Japońskie doświadczenia mogą być dobrą lekcją poglądową dla polskich legislatorów przy formułowaniu przepisów o budowie i eksploatacji elektrowni atomowych. Pokazują też, jakie sprawy mogą czekać naszą Temidę w razie poważnej awarii ekologicznej.

Czytaj też: Prigan i Pachnik: Prawo wodorowe potrzebne jak tlen>>

Tragedia jak w Czarnobylu

W marcu 2011 r. doszło do olbrzymiego trzęsienia ziemi u brzegów Japonii (magnituda 9), w wyniku którego powstała wysoka fala tsunami (14 metrów). Tsunami uderzyło w stojącą przy brzegu elektrownię atomową w Fukushimie i zalało kilka jej czynnych bloków. Doszło do uszkodzenia rdzeni trzech działających reaktorów, promieniotwórczego zanieczyszczenia wód morskich i gleby. Trzeba było ewakuować ok. 200 tysięcy okolicznych mieszkańców. Ofiarami tsunami padło 26.000 Japończyków, a szacunkowe straty materialne wyniosły ok. 188 mld USD.

Czytaj też: Wymogi wobec zakładów stwarzających zagrożenie wystąpienia poważnej awarii - komentarz praktyczny >

W środę Sąd Okręgowy w Tokyo uznał odpowiedzialność czterech byłych menedżerów Tokyo Electric Power Company Holdings (TEPCO), w tym prezesa Tsunehisy Katsumaty, za szkody powstałe w związku z awarią. Wyrok – w następstwie powództwa 48 akcjonariuszy spółki - opiewa na równowartość ok. 95 miliardów USD. To największa zasądzona kwota w historii wymiaru sprawiedliwości w kraju Kwitnącej Wiśni. Odszkodowanie – o ile uda się je w ogóle wyegzekwować - trafi jednak nie do pojedynczych akcjonariuszy, ale do spółki, gdyż powództwo wytoczyli oni na podstawie przepisów japońskiego prawa handlowego z 2005 r. przewidującego możliwość dochodzenia odszkodowań od członków zarządów za szkody wyrządzone spółkom także przez ich akcjonariuszy.

Czytaj też: Machińska Hanna, Europejska Konwencja Praw Człowieka jako instrument ochrony praw jednostki w związku z zanieczyszczeniem środowiska >>

Czytaj też: Narolski: OZE, czyli energia wolności - (póki co) nie w polskich przepisach>>

Akcjonariusze złożyli pozew w 2012 r. domagając się razem równowartości 160 miliardów dolarów. Byli menedżerowie nie odpowiadają oczywiście za samo uderzenie żywiołu w elektrownię, ale zaniedbania swoich obowiązków i nienależyte zabezpieczenie zakładu na wypadek tsunami. Sędzia Yoshihide Asakura w ustnym uzasadnieniu podkreślał, że środki zaradcze były nieadekwatne, a prezesi zlekceważyli niebezpieczeństwo. Chodziło głównie o zaniechania odpowiednich prac zapobiegających nie tyle zalaniu całego zakładu (co nie było możliwe do zapobieżenia), ale chroniących jego infrastrukturę krytyczną, czyli głównie reaktory. Przez zaniedbania doszło m.in. do utraty zasilania w zakładzie i stopienia się rdzeni reaktorów. Pozwani bronili się zaś argumentując, że nie można było przewidzieć wielkości ewentualnych szkód, a nawet gdyby było to możliwe, to nie mieli wystarczającej ilości czasu, aby skutecznie zadziałać.

