Katarzyna Kubicka-Żach: Na jakim etapie jest Polska, jeśli chodzi o otwieranie danych i akty prawne z tą kwestią związane?

Krzysztof Izdebski: Projekt ustawy o otwartych danych i ponownym wykorzystywaniu informacji sektora publicznego jest już na końcówce etapu prac rządowych. Projekt wypełnia kolejny poziom wdrożenia unijnej dyrektywy w sprawie polityki otwartych danych, która od 2003 roku obowiązuje, jest zmieniana i wdrażamy ją stopniowo. To nie jest wielka rewolucja, ale niezależnie od tego powstał rządowy program otwierania danych publicznych, który jest programem operacyjnym i wskazuje, które bazy danych i jakich instytucji powinny być otwierane.

Co to właściwie znaczy, że mają być otwierane?

Chodzi o to, że mają być udostępniane zgodnie ze standardem otwartych danych i zamieszczane na portalu specjalnie stworzonym przez polski rząd Portal z danymi publicznymi. Ten program wyznacza pewne standardy, ale istotny jest też harmonogram dla określonych instytucji publicznych, do tego, żeby publikowały już bardzo konkretne zestawy danych. Wśród zobowiązanych nie są samorządy, ale rząd zachęca je i daje im możliwość udostępniania danych za pośrednictwem portalu. Część samorządów ma swoje własne otwarte portale danych, na przykład Gdynia, Gdańsk, nie widzą więc potrzeby centralizowania tych danych. Rząd i resort cyfryzacji starają się zachęcać, ale przymusić ich nie może.

Jak oceni pan obawy organów administracji przed udostępnianiem danych?

Są one w dużej mierze nieuzasadnione. Nie mówimy tu o udostępnianiu danych wrażliwych, czy dotyczących osób prywatnych. Takie dane są dobrze chronione i udostępnianie na podstawie innych przepisów. Tu chodzi o dane pokazujące pewne zjawiska, jest obawa – szczególnie wśród samorządów - czy publikować dane dotyczące szkół - np. stopnia zdawalności egzaminów czy wygrywania konkursów. Boją się, że jeśli będzie wiadomo, która szkoła jest dobra, wszyscy będą chcieli do niej iść, a inne będą traktowane gorzej. Ale te obawy nie dotyczą kwestii otwartych danych.

Z czego takie obawy wynikają?

Często te obawy wynikają z niewiedzy, z nieświadomości na temat udostępniania danych. W regulacjach projektowanej ustawy ani w rządowym programie nie o to chodzi, są tam wprost wymienione zestawy danych, które nie uwzględniają danych osobowych. Z pewnym wyjątkiem – wymieniono tak Krajowy Rejestr Sądowy, ale on też jest już udostępniany i przetwarzane są tam specyficzne informacje i ustawa o KRS dopuszcza, żeby te dane osobowe były jawne.

Państwa członkowskie zostały zobowiązane do implementacji postanowień nowej dyrektywy do 17 lipca 2021 r. Czy zdążymy w tym terminie?

Rząd będzie się starał, pierwsza dyrektywa z 2003 roku powinna być zaimplementowana w Polsce do roku 2007. Udało się to dopiero w 2011 roku, co wytknęła nam Komisja Europejska. Myślę, że jeśli nawet będzie opóźnienie, to nie dłuższe niż do września. Tekst jest gotowy, prace zaczęły się pod koniec zeszłego roku, były przeprowadzone konsultacje publiczne i uzgodnienia.

Jak pan oceni dostęp do informacji w kraju? Czy nasza administracja dojrzała do udostępniania danych?

Efekty niewątpliwie są, widzimy je. Fundacja ePaństwo przeprowadziła kilka monitoringów, jak przyjęły się poprzednie przepisy i jak to wpłynęło na rozszerzanie dostępu do danych. Co jest istotne, to, że jest to ustawa, która jest techniczno-gospodarczą. Mówimy o przepisach, które wskazują, że jeśli udostępnia się dane, to muszą być one udostępniane w takiej formie, żeby można je było przetwarzać czy pobierać w czasie rzeczywistym. Ustawa nie przesądza, co jest jawne, a co nie. Cały czas odbywa się to na podstawie ustawy o dostępie do informacji publicznej. Bardzo dużo zależy tu więc od podejścia organu – czy chce się podzielić informacjami, czy też nie.

Natomiast jeśli już się nimi dzieli – i tutaj wchodzi ta dyrektywa i ustawa o otwartych danych – to powinien robić to w określonej formie.  Nowością jest w dyrektywie, że wskazuje pewne zbiory danych, które powinny być udostępnione. To dane statystyczne, geologiczne, takie, które nie wzbudzają kontrowersji.

A kiedy zaczynają się kontrowersje, przy jakiego typu danych?

Kontrowersje zaczynają się wtedy, kiedy trzeba ujawniać i publikować kopie umów, jak na przykład te na dostawy respiratorów. Wtedy zaczynają się problemy. Jednak tego już ten projekt nie dotyczy. W jego zakresie są duże zbiory danych. Mam dostęp do danych surowych i sam je mogę przetwarzać. Najlepszy przykład to KRS – mam do niego dostęp swobodny i mogę na jego podstawie budować narzędzie technologiczne. Wiele osób tak robi.

Nie ma ucieczki od tego - coraz więcej osób domaga się, żeby dane były dostępne w Internecie. Więc to nie ustawa, ani program, ale przede wszystkim życie zmusiło urzędy do tego, żeby coraz więcej danych publikować w sposób otwarty. Załatwia to od razu i przy okazji problem z dostępnością stron internetowych, np. w kontekście osób z problemami w widzeniem, zamiast nieczytelnych skanów udostępnia się surowe dane czy maszynowo odczytywalne treści. Ludzie domagają się tego, żeby informacje można było znaleźć na stronach internetowych, a nie czekać na rozstrzygnięcie wniosku o dostęp do informacji. Siłą rzeczy - mamy więcej tych danych. A Polska jest doceniana, OECD robi zestawienia, wspinamy się na szczyt krajów, które coraz więcej informacji udostępniają.

Nie możemy tego jednak kojarzyć z jawnością jako taką. To często dane, które z punktu widzenia politycznego są obojętne. Nie jest problemem dla rządu, że udostępni dane dotyczące meteorologii albo odnośnie surowców naturalnych dostępnych w Polsce.

A jakie dane mogą ten problem powodować?

Problem zaczyna się, gdy są to małe indywidualne informacje dotyczące tego, kto został i dokąd skierowany do pracy, z jakim ekspertem i za jakie pieniądze zawarto umowę, czy kto brał udział w przygotowaniu jakiejś ustawy. Tu są schody, tu są problemy i jawność rzeczywiście wygląda fatalnie. Ale to inna część jawności i dostępu do informacji.

Sam proces wnioskowania o informację publiczną – czy jest pana zdaniem sformalizowany i czy te przepisy mogłyby coś zmienić w tym zakresie?

Nie do końca zgadzam się, że jest sformalizowany dla dostępu do informacji publicznej. Tu wystarczy zwykły mail skierowany do urzędu i na tego maila urząd po prostu odpisuje. W przypadku ustawy o otwartych danych i ponownym wykorzystywaniu informacji publicznej tryb wnioskowy jest trochę inny, bardziej skomplikowany. Chodzi tam o udostępnienie dużych zestawów danych. W obu ustawach chodzi jednak o zachętę, aby publikować dane w internecie. Tutaj zachęta pewnie pomoże, ale nie spodziewam się rewolucji, że wpłynie to na ustawę o dostępie do informacji publicznej.