Krzysztof Sobczak: Projekt dyrektywy o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym, po kolejnych uzgodnieniach czeka już na głosowanie w Parlamencie Europejskim. Ma to być wariant kompromisowy tej regulacji - rzeczywiście? I kogo ten kompromis zadowoli?

Czytaj: UE: Jest porozumienie w sprawie zmian w prawie autorskim>>

Paweł Lipski: Cały czas zwycięzcami tej batalii są właściciele treści, w szczególności producenci i wydawcy skupiający prawa do wielu treści i organizacje zbiorowego zarządzania.
Mimo zmian w projekcie treść dyrektywy jest wciąż niekorzystna dla strony technologicznej. Przykładowo:  art. 13 wskazuje, że platformy dzielenia się treściami (online content sharing platforms) w celu uniknięcia odpowiedzialności powinny podjąć najlepsze starania ("best efforts") do nabycia praw do treści, które mogą umieszczać ich użytkownicy. Trudno wyobrazić sobie, jak takie starania miałyby wyglądać. Czy wystarczy tutaj umieszczenie w serwisie informacji, że platforma jest gotowa podjąć negocjacje z każdym uprawnionym, kto zidentyfikuje swój utwór? Czy platforma powinna sama zidentyfikować utwory i twórców? Jak powinna zostać ukształtowana współpraca między uprawnionymi a platformami?
Dodatkowo, z mojego doświadczenia wynika, że w sporach sądowych przeciwko serwisom hostingowym uprawnieni jako wzorzec metra stawiają działania potentatów branży. Jeżeli będziemy na tej podstawie ustalać standard najlepszych starań, to mniejsi gracze mogą wkrótce z rynku zniknąć.

  


Według założeń nowa dyrektywa ma wzmocnić prawidłowe funkcjonowania rynku wewnętrznego, a także wspierać innowacyjność, kreatywność, inwestycje i tworzenie nowych treści, również w środowisku cyfrowym. To prawdziwy cel, czy tylko legislacyjne zaklęcia, które mają przykryć różne praktyczne rozwiązania?

Ta dyrektywa jest specyficzna, bo nie widać w niej jakiejś nowatorskiej koncepcji, czy chęci kompleksowego ujęcia prawa autorskiego w świecie cyfrowym. Oparta jest w pewnej mierze na znanej już koncepcji "follow the money". Ona raczej łata, sztukuje tu i ówdzie i poprzez takie punktowe działania stara się zmienić układ sił. Jedni na tym zyskają inni stracą, ale całościowo niekoniecznie wyjdziemy na plus.
Bardzo ciekawie wyglądają nowe wyjątki dotyczące dozwolonego użytku w zakresie analizy big data. Natomiast mało ciekawie, z punktu widzenia branży technologicznej,  wyglądają nowe zasady dotyczące licencji na korzystanie z utworów prasowych oraz dla platform dzielenia się treściami.

Dla mnie dyrektywa jest kontrowersyjna też z innego powodu. Zrywa bowiem z ustaloną w Unii Europejskiej zasadą technologicznej neutralności. Dyrektywa wprost wskazuje rodzaje serwisów, do których ma zastosowanie czy modele biznesowe, które wyłącza, np. marketplace. Jest to krótkowzroczne podejście. Technologia zmienia się szybko. Odnoszenie się w treści dyrektywy do serwisu typu cyberlocker może mieć podobny sens za parę lat jak obecnie tworzenie regulacji w odniesieniu do płyty CD.

Dodatkowo, dyrektywa, co jest pokłosiem wyroku Trybunału Sprawiedliwości w sprawie Stichting Brein, pośrednio reguluje kwestię odpowiedzialności platform za bezpośrednie naruszenia, co dotąd uznawane było za sferę regulacyjną państw członkowskich.

Pięć państw: Holandia, Luksemburg, Polska, Włochy i Finlandia oprotestowały ostateczną treść dyrektywy. Według nich nie uwzględnia ona w wystarczający sposób możliwości osiągnięcia tych celów i dlatego nie mogą jej poprzeć. Słusznie?

Czytaj: Pięć krajów, w tym Polska, walczy o zachowanie wolności w internecie>>

Dyrektywa budzi wątpliwości, jednak opublikowane stanowisko Polski w tym zakresie zawiera jedynie lakoniczne uzasadnienie. Nie wiem czy polski rząd zmieni zdanie, gdy zostaną wprowadzone pewne zmiany w treści przepisów czy też jest przeciwny idei w ogóle.  Teraz to jednak nie rządy będą decydowały a Parlament Europejski. Dość szeroki ruch przeciwko dyrektywie może wskazywać, że nie zostanie ona jednak uchwalona. W szczególności, że sprzeciw społeczny w sieci rośnie. Debata w PE będzie na pewno gorąca.

Środowiska "internautów" krytykują projekt twierdząc, że będzie to regulacja zabójcza dla wolności w internecie. Rzeczywiście? No i czy jest to wartość, przed która muszą ustąpić inne wartości?

Tutaj obraz jest nieco bardziej skomplikowany, bo dyrektywa obok obostrzeń przewiduje dość szerokie wyjątki dotyczące korzystania z treści przez użytkowników. Użytkownicy będą więc mogli korzystać z utworów w celu m. in. krytyki, oceny czy parodii. Inną sprawą jest, czy pełną swobodę wypowiedzi zagwarantują im wszystkie platformy czy tylko potentaci.

Czytaj: Prof. Markiewicz: Prawo autorskie surowsze dla portali, łagodniejsze dla internautów >>

Swoboda wypowiedzi i prawo własności są prawami podstawowymi uznawanymi przez kraje Unii Europejskiej. Generalną zasadą jest, że ograniczenia praw i wolności są dopuszczalne, ale nie powinny dotykać "istoty" tych praw. Jest wiele orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości wskazujących, że prawo autorskie nie podlega bezwzględnej ochronie. Użytkownicy nie są więc na przegranej pozycji.

Myślę, że praktyka stosowania prawa będzie uwzględniać sytuację użytkowników. Regulacja nie będzie więc "zabójcza" dla wolności słowa. Będziemy mieć jednak kilka głośnych w tym zakresie zdarzeń zanim dokładnie zrozumiemy nowy porządek.

Te inne wartości to m.in. ochrona praw wytwórców różnych treści udostępnianych w sieci. Potrzebna jest większa niż dotychczas ochrona w tym zakresie?

Uważam, że ustalony dyrektywą 2000/31/UE porządek musi zostać zrewidowany. Przestawienie wajchy w drugą stronę nie jest jednak dobrym rozwiązaniem. Rewolucja zawsze przynosi chaos. Na obecnym etapie bardziej uzasadniony, i przemyślany, jest postulat wprowadzenia licencji na korzystanie z utworów prasowych - obecny art. 11 dyrektywy. Te postulaty pojawiają się od wielu lat, choć jednocześnie wskazać trzeba, że bardzo podobna regulacja wprowadzona w prawie niemieckim nie przyniosła spodziewanego rezultatu. Zmiana zasad odpowiedzialności platform w obecnym kształcie może przynieść więcej szkody niż pożytku.

Czy da się stworzyć prawo, które będzie godziło te dwie wartości - czyli szeroki i łatwy dostęp do różnorodnych treści z prawami podmiotów je wytwarzających?

Pytaniem jest raczej czy da się stworzyć model biznesowy, który zadowoli dostawców, platformy i jeszcze będzie wygodny dla użytkowników. Prawo jest zawsze krok za technologią i rynkiem. Przykładem może być saga z działalnością Uber w Polsce – zastrzeżenia prawne są znane od dawna, a jednak popularność usługi wygrywa.