 

 

Ignorowanie ostrzeżeń naukowców

Sąd musiał rozstrzygnąć, czy prezesi zachowali się odpowiednio po otrzymaniu przez TEPCO w 2002 r. od rządu Japonii ekspertyzy, z której wynikało, że elektrownia atomowa jest narażona na fale tsunami o wysokości nawet do 15,7 metra wywołane gwałtownymi ruchami tektonicznymi. Urzędowe wnioski zostały potwierdzone analogicznym korporacyjnym dokumentem na trzy lata przed katastrofą. Mimo to kierownictwo spółki odkładało poważniejsze inwestycje w bezpieczeństwo zakładu, w tym w szczególności budowę specjalnego wysokiego falochronu (istniejący w chwili katastrofy miał tylko niewiele ponad 6 metrów wysokości). Zarząd niezbyt kwapił się do wyciągania wniosków po tsunami na Oceanie Indyjskim w 2004 r. i odpowiedniej przebudowy otoczenia elektrowni. To właśnie kilkuletnimi zaniechaniami menedżerów tłumaczył sędzia Yoshihide Asakura uznanie powództwa i zasądzenie odszkodowania.

Jedynie wobec byłego dyrektora zarządzającego Akio Komori powództwo zostało oddalone. Wyrok nie jest jeszcze prawomocny. Co ciekawe, trzech z tych prezesów zostało uniewinnionych także w sprawie karnej w 2019 r. (dopiero za kilka miesięcy SN ma jednak wydać ostateczny werdykt w tym postępowaniu). Wtedy sędziowie uznali, że oskarżeni nie mogli przewidzieć tak gigantycznej fali tsunami.

Czytaj też: Bezpieczeństwo i higiena pracy na stanowiskach pracy, na których użytkowane są źródła promieniowania jonizującego >>>

Skromne zadośćuczynienie dla mieszkańców

Kilka tygodni wcześniej Sąd Okręgowy w Fukushimie wydał wyrok w innej sprawie cywilnej – ponad 500 mieszkańców miejscowości Tamura leżącej na zachód od elektrowni pozwało TEPCO o wypłatę każdemu z nich po 11 milionów jenów zadośćuczynienia za szkody niematerialne (cierpienia psychiczne) powstałe na skutek przymusowej ewakuacji po katastrofie. Nakaz ewakuacji został zniesiony dopiero po trzech latach. Sąd uznał powództwo, ale zasądził znacznie niższe kwoty – operator elektrowni miałby wypłacić każdemu powodowi po 2 mln jenów, natomiast w stosunku do państwa japońskiego powództwo oddalił. Niezadowoleni powodowie zapowiadają apelację od tego orzeczenia. Sąd podkreślił, że krzywda powodów polega na utracie więzi społecznych oraz braku możliwości kontynuowania wcześniejszych aktywności, takich jak choćby np. zbieranie dziko rosnących lokalnych roślin. Uzasadnienie także odwołuje się do rządowej ekspertyzy z 2002 r., choć zaznacza jednocześnie, że nawet naukowcom było trudno wyobrazić sobie i przewidzieć w rejonie elektrowni tak wielkie tsunami spowodowane trzęsieniem ziemi. Samo uwzględnienie powództwa nie było jakimś wielkim zaskoczeniem - prawie wszyscy powodowie otrzymywali już od spółki wypłaty zadośćuczynienia w miesięcznych ratach zaraz po katastrofie, także do zapłaty TEPCO ma obecnie jedynie ok. pół miliona USD. Wyrok ma o tyle znaczenie, że przed kilkoma japońskimi sądami toczą się jeszcze podobne sprawy.

WZORY DOKUMENTÓW:

Państwo nie odpowiada

Oba wyroki przyznające rację powodom rozdziela orzeczenie Sądu Najwyższego z 17 czerwca br. zdecydowanie oddalające powództwo ok. 3700 osób przeciwko państwu japońskiemu w czterech analogicznych sprawach. Powodowie to głównie osoby, które musiały się szybko ewakuować w 2011 r. z terenów skażonych wokół elektrowni.

