O należycie przeprowadzonej wykładni systemowej Konstytucji RP zadecyduje to, jaką zasadę obrał ustrojodawca w stosunku do wyboru sędziów do tego najważniejszego sądu w Polsce. Zgodnie z wnioskowaniem a maiori ad minus (z mocniejszego na słabsze), skoro na gruncie Konstytucji RP istotniejsze znaczenie ma sąd konstytucyjny (Trybunał Konstytucyjny) niż Krajowa Rada Sądownictwa, to tym samym najważniejszymi sędziami w Państwie Polskim są właśnie sędziowie Trybunału Konstytucyjnego.

Czytaj: Dawid Kulpa: Realizm międzynarodowy a kryzys praworządności w Polsce>>

Idąc dalej powyższym rozumowaniem a fortiori, jeśli wybór sędziów Trybunału Konstytucyjnego miał od momentu uchwalenia Konstytucji RP wbudowany element polityczno-ideologiczny, a ten sposób wyboru uznawany jest także w USA za zbieżny z samą naturą dystrybucji i podziału władzy w demokratyczno-liberalnym państwie, to przedstawianie w debacie publicznej osób, które stanęły do konkursów po, ujmijmy to oględnie, nietrafionej reformie z 2017 r. jako „nielegalnych”, „pseudo-sędziów”, czy też „neo-sędziów” są moim zdaniem nie tylko nietrafione, ale wręcz całkowicie szkodliwe. Skutkiem tej praktyki jest jedynie dalsza erozja szacunku tak do prawa państwowego (stanowionego przez Państwo Polskie), jak i samego Państwa Polskiego i jego instytucji.

Czy tego komentatorzy chcą, czy nie to tekst Konstytucji RP przesądza, że sędziowie Trybunału Konstytucyjnego są „najwyższymi kapłanami” w hierarchicznym systemie prawnym Rzeczpospolitej Polskiej. Ich wybór z kolei następuje w drodze decyzji wyłącznie jednej izby parlamentu (Sejmu RP), i to bez kwalifikowanej większości. Skoro proces selekcji najważniejszych sędziów w całym kraju ma wbudowany element ideologiczno-polityczny, co wynika z samej natury władzy w demokratyczno-liberalnym państwie, to nie sposób doszukiwać się adekwatności i proporcjonalności w ocenach zindywidualizowanych sędziów, którzy stanęli do konkursów po reformie z 2017 r.

Nieudana reforma, lekarstwa śmiertelne

Nie oznacza to w żadnym wypadku, że reforma z 2017 roku była udana, czy godna pochwały. Podkreślam to stanowczo. Nie, nie była. Ale w żadnym wypadku nie usprawiedliwia to odpowiedzialności zbiorowej sprowadzającej się do plemiennego ferowania nieznanego naszej cywilizacji zbiorowego wyroku na całą, niejednorodną grupę osób. Grupę szczególną, bo reprezentującą Państwo Polskie i w jego imieniu wydającą orzeczenia.

Zwłaszcza, kiedy zważymy, że na poziomie wykładni językowej Konstytucji RP pewne jest tylko to, że wybranych sędziów ma być piętnastu oraz mają być wybrani spośród sędziów SN, sądów powszechnych, sądów administracyjnych i sądów wojskowych. Z kolei próba interpretacji rozszerzającej, opierająca się na ładunku normatywnym art. 10 ust. 1 Konstytucji najzwyczajniej w świecie nie przekonuje. Przypomnę, że art. 10 ust. 1 podkreśla, że „Ustrój Rzeczypospolitej Polskiej opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, władzy wykonawczej i władzy sądowniczej”. Art. 187 ust. 4 Konstytucji z kolei stanowi, że „ustrój i tryb pracy KRS określa ustawa”. Zrozumiałbym skalę zastrzeżeń, gdyby prawo zmieniono w ten sposób, że władza ustawodawcza dokonała wyboru 15 członków spoza grona sędziów. Jednak tak nie było. Wybrano 15 sędziów.

Każdy z tych sędziów wiele lat wcześniej przeszedł przez ścieżkę KRS w sposób, który aktualnie próbuje się „zrestytuować”.

