Wyrwane słupki i bruk, zniszczone rowery miejskie, sklepy i mienie prywatne. Chuligani od lat 11 listopada robią sobie święto „narodowej zadymy”. Miasto ponosi ogromne straty, za które ktoś musi odpowiedzieć. Pytanie – kto? Organizator czy sprawcy? Organizatorzy nie kwapią się do ponoszenia wysokich kosztów, a sprawców nie tak łatwo zidentyfikować. Może w tym pomóc sąd, ale procesy trwają nawet kilka lat.

Wątpliwa odpowiedzialność organizatora marszu

Mirosław Wróblewski, dyrektor Zespołu Prawa Konstytucyjnego, Międzynarodowego i Europejskiego w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich, mówi serwisowi Prawo.pl, że pociąganie organizatorów manifestacji do odpowiedzialności za tego typu zniszczenia, byłoby rozwiązaniem zbyt daleko idącym. - Nawet podczas pokojowych protestów może dojść do różnego rodzaju incydentów niezależnych od organizatora. Ma on swoje obowiązki, jeżeli chodzi o przebieg zgromadzenia i jego pokojowy charakter, ale nie jest w stanie wziąć odpowiedzialności za każdego uczestnika czy chuligana, który chce jedynie wywołać "zadymę". Tym bardziej, gdy chodzi o wielotysięczny tłum – podkreśla.

Dyrektor dodaje, że były już wcześniej propozycje zmiany przepisów w tym zakresie, w kierunku przypisania odpowiedzialności za ewentualne burdy czy zniszczenia organizatorom. - Budziło to jednak duże wątpliwości RPO. To - w naszej ocenie - jest odpowiedzialność poszczególnych osób, które się tych czynów zabronionych dopuszczają, na ogólnych zasadach odpowiedzialności karnej czy odszkodowawczej cywilnoprawnej. Ze standardów międzynarodowych i  orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego również wynika, że odpowiedzialność materialna nie może być przypisana wprost organizatorowi zgromadzenia - mówi.

Ekspert ds. bezpieczeństwa, dr Mateusz Dróżdż z Uczelni Łazarskiego, mówi jednak, że były sytuacje, w których organizatora wydarzenia wskazywano jako odpowiedzialnego za szkody wyrządzone czynami chuligańskimi. Taka sytuacja miała miejsce np. w związku ze wcześniejszą organizacją Marszu Niepodległości, gdzie roszczenia odszkodowawcze były skierowane wprost do organizatorów. - Opierały się one na tym, czy można mu przypisać odpowiedzialność deliktową, czyli brak zachowania należytej staranności, który przyczynił się do powstania szkody. W praktyce jednak udowodnienie takiej winy jest bardzo trudne - mówi. Jak dodaje, przy odpowiedzialności indywidualnej winni ponosili odpowiedzialność karną – w zakresie mienia i cywilną, gdzie zasądzano odszkodowanie. Właściciel mienia uzyskiwał odszkodowanie za straty, które poniósł, ale od indywidualnych osób – sprawców szkody.

 


Złapią cię za rękę - mów: to nie twoja ręka

Pociągnięcie do odpowiedzialności osób, które powinny odpowiadać za szkody wyrządzone podczas takich demonstracji, nie jest jednak łatwe. Insp. dr Mariusz Sokołowski z Katedry Nauk o Bezpieczeństwie UW, były rzecznik Komendanta Głównego Policji, podkreśla, że od wielu lat Święto Niepodległości stało się świętem „narodowej zadymy”, które zawłaszczyły sobie chuligańskie grupy pseudokibicowskie. – Zawsze organizatorzy odżegnują się od osób, które łamią prawo, niszczą mienie, podkreślając, że nie są to członkowie „ich zgromadzenia” – podkreśla. Nawet gdy wyraźnie widać było na nagraniach, że osoby te wybiegały z tłumu manifestantów i wracały do tej grupy. – Pamiętam przypadki, że ochraniający protest podnosili taśmę otaczającą grupę, by umożliwić powrót tym, którzy wracali po zniszczeniu mienia – dodaje.

Jak wyjaśnia, często pojawiają się ze strony organizatorów zarzuty o możliwej prowokacji, że szkód dokonała nieznana grupa osób, mimo że materiały filmowe czy fotografie świadczą przeciwnie. – Tu obowiązuje zasada – złapią cię za rękę, mów: nie twoja ręka – dodaje.

Straty Warszawy po marszu Niepodległości

Jak informuje nas Karolina Gałecka, rzecznik prasowy stołecznego magistratu, dokładna skala zniszczeń będzie znana za kilka dni, bo służby drogowe m.st. Warszawy wciąż przeprowadzają inwentaryzację miejskiej infrastruktury, ale już dzisiaj szacuje się, że straty wynoszą kilkadziesiąt tysięcy złotych. - Chuligani wyrwali kilkadziesiąt słupków blokujących i kostkę brukową, przy użyciu materiałów pirotechnicznych podpalili stację rowerów Veturilo i drzwi do jednego z miejskich urzędów – zaznacza.