To o tyle znaczące orzeczenie, ponieważ w różnych instancjach sądowych toczą się postępowania w kolejnych ok. 30 analogicznych sprawach, a w aż trzech ze spraw zawisłych przed SN wcześniej sądy niższych instancji uznawały odpowiedzialność państwa. Ostatecznie za jedynego odpowiedzialnego SN uznał TEPCO (spółka będzie musiała wypłacić 1,4 miliarda jenów, czyli ok. 10,5 mln USD). Co ciekawe, Sąd Najwyższy w uzasadnieniu argumentuje, że jest mało prawdopodobne, aby rząd był w stanie zapobiec zalaniu elektrowni, i to nawet jeśliby skorzystał ze swoich wszystkich uprawnień regulacyjnych wobec TEPCO, aby podjąć środki zapobiegawcze, ponieważ skala i kierunek rzeczywistego tsunami różniły się od ekspertyz, którymi dysponowali urzędnicy.

Sędziowie SN oceniali, czy rząd i spółka były w stanie przewidzieć tsunami i jego skalę i podjąć odpowiednie środki zapobiegawcze. Rządowi eksperci w 2002 r. ocenili, że w ciągu trzech dekad istnieje 20 proc. prawdopodobieństwa trzęsienia ziemi o magnitudzie 8 stopni i wysokiej fali tsunami w okolicach elektrowni. Spółka-córka operatora elektrowni wyliczyła w 2008 r. ewentualną falę właśnie na 15,7 metra. Sąd uznał jednak, że nawet wymuszenie przez rząd budowy wałów przeciwpowodziowych i falochronów nie zapobiegłoby zalaniu elektrowni, gdyż skala trzęsienia i tsunami była wyższa od zakładanego w ekspertyzach.

Sąd nakazuje zamknięcie elektrowni

Po katastrofie w Fukushimie wiele elektrowni w Japonii wstrzymało pracę albo w ogóle zostało zamkniętych. W przypadku niektórych lokalne społeczności przed sądami wymuszają przedłużenie wstrzymania ich eksploatacji z obawy o bezpieczeństwo. Tak jest z jedną z elektrowni zarządzanych przez Hokkaido Electric Power Co. (HEP). O zawieszenie pracy elektrowni HEP wniosło powództwo ponad 1000 okolicznych mieszkańców, a Sąd Okręgowy w Sapporo zabronił wznawiać pracę jej trzech bloków (od 2012 r. są one bezczynne, podobnie jak i 26 z 36 innych japońskich reaktorów), choć jednocześnie sędziowie oddali żądanie jej całkowitego zamknięcia. Operator elektrowni cały czas jest kontrolowany przez różne rządowe instytucje i musi przedstawiać coraz to nowsze ekspertyzy na bezpieczeństwo zużytego paliwa jądrowego. Musi też konstruować zabezpieczenia przed efektami trzęsień ziemi i tsunami, jak również zbierać informacje o podłożu geologicznym w okolicy elektrowni, które może sprzyjać powstawaniu wstrząsów sejsmicznych. Choć japońskie sądy niższych instancji kilka razy już nakazywały wstrzymywać prace kilku elektrowni atomowych albo nie godziły się na wznowienie eksploatacji reaktorów, to nakazy te były konsekwentnie uchylane przez Sąd Najwyższy.

 

 

Ofiary nowotworów też walczą

Rok temu sąd w Sapporo oddalił też dwa pozwy (jeden przeciwko TEPCO i spółce remontowej, drugi przeciwko państwu japońskiemu) o odszkodowanie za szkodę na osobie polegające na wywołaniu rozstroju zdrowia - za zachorowanie na raka narządów wewnętrznych w jamie brzusznej przez jednego z budowlańców biorących przez trzy miesiące udział w akcji ratunkowej i odbudowie elektrowni w Fukushimie. Sąd ustalił, że ukryty rozwój nowotworu (tzw. okres latencji) miał u powoda miejsce jeszcze przed katastrofą, a więc to nie promieniowanie było przyczyną zachorowania na raka. Nie było więc adekwatnego związku przyczynowego pomiędzy pracą w elektrowni a początkiem choroby.

