Mieć pamięć jak słoń to nic dobrego, przynajmniej dla rządzących. Dla mnie – to sedno dziennikarstwa, zwłaszcza jeśli można jeszcze łączyć fakty i wyciągać wnioski. Szkoda, że kolejne rządzące ekipy nie posiadają tej umiejętności, a przynajmniej nie uczą się na błędach, jeśli już nie własnych, to  chociaż cudzych.

Czytaj również: Księgowym już nie będzie mógł zostać każdy>>

8 lat minęło i zmiany trzeba „odkręcić”

9 maja 2022 r. minęło osiem lat od uchwalenia ustawy o ułatwieniu dostępu do wykonywania niektórych zawodów regulowanych (Dz.U. z 2014 r., poz. 768), która zderegulowała zawód księgowego. Deregulacja to było wielkie dzieło ówczesnego ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina w rządzie premiera Donalda Tuska. Taka idée fixe ministra, która dotknęła kilkaset zawodów. Mimo licznych protestów oraz wielu merytorycznych i racjonalnych argumentów, Jarosław Gowin „otworzył” dostęp do wielu zawodów tzw. regulowanych, w tym zawodu księgowego. Nie sposób tu przytoczyć wszystkich opinii, jakie przedstawiono przeciw tej planowanej rewolucji. Osoby zainteresowane zachęcam do zajrzenia zwłaszcza do uwag, jakie zgłoszono do projektu (druk sejmowy nr 1576 w VII kadencji Sejmu), a które stały się załącznikiem do OSR, czyli oceny skutków regulacji. Ciekawa to i pouczająca lektura.

Sprawdź też: Polski Ład 2.0 – zmiana formy opodatkowania przedsiębiorców - zaproszenie na szkolenie online >>>

Stowarzyszenie Księgowych w Polsce napisało wtedy m.in.: - Zadania, które wchodzą w zakres szeroko rozumianej rachunkowości, w tym usługi księgowe, powinny być wykonywane przez osoby posiadające odpowiednie kwalifikacje zawodowe i etyczne. Przy istniejącej dostępności do edukacji - w systemie szkolnym i pozaszkolnym - spełnienie takich warunków nie stanowi żadnych ograniczeń, a wymaga tylko pewnego wysiłku intelektualnego, jaki większość społeczeństwa decyduje się ponosić, zdobywając liczne kwalifikacje. Stąd element kwalifikacji zawodowych powinien być ujęty jako jeden z warunków wykonywania czynności wchodzących w zakres działalności gospodarczej obejmującej usługowe prowadzenie ksiąg rachunkowych.

Sprawdź też: Nowoczesne narzędzia w księgowości - weź udział w badaniu! >>>

 

Jaka była merytoryczna ocena zasadności zgłoszonej uwagi? W tabelce - w części wypełnionej przez Ministerstwo Finansów – znalazła się adnotacja: - Uwaga niezasadna, niezgodna z duchem ustawy, gdyż zgodnie z przyjętymi przez projektodawcę założeniami obecne uregulowania dotyczące usługowego prowadzenia ksiąg rachunkowych są nadmierne i stanowią ograniczenie dostępu do wykonywania tego zawodu, dlatego konieczna jest całkowita deregulacja tego zawodu na rzecz samoregulacji rynku. Proponowane rozwiązania idą natomiast w kierunku utrzymania regulacji tego zawodu.

Księgowi nie byli jedynymi, którzy przestrzegali ówczesnych rządzących przed konsekwencjami planowanych zmian. - W opinii Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego powyższe wpłynie na obniżenie jakości usług księgowych, które są świadczone na rzecz podmiotów działających na rynku finansowym, co w następstwie może wpłynąć negatywnie na działalność tych podmiotów – napisał  z kolei w swoich uwagach UKNF. I na tę uwagę projektodawcy znaleźli odpowiedź: - Uwaga niezasadna, niezgodna z duchem ustawy, gdyż zgodnie z przyjętymi przez projektodawcę założeniami obecne uregulowania dotyczące usługowego prowadzenia ksiąg rachunkowych są nadmierne i stanowią ograniczenie dostępu do wykonywania tego zawodu, dlatego konieczna jest całkowita deregulacja tego zawodu na rzecz samoregulacji rynku.

Nikt się zgłaszanymi uwagami nie przejmował, a parlament uchwalił w sumie kilka ustaw deregulujących kolejne zawody.

