Pojawienie się nowego odkrycia przyciąga uwagę kolekcjonerów oraz tych, którzy na tym hobby chcą zarobić. Kłótnie i spory w środowisku hobbystów nieraz rozstrzygają dopiero sędziowie. W sprawie, która właśnie się zakończyła po 12 latach sporu, powodem był znany ekspert z południa Polski, pozwanymi natomiast krytykujący go rzeczoznawcy Polskiego Związku Filatelistów (PZF). Poszło o opinię na temat tzw. prób (czyli egzemplarzy eksperymentalnych) znaczka wydanego w 1942 r. przez Armię Andersa w Związku Radzieckim. Inni znawcy zarzucili ekspertowi udzielanie gwarancji na fałszywe próby znaczka (wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 5.08.2022 r., V ACa 175/21).

Ekspert chciał, aby sąd zakazał rozpowszechniania informacji o gwarantowaniu przez niego fałszywych prób znaczka, a także opinii jakoby „zalegalizował fałszerstwo” i „zgarnął kasę” za sprzedane rzekomo oryginalne próby. Sąd Okręgowy Warszawa-Praga w 2020 r. (po 11 latach od rozpoczęcia sprawy) oddalił powództwo, nakazując tylko jednemu z oponentów eksperta przeprosiny za twierdzenia, jakoby już wcześniej toczyły się w sądach jakieś sprawy dotyczące autentyczności zagwarantowanych walorów.

Rzadki znaczek, częste fałszerstwo

Co w sprawie znaczka ustalił sąd? Pomysł jego wydania powstał w poczcie polowej Armii Andersa w 1942 r. Na znaczku o nominale 50 kopiejek pojawiły się wizerunki żołnierzy na tle białego orła z napisem „Dojdziemy”. Ciemnobrązowy znaczek drukowano w arkuszach, ale każdy oddzielnie, bo przesuwano papier do odbicia następnego egzemplarza. Od pierwszego odcisku kliszy wykonano w pół godziny kontrolne wydruki w celu sprawdzenia wyrazistości odcisku znaczka oraz doboru kolorów. To były tzw. próby. Znaczki drukowano w nocy przez pięć godzin. Z druku sporządzono odpowiedni protokół, gdzie zebrano i kolejno ponumerowano wzory prób, próbki kolorów. Pozostało też 17 znaczków tzw. makulatury (wadliwych wydruków niedopuszczonych do obrotu). Łącznie wykonano tylko 3017 sztuk znaczków. Wydrukowano je na charakterystycznym rosyjskim papierze. Sprzedaż znaczków poszła jednak słabo – nabywców znalazły tylko 264 znaczki. Resztę nakładu wraz z matrycą drukarską zabezpieczono.

Obecnie na rynku jest znanych tylko kilka sztuk tego znaczka. Kilka lat po wojnie pojawiły się fałszerstwa. Z oryginalnych klisz sporządzane były też naśladownictwa znaczka na innym papierze niż oryginały. Ponadto w tych przypadkach drukowano od razu całe arkusze, a nie każdy znaczek oddzielnie. Fałszerstwa krążyły wśród kolekcjonerów i handlarzy, aż jeden z filatelistów wystąpił o gwarancję do eksperta. Po uzyskaniu potwierdzenia oryginalności zaczął nimi handlować po znacznie wyższych cenach niż wcześniej uzyskiwane. Nagłe pojawienie się sygnowanych przez eksperta „oryginałów prób” dość rzadkich walorów (i umieszczenie ich w jednym z katalogów) wywołało poruszenie wśród filatelistów. Inni fachowcy zakwestionowali ustalenia pierwszego eksperta. Kontrowersje zostały też nagłośnione w literaturze fachowej, a jeden z zagranicznych handlarzy znaczkami (po uzyskaniu kontrekspertyzy) wystąpił z żądaniem wykupu przez eksperta gwarantowanych znaczków. PZF powołał też kilkuosobową komisję do zbadania sprawy, a ponieważ jej członkowie orzekli, że ekspert się myli i zagwarantował oryginalność fałszerstw, to oni stali się pozwanymi.

