Sylwia Gortyńska: Jakie są główne problemy małych gmin w Polsce?

Leszek Świętalski: Problemy biorą się z różnych powodów. Mamy małe gminy, które sobie świetnie radzą, i które należą do tzw. gmin bogatych. Wśród nich jest przykładowo mała podkarpacka gmina Cisna licząca 1,6 tys. mieszkańców, która płaci janosikowe. Ale mamy też gminy o niewielkich zasobach i możliwościach posiadania wyższych dochodów.

Czyli sytuacja gmin może być diametralnie różna.

Tak, bo w gminach działa przede wszystkim "renta położeniowa". Czyli rzeczywiście jeśli gmina czasem jest oddalona od niektórych szlaków komunikacyjnych, gdy jest gminą trochę endemiczną, jeśli chodzi o położenie, to wpływa to na jej zasobność, a tym samym na jej możliwość rozwiązywania problemów i świadczenia usług publicznych na przyzwoitym poziomie. Mamy dzisiaj w Polsce również bardzo dużą determinantę w stosunku do tych gmin. Chodzi o obszary objęte różnymi formami ochronnymi. Czasem te obszary chronione na terenie takowych gmin stanowią ponad 70 proc. ich powierzchni.

Ochrona może występować w różnych formach. A to Natura 2000, a to teren parku narodowego, krajobrazu chronionego etc. I część z tych obszarów jest zwolniona z podatku - bez rekompensaty dla gmin. A część z kolei stanowi o wykluczeniu gminy, ponieważ na tych terenach nie mogą być realizowane różnego rodzaju inwestycje, nawet celu publicznego. Czyli są to białe plamy, jeśli chodzi o aktywność gospodarczą. Gminy te są miejscem bytowania ludzi, ale nie można z nimi wiązać zbytniej kariery, ani zawodowej, ani przedsiębiorczej, ponieważ na ich terenie mogą powstawać tylko bardzo małe zakłady pracy o niskiej uciążliwości. I też nie ma tu żadnej rekompensaty.

Nie ma subwencji ekologicznej, która by wyrównywała niedogodności gmin, gdzie zasoby przyrody stanowią dobro ogólnonarodowe i służą wszystkim. Natomiast ujemnym beneficjentem tego zdarzenia jest tylko lokalna społeczność. A biorąc pod uwagę sprawy cywilizacyjne, to właśnie tych terenów dotyczy wykluczenie transportowe. Na tych terenach często też nie ma telefonii komórkowej, nie ma internetu, nie ma dostępu do telewizji kablowej.

 

Dlaczego tak się dzieje?

To się po prostu nie opłaca. Bo udzielając wszelkiego rodzaju pozwoleń i koncesji, nie zadbaliśmy o to, żeby zapewnić i profity, ale i obsługę obszarów dotkniętych niedostatkiem, gdzie trudno o dochody z takich działalności. W efekcie samorządy muszą tą lukę wypełnić. Na terenach zurbanizowanych zajmują się tym przedsiębiorcy.

Jak wygląda kwestia szkolnictwa w małych gminach?

Oświata to następna sprawa, która jest problemem małych gmin. Nie będzie odkryciem Ameryki, że niski poziom zasobów finansowych jest powiązany z jakością oferty edukacyjnej i poziomem wykształcenia i odwrotnie. I krąg się zamyka. Proszę zauważyć, że w systemie niedofinansowanej ogólnie oświaty, najgorsze pozycje zajmują gminy małe. Bo po pierwsze muszą prowadzić małe szkoły, a nie ma definicji małych szkół. Gminy bogate mogą sobie pozwolić na bogatszy program nauczania, poszerzając go o ofertę uzupełniającą. Bogaty może więcej, bogaty może lepiej. I bogaty, mimo że już bogaty, może wpływać na podstawy edukacyjne, które potem przełożą się na lepsze przygotowanie do zdobycia i zawodu, i wyższego wykształcenia. A my tego nie wyrównujemy. Mało tego, godzimy się na to w majestacie prawa, że tak właśnie jest. Problemem są także wszelkiego rodzaju inwestycje infrastrukturalne, od zagospodarowania ścieków zaczynając.