Wyrok z Sapporo nie zniechęcił innych chorych na raka. W styczniu do tokijskiego sądu trafił pozew (tylko przeciwko TEPCO) sześciu młodych mieszkańców okolic elektrowni, którzy zachorowali po katastrofie na raka tarczycy (czyli ten rodzaj nowotworu, którego wysyp przypadków nastąpił po awarii w Czarnobylu w 1986 r.), niektórzy mieli też przerzuty na płuca i musieli przechodzić radioterapię. Każdy z powodów żąda zadośćuczynienia w wysokości ok. 100 milionów jenów (ok. 900 tysięcy USD). Sąd będzie musiał rozstrzygnąć, czy zachodzi związek (a jeśli tak, to jak silny) pomiędzy zachorowaniami a narażeniem na napromieniowanie w wyniku katastrofy. Powodowie przypominają bowiem w swoim powództwie, że po 2011 r. lokalna prefektura przebadała 380 tysięcy dzieci z okolic elektrowni i u 266 z nich podejrzewano właśnie nowotwór tarczycy.

 

Jak jest w Polsce

Polskie przepisy kwestię odpowiedzialności cywilnej za szkody jądrowe rozstrzygają w obowiązującej już ponad dwie dekady ustawie z dnia 29 listopada 2000 r. – Prawo atomowe (art. 100-108). W zakresie nieuregulowanym w niej stosuje się ogólne zasady określone w Kodeksie cywilnym.

Prawo atomowe przewiduje odpowiedzialność za szkody w mieniu, na osobie, a także w środowisku. Odpowiedzialność wyłącza się tylko w razie konfliktów zbrojnych bądź działań wojennych, gdyż w Polsce nie ma problemów z wulkanami ani trzęsieniami ziemi, zagrożenie tsunami tez jest przez to znikome. Granica odpowiedzialności to ok. 1,9 mld zł (300 mln jednostek rozrachunkowych Międzynarodowego Funduszu Walutowego, których kurs obecnie wynosi ok. 6,3 zł). Do tej kwoty wypłatę odszkodowań gwarantuje też Skarb Państwa (jak również w zakresie, w jakim szkody nie zostaną zaspokojone przez ubezpieczycieli). Jeżeli zaś roszczenia przekroczą tę kwotę, to tworzy się specjalny sądowy fundusz ograniczenia odpowiedzialności. Operator elektrowni jądrowej musi mieć też obowiązkowe ubezpieczenie OC. Roszczenia z tytułu szkód jądrowych na osobach nie przedawniają się, w innych przypadkach termin przedawnienia to 3 lata (lecz wygasają one najpóźniej po upływie 10 lat od daty wypadku jądrowego).

Japońskie procesy związane z Fukushimą najczęściej toczą się po złożeniu pozwów zbiorowych. Polska nie ma odrębnej procedury w zakresie roszczeń za szkody jądrowe, więc należy w tej mierze stosować ogólne regulacje, w tym przede wszystkim Kodeks postępowania cywilnego albo – decydując się na wnoszenie powództwa przez większą grupę powodów – ustawę o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym z 2009 r. Regulacje tej ostatniej ustawy są jednak mocno sformalizowane i raczej utrudniają dochodzenie roszczeń w tym trybie niż są pomocne poszkodowanym.

Polski Kodeks spółek handlowych z 2000 r. przewiduje w art. 486 możliwość wystąpienia z powództwem przez akcjonariusza o naprawienie szkody wyrządzonej spółce, jeśli sama spółka akcyjna nie wytoczy powództwa o naprawienie wyrządzonej jej szkody w terminie roku od dnia ujawnienia czynu wyrządzającego szkodę. Oprócz akcjonariusza uprawnienie takie przysługuje również osobie, której służy tytuł uczestnictwa w zyskach lub podziale majątku spółki. Aby zapobiec pieniactwu, k.s.h. przewiduje możliwość ustanowienia przez sąd kaucji na zabezpieczenie roszczeń podmiotu niesłusznie pozwanego przez akcjonariuszy. Brak wpłacenia kaucji grozi odrzuceniem pozwu.

Autor: Michał Kosiarski, radca prawny.