Ekspert poczuł się urażony i wszczął proces o ochronę dóbr osobistych. Przekonywał sąd, że wydrukowano 600 prób znaczków (czyli ok. 20 proc.  nakładu) na innym papierze niż oryginalny rosyjski. Sąd nie dał temu wiary, podkreślając, że ani nie wynika to z protokołu drukarskiego ani z doświadczenia życiowego. Z opinii biegłego wynikało też, że oryginały znaczków, jak i sztuki sygnowane przez eksperta, drukowano innymi formami. Dlatego sąd stwierdził, że próby znaczka zagwarantowane przez eksperta są tzw. naśladownictwem, fałszywką znaczka wykonaną później niż oryginał.

Merytoryczna krytyka nie obraża

Co do dóbr osobistych, to sąd – powołując się na art. 24 kodeksu cywilnego – przypomniał, że są trzy przesłanki odpowiedzialności: istnienie dobra osobistego, jego naruszenie oraz bezprawność działania. Ciężar udowodnienia pierwszej i drugiej przesłanki obciąża poszkodowanego, a trzecia objęta jest wzruszalnym domniemaniem prawnym. Jeżeli zatem zostanie wykazane naruszenie dobra osobistego, sprawcę naruszenia może uwolnić od odpowiedzialności tylko dowód braku bezprawności. Bezprawność jest wyłączona, gdy działanie zostało podjęte w ramach istniejącego porządku prawnego oraz zgodnie z zasadami współżycia społecznego. Dlatego to ekspert – zdaniem sądu - powinien wykazać nieprawdziwość twierdzeń swoich polemistów, zwłaszcza udowodnić, że nie legalizuje on fałszerstwa znaczka i gwarantowane przez niego próby znaczka były walorami oryginalnymi. Temu obowiązkowi – zdaniem sądu – ekspert nie sprostał. Ponadto polemiści eksperta działali w ramach zespołu PZF, co wyłącza bezprawność ich działania.

Ekspert złożył apelację od tego wyroku. Sąd Apelacyjny podkreślił, że udowodnienie naruszenia wskazywanych przez eksperta dóbr osobistych w postaci godności i czci nie mogło polegać na wykazaniu nieprawdziwości twierdzeń pozwanych o tym, że powód gwarantuje fałszerstwo znaczka. - Kwestia prawdziwości wypowiedzi pozwanych wiązała się bowiem nie z samym faktem naruszenia dobra osobistego tylko z bezprawnością ich działania i w związku z tym to właśnie ich obciążał ciężar wykazania prawdziwości tych słów, a nie powoda – pisze w uzasadnieniu wyroku sędzia Ewa Klimowicz-Przygódzka.

Do naruszenia godności i czci eksperta nie mogłoby dojść, gdyby wypowiedzi pozwanych mieściły się w granicach debaty eksperckiej, podjętej w interesie społecznym, opartej na rzetelnie przygotowanym materiale, z zachowaniem należytej staranności. Każdy - a tym bardziej ekspert od filatelistyki - ma prawo do odmiennego zdania, odmiennej oceny pewnych faktów i zjawisk, w szczególności gdy jest ona poparta szeroką i rzeczową argumentacją, a nie nakierowana na poniżenie, ośmieszenie czy szykanowanie innej osoby. Opinie adwersarzy na temat autentyczności tzw. prób znaczka nie naruszały dóbr osobistych eksperta, gdyż były rzeczową dyskusją popartą racjonalnymi argumentami opartymi na materiałach archiwalnych. Argumentacja pozwanych przemawiająca za brakiem autentyczności gwarantowanych przez powoda walorów filatelistycznych przekonała sąd. Działania ich nie były tez bezprawne - dołożyli wszelkiej staranności, aby wyjaśnić powyższą kwestię, zwrócili się nawet do Instytutu Sikorskiego w Londynie. Nie chcieli poniżyć eksperta, ale rzetelnie wyjaśnić sprawę. W trosce o interesy filatelistów. Ich zachowanie mieści się w granicach prawa.

