 40 lat, niekaralność, nieskazitelny charakter, wysoki poziom wiedzy prawniczej, ukończenie wyższych studiów prawniczych w Polsce i uzyskanie tytułu magistra lub zagranicznych studiów prawniczych uznawanych w Polsce oraz co najmniej dziesięcioletni staż na stanowisku sędziego, prokuratora, prezesa Prokuratorii Generalnej Rzeczypospolitej Polskiej, jej wiceprezesa, radcy, albo przez co najmniej dziesięć lat wykonywanie w Polsce zawodu adwokata, radcy prawnego lub notariusza. Jest też furtka dla tzw. pracowników akademickich. Nie muszą się obecnie wykazać stażem w zawodzie prawniczym, a tytułem naukowym profesora albo stopniem naukowym doktora habilitowanego nauk prawnych i pracą w polskiej szkole wyższej, Polskiej Akademii Nauk, instytucie naukowo-badawczym lub innej placówce naukowej. I to m.in. ma się zmienić.
Sędzia Matras przyznaje, że także w trakcie prac zespołu pojawiały się argumenty o wybitnych sędziach SN, którzy trafili do Sądu Najwyższego na podstawie właśnie tego przepisu.
– Z drugiej strony jednak warto pamiętać też o tym, co działo się w ostatnich latach – mam na myśli spektakularne awanse do Sądu Najwyższego, które niekoniecznie wiązały się z odpowiednim doświadczeniem, wysokim poziomem wiedzy prawniczej. Niezależnie od tego, w naszej ocenie sędzia Sądu Najwyższego powinien wykazywać się doświadczeniem praktycznym związanym ze stosowaniem prawa – bo to spowoduje, że jego orzekanie w SN będzie bardziej efektywne, przyswajalne i taki sędzia, w naszej ocenie, lepiej w SN się odnajdzie – mówi i dodaje, że spodziewa się w tym zakresie dalszej dyskusji. To zresztą nie jedyny „nowy" wymóg. – Proponujemy ograniczenia dotyczące prawników pełniących wysokie funkcje, np. w rządzie. Będą mogli kandydować do SN, oczywiście jeśli spełnią warunki, po upływie czteroletniej karencji od zajmowania stanowiska ściśle wskazanego w ustawie. Oczywiście, jeśli te nasze propozycje zostaną przyjęte przez Komisję Kodyfikacyjną i następnie uwzględnione przez MS. Powtarzam – naszym celem jest stworzenie maksymalnie bezpiecznej – wolnej od wpływów władzy wykonawczej – strefy funkcjonowania Sądu Najwyższego, aby nie było tak, że na przykład były minister sprawiedliwości, poseł czy były wiceminister spraw zagranicznych, spełniający warunki – czyli np. z tytułem doktora habilitowanego – od razu po zakończeniu pracy w rządzie zostaje sędzią SN. Taka sytuacja w sposób nieuchronny może negatywnie być odbierana w kontekście późniejszego orzekania przez tego sędziego i może godzić w prestiż i autorytet SN – podsumowuje.
Cena promocyjna: 269.09 zł
Cena regularna: 299 zł
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 209.3 zł
Transfer problematyczny i dla SN, i dla uczelni
Rozmówcy Prawo.pl co do zasady propozycje chwalą. – Mamy wiele przykładów osób w Sądzie Najwyższym czy w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, które zostały powołane wyłącznie na podstawie dorobku akademickiego, bez żadnej praktyki prawniczej. Moim zdaniem habilitacja nie wystarczy – zwłaszcza że zdarza się, że jest to habilitacja np. bułgarska. Już choćby dlatego sam tytuł naukowy nie powinien być przepustką do orzekania – mówi prof. Grzegorz Krawiec z Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie.
