W sprawach frankowiczów z prawnego punktu widzenia nie chodzi o to, że frank zaczął być nagle drogi. Sedno sprawy tkwi w tym, że banki odsyłają do swoich tabel kursowych, a tym samym samodzielnie decydują, np. o wysokości wypłaconej kwoty w kredytach denominowanych, czy wysokości salda w indeksowanych. Tym samym wpływają na wysokość poszczególnych rat.  Nieuczciwe działanie polega na tym, że banki jako profesjonaliści w obrocie gospodarczym, masowo zawierały u umowach klauzule abuzywne. I za to, według TSUE, banki powinny zapłacić cenę, która sprawi, że obarczanie ryzykiem konsumentów przestanie się im opłacać. Te jednak wcale nie zamierzają płacić. Co więcej – jeśli sądy zaczną unieważniać umowy, banki straszą, że będą domagać się wynagrodzenia za korzystanie z kapitału bez odsetek. To niebywałe, że instytucje, które same konstruowały niezgodne z prawem umowy, próbują argumentować, że druga strona powinna zapłacić za to, że nie chce dać się oszukać.

Czytaj w LEX:
Umowy kredytu denominowane w walucie obcej a ochrona konsumenta w świetle orzecznictwa TSUE >
Wyrok TSUE w sprawie Dziubak oraz jego konsekwencje prawne i ekonomiczne >

 

Oczywiście, gdyby zapewnienie doradców finansowych o stabilności szwajcarskiej waluty się spełniły, gdyby w czwartek, 15 stycznia 2015 r. bank centralny Szwajcarii nie uwolnił jej kursu, TSUE nie musiałby w czwartek, 3 października 2019 r. zajmować się sprawą Dziubaków. Frankowiczom nie opłacałoby się wydawać minimum kilku tysięcy złotych na to, czym powinny zajmować się państwowe instytucje: dbaniem o przestrzeganie przepisów prawa w umowach z konsumentami. Ryzyko i koszt sprawy sądowej byłyby zbyt wysokie, w porównaniu z zyskami. Z danych Związku Banków Polskich wynika, że w 2019 roku banki wygrały prawomocnie 279 spraw, a 33 przegrały. Nie byłaby to gra warta świeczki. Jeśli jednak na szali postawimy te kilka tysięcy kosztów procesu i jakieś 100 tys. zł na koncie frankowicza po wygranej sprawie o unieważnienie umowy na 300 tysięcy złotych - to dzięki wyrokowi TSUE jest się o co bić. I tego właśnie boją się banki. Dlatego nadal opłaca się im straszyć frankowiczów - bo im większe ryzyko i koszty, tym mniejsza skłonność do inwestowania w niepewne sądy. W tej grze bowiem prawo przegrywa z ekonomią. I dlatego w niejednym polskim domu pada pytanie, czy opłaca się iść z kredytem frankowym do sądu.

Nie dziwię się więc, że banki nie ustępują i straszą klientów, że to nie koniec batalii, że w sądzie spotkają się jeszcze nie raz. Pozwą ich nie tylko o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału, będą też walczyć o korzystne liczenie terminów przedawnienia. I konia z rzędem temu, kto na 100 procent odpowie, co zrobią polskie sądy. W sprawach frankowych sprawdza się bowiem powiedzenie, że gdzie dwóch prawników, tam trzy zdania. I pewnie dlatego bankom nie opłaca się odbudować zaufania, przyznać do winy, zadbać o zmianę wizerunku i spokój frankowiczów..

Czytaj również: Sądy częściej orzekną na korzyść frankowiczów >>

„Profrankowi” prawnicy, ale także prof. Ewa Łętowska, twierdzą, że banki nie mogą liczyć na złagodzenie skutków nieważności umowy przez pozywanie frankowiczów o rynkowe wynagrodzenie za korzystanie z kapitału. Gdyby mogły, to wbrew dyrektywie, byłaby to zachęta do stosowania bezprawnych klauzul. Dyrektywa mówi wprost, że przedsiębiorcom stosowanie takich klauzul nie ma prawa się opłacać. Czy zrozumieją to sądy? Czy znów zwrócą się o pomoc do TSUE? Czy wtedy latami będzie trzeba czekać na kolejny przełomowy czwartek? Niekoniecznie.

Tym razem pałeczkę może przejąć Sąd Najwyższy. Pierwsza prezes ma prawo zwrócić się do poszerzonego składu, o rozstrzygnięcie kwestii, które TSUE pozostawił do rozpoznania sądowi krajowemu, a także tych, które pojawiły się po jego wyroku, dotyczących rozliczeń. Pytań nie ma już dużo, ale wszystkie są istotne. Najważniejszy sąd w Polsce może dać odpowiedź, która sprawi, że ok. 800 tys. Polaków zacznie spać spokojnie. Dziś bowiem – jak celnie zauważa ZBP – wiedzą oni, że mogą wygrać, ale nie mają pewności jak wyboistą drogę trzeba będzie pokonać, i czy to zwycięstwo nie zaboli. By mogli świętować, ktoś jeszcze musi zabrać głos. Może to być też ustawodawca. Tyle, że prace nad ustawami dla frankowiczów pokazują, że sędziowie działają szybciej, niż politycy.