Nietrafiona opinia z konsekwencjami

Eksperci zajmujący się znaczkami ponoszą też odpowiedzialność cywilną za swoje błędne opinie, o czym przekonała się spadkobierczyni jednego z rzeczoznawców, przegrywając proces z niezadowolonym kolekcjonerem i będąc zmuszona do zapłaty mu 40 tys. zł. Kolekcjoner kupił na aukcji internetowej w USA polskie rzadkie znaczki, które w ostateczności okazały się jednak fałszywe, a więc i bezwartościowe (w porównaniu z oryginałami). Ze względu na uzyskaną ekspertyzę kolekcjoner nie reklamował jednak znaczków u sprzedawcy (co i tak byłoby nieskuteczne z powodu przedawnienia roszczeń według przepisów stanu Nebraska, a ponadto sądy w tym stanie badają terminy przedawnienia z urzędu), a wystąpił z roszczeniami do rzeczoznawcy. Sąd ustalił, że ekspertyza nie tylko była nietrafna, ale ten rodzaj fałszerstwa był doskonale znany fachowcom i opisany  w literaturze filatelistycznej, powinien więc być łatwo wykryty przez eksperta.

Sąd musiał ustalić, jaki rodzaj umowy wiązał kolekcjonera i eksperta. Roszczenia z umowy o dzieło przedawniają się bowiem szybko, a z umowy o świadczenie usług w terminie dłuższym (obecnie sześcioletnim, wtedy jeszcze 10 lat). Tu rację sąd przyznał kolekcjonerowi i odrzucił argumentację, że to umowa o dzieło. Nie chodziło bowiem o wytworzenie czegokolwiek. Przy ocenie autentyczności znaczków pocztowych treścią zobowiązania jest wyrażenie fachowej opinii. - W rezultacie strony łączyła umowa o świadczenie usługi – zaznaczył w uzasadnieniu wyroku sędzia Maciej Naworski. Dlatego też – mimo upływu wielu lat – nie doszło jeszcze do przedawnienia.

Spadkobierczyni broniła się też zarzutem braku odpowiedzialności odszkodowawczej, ale nie przekonała sądu. Odpowiedzialność kontraktowa za nienależyte wykonanie umowy zależy od nienależytego wykonania zobowiązania przez dłużnika, poniesienia szkody przez wierzyciela i zwykłego związku przyczynowego między nimi (art. 361 i 471 kodeksu cywilnego). - W sprawie tego typu ciężar dowodu rozkłada się na obie strony. W świetle art. 6 i 471 k.c. powód musi bowiem wykazać, że pozwany nienależycie wykonał zobowiązanie, że w związku z tym poniósł szkodę i, że pozostaje ona w zwykłym związku przyczynowym z działaniem pozwanego. Pozwany zaś - jeżeli podejmuje obronę - obciążony jest obowiązkiem udowodnienia, że nienależyte wykonanie zobowiązania wynika z okoliczności za które nie odpowiada. Art. 471 k.c. wprowadza bowiem domniemanie, że niewykonanie zobowiązania wynika z okoliczności za które dłużnik ponosi odpowiedzialność. Odpowiada on zaś za dołożenie należytej staranności (art. 355 k.c.). Z kolei szkodę stanowi strata, a więc uszczerbek w majątku poszkodowanego, albo utracony zysk, który osiągnąłby on, gdyby szkody mu nie wyrządzono – czytamy w uzasadnieniu orzeczenia na korzyść kolekcjonera (wyrok Sądu Rejonowego w Toruniu z 22.12.2016 r., I C 1766/13).

Wiedza o fałszerstwie na wyciągnięcie ręki

Kupujący – gdy okazało się, że znaczki to fałszywki – doznał uszczerbku majątkowego. Nie otrzymał bowiem ekwiwalentnego świadczenia. Obecnie wyższa cena tych walorów uzasadnia tez tezę, że utracił także zysk (mógłby je obecnie sprzedać po cenie wyższej od tej, która sam zapłacił).

Choć kolekcjoner mógł sam dowiedzieć się o fałszerstwie trafiając na fachowe artykuły na ten temat, to - sprawdzając znaczki z udziałem eksperta a nie na własną rękę - postąpił wyjątkowo starannie. A pomiędzy błędem eksperta a szkodą kolekcjonera zachodzi typowy związek przyczynowy. Zaszły więc wszystkie przesłanki odpowiedzialności eksperta (a więc także jego spadkobierczyni).

Autor: Michał Kosiarski, radca prawny.