Odpowiednie manipulowanie informacjami w wirtualnym świecie ma całkiem realne i poważne konsekwencje - mogą one dotykać tak jednostki, jak i - co pokazuje afera Cambridge Analytica - całych państw. Przykładem jest też ujawniona kilka dni temu w Polsce afera związana z dyskredytowaniem sędziów m.in. z Iustitii, o czym miał wiedzieć i w co miał być zaangażowany były wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak i jego współpracownicy. Hejtować miała współpracująca z nimi kobieta. W polskiej sprawie - jak mówią rozmówcy Prawo.pl - jest jeszcze jedna kwestia, która może być szczególnie bulwersująca. Fakt, czy hejterka dostawała za to wynagrodzenie lub drobne gratyfikacje i skąd pochodziły na to środki - czy np. nie z budżetu resortu sprawiedliwości. 
Czytaj: 
Hejt przeciw sędziom - dymisja wiceministra Piebiaka>>

Markiewicz: Za hejtem stoi zorganizowana grupa - sędziów, prawników, dziennikarzy>>

Technologia daje niemal nieograniczone możliwości. Ogólnodostępne są aplikacje, które pozwalają na dowolne przeróbki zdjęć, są też programy dzięki którym postać wybranej osoby - np. publicznej - można umieścić w spreparowanym filmie pornograficznym.

Co na to polskie przepisy?

Polskie prawo przewiduje instrumenty pozwalające chronić dobre imię osób fizycznych i prawnych. Prawnicy wskazują, że zanim zdecydujemy się na drogę sądową - warto zwrócić się do właściciela portalu o usunięcie krzywdzących treści. 

Zgodnie z art. 14 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, administrator nie ponosi odpowiedzialności za przechowywane treści tylko przy spełnieniu którejś z następujących przesłanek:

  •  nie wie o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności, 
  • w razie otrzymania urzędowego zawiadomienia lub uzyskania wiarygodnej wiadomości o bezprawnym charakterze danych lub związanej z nimi działalności niezwłocznie uniemożliwi dostęp do tych danych.

- W wyroku z 30 września 2016 r. sygn. I CSK 598/15 Sąd Najwyższy wskazał, że ciężar udowodnienia przesłanek wyłączających odpowiedzialność spoczywa właśnie na administratorze strony internetowej. Osoba, której prawa zostały naruszone, może podjąć decyzję, czy wybrać ścieżkę postępowania cywilnego, czy też karnego. Sankcje za dyskredytujące wypowiedzi przewiduje szereg polskich przepisów m.in. art. 23 i 24 kodeksu cywilnego  - naruszenie dóbr osobistych, art. 24 kodeksu karnego - pomówienie,  art. 196 k.k. - obraza uczyć religijnych,  art. 135 par. 2 k.k. - znieważenie Prezydenta RP i art. 133 k.k. - znieważenie Narodu,  czy w końcu art. 119 i art 256 k.k. - czyli dyskryminacja i propagowanie faszyzmu lub innego ustroju totalitarnego oraz art. 257 k.k. - penalizujący m.in. rasizm - przypomina prawniczka z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka Weronika Bilińska. 

Czytaj w LEX glosę krytyczną: Wydra Łukasz, Ustalenie odpowiedzialności hosting providera. Glosa do wyroku SN z dnia 30 września 2016 r., I CSK 598/15 >

 


I dodaje, że także firma  może zostać pociągnięta do odpowiedzialności prawnej np. na podstawie przepisów ustawy o nieuczciwej konkurencji. Zgodnie z art. 14 czynem nieuczciwej konkurencji jest bowiem także rozpowszechnianie nieprawdziwych lub wprowadzających w błąd wiadomości o swoim lub innym przedsiębiorcy albo przedsiębiorstwie, w celu przysporzenia korzyści lub wyrządzenia szkody. Wiadomości takie zamieszczane są, by zdyskredytować podmiot w oczach kontrahentów.