Dodaje zresztą, że nawet najuczciwiej zdobyta, ponadprzeciętna habilitacja nie zawsze przekłada się na umiejętność stosowania prawa w praktyce. – Praca naukowca diametralnie się bowiem różni od pracy sędziego. W moim przekonaniu konieczne jest połączenie doświadczenia naukowego z doświadczeniem praktycznym i dlatego ta zmiana to krok w dobrą stronę i powinien dotyczyć również Naczelnego Sądu Administracyjnego – podsumowuje. W jego ocenie tak uproszczona droga do transferu do SN czy NSA wcale nie jest też korzystna dla samej uczelni. – Takiego sędziego nie można zwolnić. De facto, w najgorszym wypadku, można obecnie być zarówno marnym akademikiem, jak i niespecjalnie dobrym sędzią. Inna strona medalu to kwestie dydaktyki – są sędziowie, którzy mają dryg do wykładania na uczelniach, ale są też tacy, którzy ucząc studentów prawa, za bardzo skupiają się na technicznych szczegółach z praktyki SN. Co ma swoją wartość, ale na późniejszych etapach – np. na aplikacji – podsumowuje.
Prof. Marta Romańska, sędzia Sądu Najwyższego i członkini Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego, również uważa, że takie wymaganie – dotyczące stażu w zawodzie prawniczym – ma racjonalne uzasadnienie. – Przypominam, że tzw. akademicy reprezentują bardzo różne przygotowanie, mogą mieć w danej dziedzinie - nie zaprzeczam - wysoki poziom wiedzy, ale niekoniecznie zajmują się tymi gałęziami prawa, które w praktyce prawniczej rzeczywiście mają jakieś istotne bieżące znaczenie. Jeśli ktoś jest specjalistą z zakresu teorii prawa, historii prawa, a nie ma doświadczenia praktycznego w stosowaniu prawa, no to niekoniecznie będzie miał warsztat potrzebny do orzekania w Sądzie Najwyższym. Niezaprzeczalnie praktyka w zawodzie prawniczym jest potrzebna i niezaprzeczalnie osoby wykonujące zawód prawniczy mają większą wiedzę na temat tego, jak wygląda stosowanie prawa, jak kształtują się linie orzecznicze, w jaki sposób zarządzają sprawą rozpoznające ją sądy i w jaki sposób należy nią zarządzać w Sądzie Najwyższym – mówi profesor.
Dr hab. Grzegorz Wierczyński z Uniwersytetu Gdańskiego ocenia, że wprowadzenie wymagania doświadczenia w stosowaniu prawa jest krokiem w dobrą stronę. - Osoby, które nie mają doświadczenia w stosowaniu prawa nie powinny trafiać na takie stanowiska. Jednocześnie uważam, że to krok niewystarczający, proponowane wymagania są zbyt małe. Powinny to być takie wymagania, które sprawią, że do sądu będą trafiać wyłącznie ludzie, którzy mają najwyższe kompetencje zawodowe z zakresu stosowania prawa - mówi. I dodaje, że zdarzyła się już zresztą sytuacja, która pokazuje słuszność tej inicjatywy. - W pierwszej kadencji tzw. neo-KRS, w ramach konkursu na stanowisko sędziego w Sądzie Najwyższym, zapytano jednego z kandydatów, czy nie widzi problemu w tym, że jest teoretykiem i nie ma doświadczenia w stosowaniu prawa. Kandydat ów odpowiedział, że uważa to wręcz za swoją zaletę. Potem jednak, gdy został przeniesiony z Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych do Izby Cywilnej i odmówił orzekania, tłumacząc właśnie, że nie ma kompetencji potrzebnych do orzekania w tej izbie - podsumowuje.