Czytaj też: Samorządy są coraz bardziej krępowane i ograniczane>>

Co ma pan na myśli?

Wszystkim nam zależy na czystej wodzie, wodzie, która bierze się z pokładów również zasilanych przez różnego rodzaju cieki wodne. Tymczasem niskie wsparcie na budowę urządzeń zagospodarowujących ścieki decyduje o tym, że w miastach temat mamy praktycznie rozwiązany, natomiast na obszarach wiejskich ok. 36 proc. gospodarstw ma niezagospodarowane prawidłowo ścieki. I ten wynik nie wiąże się oczywiście z systemem zbiorczej kanalizacji, bo nie mówimy tylko o sieciowych, liniowych instalacjach, ale także o zagospodarowaniu ścieków w miejscu ich powstania, czyli lokalnych oczyszczalniach, przydomowych oczyszczalniach. Gminy oczywiście mogą korzystać ze wsparcia unijnego w niektórych przypadkach. Ale poza Programem Rozwoju Obszarów Wiejskich, gdzie nakłady na to są znikome, nie ma specjalnych programów nie tylko europejskich, ale i krajowych. Wykorzystaniu środków europejskich nie sprzyja brak spełnienia oczekiwań tzw.  koncentracji.

Czyli?

To relatywna liczba mieszkańców - potencjalnych przyłączeń do sieci - przypadająca na dany odcinek sieci liczony albo na 100 m albo na 1 km. Mamy do czynienia na tych terenach także z ubóstwem komunikacji – nie tylko przez brak komunikacji, ale i brak wystarczających nakładów na drogi publiczne. Sieci energetyczne w tych obszarach już dawno powinny być dotknięte procesem reelektryfikacji. Ponieważ one się zdekapitalizowały. Nie mówiąc o innych, dotychczas tradycyjnych nawet sieciach połączeń kolejowych, ponieważ te wszystkie lokalne sieci zostały praktycznie zlikwidowane i poza obszarami turystycznymi nie zostaną odnowione. Mamy taki obraz i państwo godzi się na to i nie bardzo ma pomysł na niwelowanie różnic w standardach życia na wsi i w mieście.

Czytaj też: Pazerność wielkich miast zagraża małym gminom>>

A Związek Gmin Wiejskich jak to widzi?

Ze wszech miar dążymy zawsze do racjonalizacji wydatków PROW, stojąc na straży odpowiednich jego elementów. Również w przypadku nowej perspektywy unijnej zabiegamy o dobre rozwiązania krajowe na etapie tworzenia zasad rozwoju regionalnego. Ponadto domagamy się demarkacji, jeśli chodzi o Regionalne Programy Operacyjne, na programy realizowane na wsi. Stąd między innymi Związek popiera zintegrowane inwestycje terytorialne, czyli ZIT. Tam poszukujemy pewnej sprawiedliwości w dystrybucji dostępnych środków. Niemniej jednak są jeszcze w Polsce gminy, które nie korzystają ze wsparcia.

Dlaczego? To chyba opłacalne.

Bo są za słabe ekonomicznie, żeby mieć na wkład własny. Poza tym będąc na peryferiach, nie potrafią sprostać generalnej tezie poprawy komunikacji czy tezie rozwoju industrialnego. Związek zadbał tutaj, żeby m.in. w komitetach monitorujących RPO byli nasi przedstawiciele. Od minister Elżbiety Bieńkowskiej trochę zaczęły się zmiany i zmodyfikował się status naszych przedstawicieli. Bo na początku byli oni tylko obserwatorami, a później przynajmniej zdobyli prawo odzywania się. Niestety nie mają prawa do głosowania wiążącego. Ale mogą wyrazić opinię, monitorować, być sygnalistami w dobrze rozumianym interesie. Przekazują nam informacje – w jakim województwie nie ma odpowiednich instrumentów zachęt, jak i demarkacji środków dedykowanych obszarom wiejskim. I my to przenosimy na poziom centralny. Cyklicznie spotykamy się z Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi, a także z Ministerstwem Inwestycji i Rozwoju. Jesteśmy również w Krajowej Sieci Obszarów Wiejskich. Ponadto dbamy o nasze interesy z poziomu europejskiego w Komitecie Regionów, gdzie m.in. czynnie uczestniczymy w procesie nie tylko polityki rozwojowej, ale monitorowania wspólnej polityki rolnej wraz z rekomendacjami na teraz i na przyszłość.