Każdy z tych sędziów musiał spełniać wymagania, które wskazuje w art. 103 ust. 2 i art. 178 ust. 3 sama Konstytucja RP. Precyzyjniej, żaden z tychże sędziów nie przynależał do partii politycznej, związku zawodowego. Nie prowadził również działalności publicznej nie dającej się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Dla wielu te kryteria formalne to zbyt mało. Znajdą się pewnie i przeciwnicy takiego poglądu, którzy chcieliby i te wymagania liberalizować. Te opinie nie mają jednak decydującego znaczenia. Znaczenie ma brzmienie norm konstytucyjnych. Tym samym z perspektywy wykładni czy to art. 10 ust. 1, czy też art. 187 ust. 4 Konstytucji nie znajduję podstaw do tak daleko idącej pewności interpretacyjnej, jaką część doktryny forsuje. Próby uzasadniania, że tychże 15 sędziów mogą wybierać tylko sędziowie i wyłącznie sędziowie dla mnie jest po prostu zbyt kategoryczna, aby pomyślnie przebrnąć test „zdrowego rozsądku”.

Zgadzam się jednak z głosami, że można mieć szereg zastrzeżeń co do braku rzeczywistego dialogu ze środowiskiem sędziowskim w 2017 r. przez środowiska polityczne sprawujące wówczas władzę ustawodawczą i wykonawczą. Ale nie usprawiedliwia to, moim zdaniem, rozpowszechniania informacji o rzekomym „bezprawnym” działaniu sędziów, którzy przystąpili do konkursów po wejściu tejże reformy w życie. Doszukiwanie się innych, programowo-ideologicznych treści a priori to jednak, w świetle tekstu Konstytucji RP, oczekiwanie zbyt daleko idące. Ocena działań każdego z tychże sędziów może i powinna być dokonywana, ale nigdy nie z góry. Przeciwnie - zawsze a posteriori, po ewentualnym naruszeniu zasad.

Tym bardziej, że w przedmiocie gwarancji „niezawisłości” konkretnych sędziów, wielu komentatorów co najmniej tolerowało niepokojące dla demokracji liberalnej zdarzenia, którym warto poświęcić kilka zdań.

  


Skomplikowane polskie ścieżki „odpolitycznienia” sądownictwa

W wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 23 czerwca 1998 r., sygn. K 3/98, możemy przeczytać, że „Trybunał Konstytucyjny uważa, że powaga wymiaru sprawiedliwości w demokratycznym państwie prawa wymaga, by z sądów odeszli ci, którzy celom politycznej represji podporządkowali najbardziej podstawowe wartości sądownictwa - niezawisłość i bezstronność. Raz jednak trzeba jednak podkreślić, że regulacje takie muszą mieć charakter wyjątkowy, odnoszony tylko do sytuacji drastycznych i muszą być interpretowane stosownie do zasad rządzących interpretacją wyjątków. Niezawisłość sędziowska jest niezwykle delikatnym mechanizmem, bardzo łatwo go zniszczyć, a niezwykle trudno odbudować”. Czy ktoś odszedł wskutek tego orzeczenia z zawodu? Nie. Czy widzieliśmy wówczas marsze w obronie demokracji i wolnego od komunistycznej przeszłości sądownictwa? Nie. Zachowajmy zatem proporcje w formułowaniu sądów. W latach 1981–1989 wyroki sędziów PRL były narzędziem represji, nie wyłączając śmierci. Sędziowie często stawali po stronie politycznej przemocy. Jednak mimo to choćby 20 grudnia 2007 r. zapadła słynna, haniebna, uchwała składu siedmiu sędziów Sądu Najwyższego, pod przewodnictwem profesora prawa karnego Lecha Gardockiego (I KZP 37/07) legalizująca stosowanie przez sądy karne przepisów retroaktywnych dekretu o stanie wojennym. Uchwałę tę wpisano do księgi zasad prawnych.  Wskutek tej decyzji sędziowie PRL zostali w 2007 r., a zatem po 18 latach od obalenia systemu niedemokratycznego de facto rozgrzeszeni z wydawania wyroków na zamówienie systemu z miałkim intelektualnie wyjaśnieniem „bo to PRL”. Za uchwałą stał, jak wskazałem, ówczesny Pierwszy Prezes SN prof. Lech Gardocki, były członek Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Jak to się stało, że pierwszą twarzą demokratyczno-liberalnego Sądu Najwyższego funkcjonującego już po wejściu w życie Konstytucji RP z 1997 r. został akurat ten prawnik, który był oficjalnie członkiem partii politycznej w okresie niedemokratycznym, a z której wystąpił dopiero 18 grudnia 1981 roku, to jest dopiero po wprowadzeniu stanu wojennego?