Czytaj też w LEX: Konsekwencje uchybień w obsadzie TK (uwagi na tle orzeczenia w sprawie K 1/20) >
Pięć lat stażu? A może więcej
Dr hab. Mariusz Bidziński, prof. Uniwersytetu SWPS, partner w kancelarii Chmaj i Partnerzy, zastanawia się z kolei, czy projektowany staż nie powinien być dłuższy – tak jak w przypadku kandydatów będących np. adwokatami, radcami czy sędziami – dziesięcioletni. – Niewątpliwie powołanie na stanowisko sędziego Sądu Najwyższego powinno być zaszczytem i ukoronowaniem pewnego etapu życia zawodowego, kariery. Równocześnie jednak przyszły sędzia SN powinien nie tylko wykazywać się najwyższym stopniem wiedzy teoretycznej, ale też wiedzą praktyczną. Jestem przekonany, że tego właśnie oczekują obywatele, których sprawy trafiają do SN – mówi. On też podkreśla, że sędzią SN nie powinna być przypadkowa osoba, nawet jeśli legitymuje się stopniem naukowym i stażem pracy na uczelni.
– Ktoś może być, nie zaprzeczam, nawet wybitnym teoretykiem, ale to nie oznacza, że zna się na tyle na procedurach, że może rozstrzygać sprawy w Sądzie Najwyższym. A zakres tematyki, przypomnę, jest bardzo szeroki. Sędziowie Sądu Najwyższego decydują przecież o istotnych dla obywateli kwestiach, począwszy od spraw karnych, poprzez te dotyczące majątku, wolności osobistych, praw obywatelskich. Ten dodatkowy wymóg stażu w zawodzie prawniczym, czyli pracy przy stosowaniu prawa, jest więc jak najbardziej zasadny – podsumowuje. Zdaniem profesora warto też się zastanowić, czy nie powinno być ograniczeń w kandydowaniu do SN np. prokuratorów albo sędziów z niższego szczebla prokuratury czy sądu. – Można byłoby rozważyć wprowadzenie obostrzenia, że np. prokurator mógłby kandydować do SN, ale pod warunkiem, że miałby określony staż pracy w prokuraturze okręgowej lub nawet regionalnej. Podobnie w przypadku sędziów. To jest oczywiście do przedyskutowania. Powtarzam, celem powinno być to, by do SN trafiały osoby z najwyższym poziomem wiedzy, ale też największym możliwym doświadczeniem praktycznym – zaznacza prof. Bidziński.
Były minister w drodze do SN powinien... ochłonąć
Prof. Bidziński jest też „za" wprowadzeniem swoistej karencji dla prawników – byłych polityków, którzy chcieliby kandydować do SN.
– Zdecydowanie taki kandydat powinien się odciąć od politycznej kariery. Chodzi przecież o zaufanie społeczne. Te cztery, pięć, a być może nawet – do rozważenia – osiem lat uwzględniałoby zmiany parlamentarne i pozwoliłoby prawnikowi odciąć się od polityki. A samo kryterium na pewno służyłoby odpolitycznieniu SN – wskazuje.
Prof. Marta Romańska również jest zwolenniczką karencji dla prawników, którzy kandydują do SN, a zajmowali się polityką.
– Normą jest, że każdy z nas ma jakieś preferencje polityczne, podziela jakiś system wartości. Mamy przecież prawa wyborcze i zakładam, że każdy sędzia i kandydat na sędziego spełnia tego rodzaju swoje obywatelskie obowiązki. Objęcie mandatu w parlamencie czy w rządzie wiąże się jednak z daleko większym zaangażowaniem w działalność polityczną. Potrzeba potem pewnego resetu, zanim od tej działalności przejdzie się do orzekania w SN. To też ważne z punktu widzenia społecznego. Ten upływ czasu sprawi, że odbiorcy wymiaru sprawiedliwości nie będą identyfikowali sędziego z konkretną grupą polityczną, z którą się być może był identyfikowany, gdy wykonywał np. mandat posła - podsumowuje – podsumowuje.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Linki w tekście artykułu mogą odsyłać bezpośrednio do odpowiednich dokumentów w programie LEX. Aby móc przeglądać te dokumenty, konieczne jest zalogowanie się do programu. Dostęp do treści dokumentów w programie LEX jest zależny od posiadanych licencji.
