NARZĘDZIA KSIĘGOWEGO:


Jak na produkcyjnej taśmie, ale przy tworzeniu prawa nie ma nawet czasu na „kontrolę jakości”

Co gorsza, nikt z rządzących nie przejął się skutkami tych przepisów. Nikt ich nawet chyba nie badał. Gdy w 2019 r. zapytałam Ministerstwo Sprawiedliwości o to, czy nadzorowało lub nadzoruje efekty deregulacji zawodów, w tym zawodu księgowego, oraz czy taki audyt został przeprowadzony, w odpowiedzi poinformowano, że Ministerstwo Sprawiedliwości zajmowało się przygotowaniem przepisów deregulacyjnych. Wówczas każde ministerstwo przesyłało listę zawodów w ramach swojej działalności. I  polecono skierowanie  pytania do instytucji merytorycznie odpowiedzialnej za wskazany zawód.

Dziś już wiemy, że zmiana – przynajmniej w przypadku księgowych – była szkodliwa i dziś to samo Ministerstwo Finansów będzie ją „odkręcać”. A skoro tak, to po co było to całe zamieszanie? Ile nas to kosztowało?

 

Chciałabym wiedzieć, ile za tę złą zmianę musieliśmy zapłacić my wszyscy, z których podatków to państwo jest utrzymywane. Może najwyższy czas zacząć rozliczać prawodawcę ze skutków jego działania, rządzących - z wątpliwych pomysłów i ciągłej zmiany koncepcji, za które płacimy. Żądać i wymagać rzetelnej oceny skutków regulacji po roku, dwóch a może i trzech od wprowadzenia konkretnych rozwiązań. I może uzależnić np. od jej przedstawienia wprowadzanie kolejnych zmian w danym zakresie. Bo społeczeństwo jako finansujący każdą kolejną ekipę władzy ma pełne prawo poznać koszty jej działań. Nawet w fabryce, na przysłowiowej taśmie, jest wyrywkowa kontrola jakości. Tymczasem skutki zmiany prawa, od którego zależy los milionów jest poza bieżącą kontrolą prawodawcy.

O tym, jakie kolejne ekipy rządzących mają podejście do kosztów można przekonać się przeglądając projekty ustaw, także tych rządowych. Jest coraz gorzej. Chociaż przedstawienie kosztów wprowadzanych rozwiązań jest wymogiem (musi je zawierać każdy projekt, który wpływa do Sejmu – zgodnie z art. 34 ust. 2 pkt 4 i 5 regulaminu Sejmu, do projektu dołącza się uzasadnienie, które powinno przedstawiać przewidywane skutki społeczne, gospodarcze, finansowe i prawne oraz wskazywać źródła finansowania, jeżeli projekt ustawy pociąga za sobą obciążenie budżetu państwa lub budżetów jednostek samorządu terytorialnego), to finansowa strona projektowanych przepisów bardzo często jest najsłabszym punktem OSR – albo nie ma ich wcale, albo nie są kompleksowe, albo – są trudne do oszacowania, jak przyznają sami autorzy projektów. Pytanie tylko po co zmiany w ogóle wprowadzać, skoro ich efekt – także dla budżetu państwa – jest trudny do oszacowania. Przecież to nieefektywne. Proces legislacyjny też kosztuje, chociażby światło na sali plenarnej.  

 

Już widzę, jak bardzo z tego komentarza cieszą się obecnie rządzący. Ale muszę Państwa zmartwić – Wy też macie dużo w tym zakresie (tj. tworzenia prawa) na sumieniu. A może nawet i więcej niż wszyscy Wasi poprzednicy razem wzięci. I nie chodzi tu wcale tylko o tą galopadę legislacyjną czy wielokrotne - w krótkim okresie czasu - zmienianie tych samych ustaw i przepisów, ale o niesłuchanie uwag ekspertów. Tych, którzy wiedzą, bo mają praktykę i szersze, poparte doświadczeniem, spojrzenie na sprawę. Przykładów nie muszę daleko szukać. Wystarczy wspomnieć podatkowy Polski Ład. Ile jest wart, okaże się na wiosnę 2023 r., gdy każdy będzie składał zeznanie roczne za ten rok. A ile nerwów już kosztuje, to wiedzą tylko ci, którzy dziś muszą według niego się rozliczać.

I pomyśleć, że tego wszystkiego można byłoby społeczeństwu zaoszczędzić, gdyby rząd i rządząca większość uderzyła się w piersi, przyznała do porażki i niewiedzy, i odroczyła o rok – jak sugerowały różne środowiska eksperckie – wejście tych przepisów w życie, dając sobie i innym czas na przemyślenie wprowadzanych rozwiązań, ich gruntowne przeanalizowanie, przeliczenie skutków, no i najważniejsze z perspektywy społeczeństwa - zapoznanie się z nowym prawem. Czy z Polskim Ładem będzie tak jak z deregulacją Gowina, czas pokaże. Ważne, by rządzący zaczęli się wreszcie uczyć.