Prezydentem w 1998 r. był Aleksander Kwaśniewski. Zgromadzenie Ogólne Sądu Najwyższego przedstawiło do ostatecznego wyboru dwóch: „solidarnościową legendę” profesora Adama Strzembosza oraz byłego członka PZPR, Lecha Gardockiego. Prezydent Kwaśniewski wybrał prof. Gardockiego, zarówno w 1998 r., jak i w 2004 r.  Z kolei w 2010 r., a zatem w niespełna trzy lata po kompromitującej uchwale I KZP 37/07, prof. Lech Gardocki został odznaczony przez kolejnego prezydenta, Bronisława Komorowskiego, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

 

Przedsprzedaż
Kodeks karny. Komentarz [PRZEDSPRZEDAŻ]
-15%

Cena promocyjna: 245.65 zł

|

Cena regularna: 289 zł

|

Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 202.3 zł


Neo-sądownictwo rzeczywistym czy zastępczym problemem Państwa Polskiego?

Powyższe działania należy jednak ocenić na chłodno jako zrozumiałe i wynikające z takiej, a nie innej historii Narodu Polskiego. Nie należy jednak ich mieszać z oceną prawną. Mogą się one jednej grupie społecznej nie podobać, ale z kolei cieszą tę drugą. I na tym właśnie polega pluralizm w państwie demokratycznym. Ten sam Prezydent Kwaśniewski wprowadził Polskę do NATO. Życie społeczno-polityczne nigdy nie było i nie będzie czarno-białe. Komentujący jednak mogliby wykazać się większą dozą rozwagi i umiaru. Mimo bowiem wyjątkowo „niedemokratycznej” przeszłości wielu szanowanych polskich sędziów i rzeczywistego braku rozliczeń z rzeczywiście tragicznym dziedzictwem narodowym, w aktualnej debacie, również samych prawników, formułowane są nowe, coraz bardziej przesadzone pomysły. Weźmy choćby próby doszukiwania się "formuły Radbrucha" dla „walki” z „neo-sędziami”. Formuła Radbrucha powstała w bardzo skonkretyzowanym kontekście powojennego rozliczania z totalitarnym prawem nazistowskich Niemiec. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że w czasie II wojny światowej zginęło za przyczyną okupanta niemieckiego przeszło 50 proc. polskich adwokatów i 40 proc. profesorów wyższych uczelni.

W kontekście braku skutecznych rozliczeń systemowych z epoką PRL, przedstawiane postulaty stosowania w stosunku do sędziów III RP formuły Radbrucha są nie tylko skrajnie nierzeczowe i ahistoryczne. Dla ofiar bezprawia, któremu przewodzili sędziowie w opisywanej epoce stanu wojennego, mogą co najwyżej stanowić niesmaczny żart ignoranta i nieświadome bagatelizowanie traum i krzywd konkretnych ofiar i ich rodzin reżimu komunistycznego.  Tymczasem po 2018, mimo wszystkich, często bardzo słusznych, zarzutów wokół problemu ze źle przeprowadzoną „reformą” KRS, nie ma przypadków choćby w części aż tak drastycznych, jak te z lat 1981-1989.

Dlaczego zatem poziom ostracyzmu jest wciąż wysoki? Czy nie łatwiej jest zaatakować „neo-sędziów” jako „obcych”, niż traktować ich z należnym do ich urzędu i samego Państwa Polskiego szacunkiem? Moim zdaniem niedopuszczalne jest samo etykietowanie tak ważnej grupy urzędniczej jaką są sędziowie. To nie tylko magistrzy prawa, czy doktorzy nauk prawnych. Ba! Często to doktorzy habilitowani, profesorowie uczelni publicznych. Osoby kończący trudne i wymagające szeregu wyrzeczeń osobistych i lat nauki dla dobra wspólnego aplikacje prawnicze. W skali indywidualnej cieszący się – chociażby urzędowym – szacunkiem w miejscu pracy, w sąsiedztwie, czy w lokalnej społeczności.  Wreszcie, to osoby powołane na urząd przez pierwszego obywatela – Prezydenta RP, które złożyły uroczystą przysięgę na rzecz państwa. Czy to Aleksander Kwaśniewski, Bronisław Komorowski, Andrzej Duda, czy Karol Nawrocki, to wciąż, zgodnie z Konstytucją RP najwyższy przedstawiciel Państwa Polskiego i gwarant ciągłości władzy państwowej, jak wprost stwierdza art. 126 ust. 1 Konstytucji RP.

Łatwiej jednak uciec się do publicystycznej „uszczypliwości” i wciąż wyolbrzymiać skutki prawne ich powołania, zupełnie dowolnie rozciągając ten sposób myślenia na ocenę moralną ich indywidualnych postaw względem kolegów-sędziów niż wskazać brak merytorycznych kwalifikacji konkretnej, wymienionej z imienia i nazwiska osoby i grupy faktów, które za taką nominacją stoją.