Na razie miasto nie wie, czy i w jaki sposób będzie mogło powetować szkody. - Trwają analizy prawne, które pozwolą ustalić, czy miasto będzie mogło odzyskać środki, jakie będą mogły być poniesione na rzecz naprawy szkód – podkreśla rzecznik.

Adwokat Klaudyna Rybak z Kancelarii Dubois i Wspólnicy Kancelaria Adwokacko – Radcowska sp. j., wyjaśnia, że miasto stołeczne Warszawa, jako właściciel zniszczonego przez uczestników mienia, może dochodzić na zasadach odpowiedzialności deliktowej pokrycia kosztów i szkód od osób, które dokonały zniszczeń.

- Na gruncie Kodeksu cywilnego istnieje obowiązek naprawienia szkody po stronie sprawcy czynu niedozwolonego i odpowiadające mu uprawnienie do domagania się zapłaty odszkodowania przez poszkodowanego. Miasto ma więc uprawnienie do dochodzenia odszkodowania na zasadach ogólnych, w granicach reżimu odpowiedzialności deliktowej – ex delicto, określonych w przepisach Kc – wyjaśnia.

Odpowiedzialność oceni sąd

Kwestię odpowiedzialności organizatora oceni dopiero sąd, który w postępowaniu rozstrzyga, czy osoba "należała" do protestu, czy nie.
– Organizator nie chce pokrywać strat, bo to są z reguły bardzo wysokie kwoty – koszty zniszczonych samochodów, radiowozów, szkody w mieniu policyjnym i prywatnym, ale również koszty sprzątania miasta  – zaznacza Mariusz Sokołowski.

Jednak aby uzyskać odszkodowanie, konieczne będzie w pierwszej kolejności zidentyfikowanie sprawców szkody. Nieuniknione może się okazać skierowanie konkretnych spraw na drogę postępowania cywilnego. - Tego rodzaju postępowanie, ze względu na potrzebę ustalenia materiału dowodowego, jak również wskazanie osób odpowiedzialnych za zaistniałe szkody może być skomplikowane, a sam proces może trwać nawet kilka lat – mówi mec. Klaudyna Rybak.

Tożsamość sprawców łatwiejsza do ustalenia, ale wciąż trudna

W Polsce w większości mamy do czynienia z odpowiedzialnością indywidualną, ale spośród wielu osób manifestujących i łamiących prawo, tylko część zostaje zatrzymana. Pytanie też, czy zostają zatrzymani w związku z konkretnym czynem. – Jeśli mamy do czynienia z osobą nagraną, której będzie można udowodnić łamanie prawa, to dobrze, ale nie zawsze to jest możliwe – czasem dowodem mogą być wypowiedzi policjantów dokonujących zatrzymania, ale w trakcie postępowania w sądzie każdy może się tłumaczyć – wyjaśnia Mariusz Sokołowski.  

- Jest coraz mniejszy problem z ustaleniem tożsamości, dzięki monitoringowi, obecności nieumundurowanych funkcjonariuszy, policja jest w stanie zidentyfikować wszystkich sprawców. Nie ma więc przeszkód, by przypisać odpowiedzialność materialną konkretnym sprawcom – wskazuje Mirosław Wróblewski.

Kazus Marszu Niepodległości

Tegoroczny Marsz Niepodległości jest wyjątkowym przypadkiem - w tym roku, podczas pandemii, zgromadzenia są nielegalne. Marsz został zakazany przez prezydenta Warszawy, decyzję podtrzymały sądy dwóch instancji. Jednocześnie zorganizowano marsz jako przejazd samochodów. Obok stworzyła się jednak grupa osób, która szła, i to osoby z tej grupy dokonały zniszczeń. Zdaniem dr. Dróżdża trudno będzie udowodnić, że to piesze zgromadzenie miało charakter spontaniczny.

Tego samego zdania jest dyr. Wróblewski. - Mamy pewność, że to zgromadzenie było nielegalne. Nie może być mowy o spontaniczności, jeśli zgromadzenie jest cykliczne. A to oznacza, że wchodzi w grę odpowiedzialność na zasadach ogólnych - art. 52 par. 2 punkt 2 Kodeksu wykroczeń, zgodnie z którym - kto organizuje zgromadzenie bez wymaganego zawiadomienia, lub przewodniczy takiemu zgromadzeniu, lub zgromadzeniu zakazanemu, podlega karze ograniczenia wolności albo grzywny. Podstawa do ewentualnego ukarania organizatorów więc jest - mówi.

Zobacz też: Maszeruj albo nie - dualizm prawny utrudnia interpretację, ale Marsz Niepodległości jest zakazany