- Powinniśmy jednak pamiętać, że nawet obraźliwe wypowiedzi mogą mieścić się w granicach konstytucyjnej wolności słowa oraz prawa dopuszczalnej krytyki. Zgodnie z art. 54 ust. 1 Konstytucji - każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji - mówi ekspertka. 

Co istotne, osoby publiczne w reakcji na krytykę muszą wykazywać się tzw. grubszą skórą. Koncepcja ta zakłada, że powinny liczyć się ze zwiększonym zainteresowaniem opinii publicznej, a co za tym idzie - wykazywać również wyższą tolerancję na krytykę.

Europejski Trybunał Praw Człowieka wielokrotnie podkreślał, że wolność słowa nie może ograniczać się do informacji i poglądów, które są odbierane przychylnie albo postrzegane jako nieszkodliwe lub obojętne, lecz odnosi się w równym stopniu do takich, które są głęboko krytyczne, obrażają, oburzają lub wprowadzają niepokój. Sądy powinny też - jak podnosił - uwzględniać formę oraz kontekst, w jakim został sformułowany określony zarzut - np. wykazać większą tolerancję na wypowiedzi satyryczne. 

Czytaj: Ministerstwo Sprawiedliwości: Walka z mową nienawiści nie może wprowadzać cenzury>>

Fake newsy zalewają internet i... nie tylko

Jesteśmy nieświadomi tego, jak bardzo manipulowane są informacje, które do nas docierają - mówią wprost eksperci. I dodają, że gros z nas rzeczy, które są sfabrykowane, zmontowane, spreparowane, traktuje jako wiarygodne, zgodne z rzeczywistością. 

- Zjawisko fake news wykracza zresztą poza obszar nowych mediów, bo propaganda i takie jej narzędzie jak fotomontaż, są przecież znane od dawna, odkąd fotografia pojawiła się w przestrzeni komunikacyjnej. Jednak biorąc pod uwagę cechy komunikowania się w internecie, zwłaszcza szybkość tego procesu i utrudnione warunki weryfikacji informacji oraz wiarygodności nadawcy, należy podkreślić, jak niebezpieczna i destrukcyjna dla życia społecznego jest obecność w sieci fałszywych, zmanipulowanych przekazów – mówi serwisowi  Magdalena Mateja, adiunkt w Katedrze Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UMK, medioznawca. 

Takich materiałów - jak szacują eksperci - jest w sieci bardzo dużo, a do tego - dodają - dochodzi zwyczajne kłamstwo, wyrażane, wypowiadane np. przez wysokich urzędników państwowych, czy kluczowych polityków. - Potocznie rzecz ujmując, prawda znalazła się w narożniku, to co się przebija na plan pierwszy, to często zmanipulowane, sfabrykowane przekazy oraz zwykłe kłamstwa wypowiadane przed kamerami czy pisane bez lęku przed konsekwencjami prawnymi – mówi Mateja.

Eksperci zwracają uwagę na jeszcze jedną istotną kwestię. O ile w przypadku firm, relacji towarzyskich i biznesowych, za hejtem stoją zazwyczaj indywidualne osoby, kierujące się często osobistymi pobudkami, o tyle w kwestiach politycznych, światopoglądowych uruchamiana jest cała machina, a w działania włączane są grupy wyspecjalizowanych osób. 

Władcy marionetek kary nie unikną

Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy szkodliwe treści rozsiewają nie ludzie, a specjalne programy, czyli boty. Są one masowo wykorzystywane np. przy okazji wyborów. Na braki w przepisach w tym zakresie zwróciła uwagę choćby Państwowa Komisja Wyborcza w 2018 roku. Zauważyła, że Kodeks wyborczy jest przestarzały, bo nie reguluje kwestii agitacji wyborczej prowadzonej właśnie przy pomocy takich narzędzi.