Czytaj też: Zmiany w ustawie śmieciowej coraz bliżej. Niektóre kontrowersyjne>>
 

Działań ZGWRP na różnych forach jest dużo.

Wydaje się, że nie ma problemu z identyfikacją naszej obecności. W niektórych miejscach jesteśmy tak często, że mają nas tam dość. Ale my po prostu twardo stąpamy po ziemi i nie kierujemy się koniunkturalizmem. O interesy trzeba dbać na bieżąco.

Z dbałości o interesy samorządów mamy taki a nie inny sposób patrzenia na procesy rozwojowe. I prowadzimy dyskusję rzeczywistą, którą rozpoczęliśmy od subwencji ekologicznej. Nie lekceważy się naszego głosu, jeśli chodzi o dostępność do środków, modyfikacje programów krajowych. Zmiany są efektem naszych działań, naszych argumentów. Także dotyczy to utrzymania wagi wiejskiej w algorytmie subwencji oświatowej, mimo tego, że nie podoba się ona kolegom z innych korporacji samorządowych. Ale punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia.

Podobnie jest chyba z granicami miast i gmin. Miasta chcą poszerzać swoje terytoria kosztem gmin, a związek broni granic gmin. Dlaczego takie zmiany są złe?

Dokonywanie tego typu zmian jest złe w tym sensie, że gmina jako wspólnota jest teoretycznie objęta ochroną konstytucyjną. Powstała po to, aby spełniać oczekiwania, jak i wymagania w zakresie zadań własnych i usług publicznych dla swojej społeczności. Oczywiście były w historii różne zmiany w granicach. Niektóre były wraże, ale część była poświadczona oczekiwaniem obydwu stron. W tym drugim przypadku wolę społeczności należało uszanować. Ale jeśli jest znaczny sprzeciw mieszkańców terenów przejmowanych, to nie ma synergii między chciejstwem władzy a społeczeństwem.

Mamy także i takie sytuacje, gdy nie tylko miasto wchłania gminę wiejską, ale i gmina wiejska wchłania gminę wiejską. To emanacja chęci i obietnic polityków i dotyczy ostatnio np. gminy Bełchatów i gminy Kleszczów.

My, broniąc granic, domagamy się regulacji prawnych, które by taksatywnie wymieniały przesłanki wszczęcia procedur podziałowych. Nie możemy być wyłącznie „mięsem armatnim” i służyć jedynie populistycznym hasłom. Nie raz mówi się, że mieszańcy wsi korzystają z infrastruktury miast, ale wcale nie koniecznie tak jest. Niejednokrotnie infrastruktura obszarów wiejskich służy okalającym je miastom i to wynika m.in. ze świetnej współpracy i kooperacji. I trzeba pamiętać też o tym, że miasta mając u siebie warunki do tworzenia działalności biznesowej, mają ręce do pracy pochodzące z otaczających je obszarów wiejskich. A i również ci nowobogaccy z dużych miast, którzy nie chcą żyć w zwartej zabudowie zabetonowanych osiedli bardzo chętnie wynoszą się na wieś. Korzystają z tamtejszej infrastruktury i bardziej przyjaznego środowiska. Od dobrego postrzegania współpracy i kultury tej współpracy zależy przyszłość Polski. A naprawdę mamy dobre obszary do rozwoju miast, czemu sprzyjamy. I przy tych miastach zapewne jest miejsce dla gmin z obszarami wiejskimi, które też się mogą rozwijać i nie muszą się czuć zagrożone.