Taka praktyka, w mojej ocenie, skutkuje dalszą degradacją debaty publicznej i pozwala na społeczną akceptację działań ograniczających pozycję zawodową tej dużej grupy szczególnych urzędników Państwa Polskiego.

Okrągły stół – jedynym rozwiązaniem!

W ostatnim tekście zwracałem uwagę, że otoczenie międzynarodowe Polski ulega drastycznym zmianom. Era globalizacji wchodzi w kolejną fazę. Tylko łącząc pokorę wobec historii z realistycznym myśleniem o przyszłości, można znaleźć równowagę między współpracą międzynarodową a ochroną suwerenności.

Powtórzę, że każdy ma przecież prawo do dokonania w dobrej wierze wykładni niejasnych przepisów. Niezależnie od poglądów politycznych. Rzetelna debata publiczna nie może opierać się na przekonaniu, że istnieje tylko jedna, jedyna, niepozostawiająca wątpliwości interpretacja.

Tym bardziej, że od czasu słynnego referendum konstytucyjnego z 1997 roku minęło już blisko 30 lat. Warto rozmawiać na poważnie o zmianie Konstytucji w tych miejscach, które okazały się niejasne, niepraktyczne, czy budzące wątpliwości praktyczne. Nie prowadząc przy tym infantylnej gry słownej, w której legalnie działająca partia polityczna ma być „nie-demokratyczna”, a sędziowie mają być „dziedzicami ideologii PRL-u” z jednej strony, czy też „neo-sędziami” z drugiej. Kojąco może zadziała konfrontacja z niedocenianymi w Polsce badania socjologicznymi. Czasami te twarde dane mogą zaskakiwać największych, postulatywnie, demokratów. Weźmy choćby dane liczbowe. We wspomnianym referendum konstytucyjnym odpowiedzi "TAK" dla Konstytucji RP udzieliło 6 396 641 osób. W ostatnich wyborach do Sejmu, stojący za tą nieudaną reformą KRS, komitet wyborczy Prawo i Sprawiedliwość poparło 7 640 854. To ponad milion osób więcej. Z drugiej strony prezydent Aleksander Kwaśniewski w słynnych wyborach prezydenckich w roku 2000 dostał rekordowe 9 485 224. Po raz kolejny podkreślę, że na tym właśnie polega piękno pluralizmu politycznego, który wreszcie jest rzeczywistym udziałem i Narodu i Państwa Polskiego.

Skoro znany piewca realizmu w stosunkach międzynarodowych, prof. Johna J. Mearsheimera z Chicago University stwierdza, że: „Państwo, które nie przetrwa, nie osiągnie żadnych innych celów. Żadne państwo nie chce zostać podbite i usunięte z mapy tak jak kiedyś Korea i Polska. Oprócz integralności terytorialnej państwa chcą również zachować suwerenność” (John J. Mearsheimer, Wielkie Złudzenie. Liberalne marzenia a rzeczywistość międzynarodowa, Kraków-Warszawa 2021, s. 206), może warto zrobić krok wstecz i zamiast dalszej eskalacji konfliktu politycznego, czym prędzej wrócić do tradycji z 1989 r.? Byłby to piękny symbol, biorąc pod uwagę, że sama instytucja Krajowej Rady Sądownictwa pojawiła się w naszym życiu publicznym w wyniku konferencji Okrągłego Stołu z 1989 r.

Postuluję zatem, aby taką konferencję, w trybie pilnym, zorganizować ponownie. Zwłaszcza, jeśli każda ze skonfliktowanych grup społecznych i doradzających im ekspertów będzie miała z tyłu głowy tę naczelną, uniwersalną i wynikającą z doświadczeń Narodu Polskiego zasadę, że państwo, które nie przetrwa, nie osiągnie żadnych celów.

Tylko okrągły stół całego środowiska prawniczego, a już zwłaszcza sędziowskiego, który oddolnie wymusi nowy, ponadpartyjny kompromis może przynieść trwałe efekty dla aktualnego, głębokiego kryzysu Państwa Polskiego. Moim zdaniem innej drogi nie ma. Chyba że - dosłownie - wojna. Domowa. Albo napaść zza Wschodu, co przestało już dawno być jedynie czczym hasłem.

Dawid Kulpa, radca prawny, partner w Kancelarii Kulpa Kozak Adwokaci i Radcowie Prawni