 - Takie sprawy, gdy bot zamieszcza treści w internecie wydawać się mogą trudne z punktu widzenia prawa karnego, ale nie zawsze tak jest - mówi dr Kamil Mamak, autor książki "Prawo karne przyszłości" - Boty należy traktować jak narzędzia i oceniać je łącznie z osobą, która te narzędzia wykorzystuje. Prawo karne jest w tym względzie rozciągliwe - dodaje.

Jak podkreśla, jeżeli ktoś ustawi bota, na wysyłanie maili do jakiejś osoby przez dłuższy czas, co 15 minut, to będzie to mogło być potraktowane jako przestępstwo stalkingu, mimo, że ustawiający nie klikał na przycisk „wyślij” za każdym razem, gdy taka wiadomość była dostarczana do ofiary.

Czytaj w LEX glosę: Kosonoga Jacek, Poczucie zagrożenia oraz istotne naruszenie prywatności jako ustawowe znamiona przestępstwa stalkingu. Glosa do wyroku SN z dnia 29 marca 2017 r., IV KK 413/16 >

- Podobnie jest z innymi treściami przestępnymi – zniesławieniem, znieważeniem lub popieraniem systemów totalitarnych. Należy pamiętać też o tym, że prawo karne pozwala karać osoby, które zlecają tego typu zachowania. Jeżeli polityk nie potrafi sam korzystać z takich narzędzi i zleca to komuś innemu, to on też popełnia swoje własne przestępstwo. Może to zostać potraktowane jako sprawstwo kierownicze czy podżeganie. Największy problem z tego typu narzędziami to nie kwestia samego kodeksu karnego, a raczej dowodowa. Trudno jest wykazać, że konkretna osoba stała za atakiem, a to jest niezbędne do postawienia komuś zarzutów - tłumaczy dr Mamak.

Nawet wykryta sprawa... jest najczęściej umarzana 

Pytani o bolączki takich spraw eksperci wskazują na ich wstępne etapy - począwszy od ścigania sprawców, po etap prokuratury. 

- Bez dostrzeżenia takiej szkodliwej komunikacji, bez rozpoczęcia procesu rozliczania nadawcy i dystrybutorów, nie ma żadnych konsekwencji. Piętą achillesową jest ściganie, i to nie wynika nawet ze złej woli czy niedofinansowania policji, tylko po prostu często z braku wiedzy. Ci, którzy odpowiadają za trollowanie, hakowanie, są często o kilka kroków przed tymi, którzy to wykrywają – mówi Mateja.          

Przedstawiciele Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka wskazują też, że nadal nie są realizowane wytyczne Prokuratora Generalnego z 26 lutego 2014 r. w zakresie prowadzenia postępowań o przestępstwa z nienawiści. Postępowania są przeważnie umarzane, ponieważ prokuratura nie dopatruje się znamion przestępstwa lub z powodu niskiej społecznej szkodliwości czynu. 

Czytaj w LEX: Przestępstwo mowy nienawiści >

Do tego dochodzą bardzo często problemy w zidentyfikowaniu sprawcy co utrudnia składanie pozwów cywilnych. Rozwiązaniem - w ocenie prawników - mogłaby być instytucja tzw. ślepego pozwu (John Doe lawsuit). Czyli możliwość wnoszenia pozwu bez wskazania danych osobowych skarżącego, ale z np. przytoczeniem treści wypowiedzi naruszających dobra osobiste, podaniem adresu URL zasobu danych internetowych, na którym zostały opublikowane, daty i godziny publikacji oraz profilu lub loginu użytkownika. 

- Jako medioznawca nieustannie apeluje też w różnych miejscach, w publikacjach, podczas konferencji naukowych, debat publicznych o wprowadzenie do programów nauczania, do podstawy programowej w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych czegoś co nazwałabym edukacją medialną. Można by to nazwać rozszerzonym wariantem nauczania informatyki - zaznacza Mateja.