Monika Sewastianowicz: Dane resortu sprawiedliwości pokazują rosnącą liczbę wakatów w sądach rodzinnych, co może być przyczyną takiego stanu rzeczy?

Dorota Hildebrand– Mrowiec: Myślę, że wynika to przede wszystkim ze specyfiki wydziału rodzinnego – jest to bardzo trudna, obciążająca psychicznie praca i nie każdy sędzia ma predyspozycje do jej wykonywania. Nie twierdzę oczywiście, że rozstrzyganie w sprawach gospodarczych czy cywilnych jest łatwiejsze, ale moim zdaniem orzekaniu w tych wydziałach nie towarzyszą tak wielkie emocje. W wydziale rodzinnym faktycznie przesądzamy o losach ludzi, często małych dzieci. Decydujemy o ich przyszłości, o tym w jakim kierunku potoczy się ich życie - np. pozbawiając rodziców władzy rodzicielskiej lub ustalając przy którym z nich będzie dziecko. W dodatku aby dobrze rozstrzygnąć sprawę, musimy umieć rozmawiać z dziećmi, osobami chorymi psychicznie lub uzależnionymi. Nie każdy sędzia ma takie kompetencje i nie sądzę, aby każdy mógł nauczyć się tego na szkoleniach. W sprawach nieletnich ogromne znaczenie ma też to, że młodych ludzi należy przede wszystkim zrozumieć - przecież czasem nieletni popełni czyn karalny, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji swojego zachowania. Albo działając pod wpływem grupy rówieśniczej. Jego naganne zachowania mogą wynikać  też z sytuacji jaką ma  w domu.

Czytaj:​ Sędzia rodzinny pilnie poszukiwany, wymagania - umiejętności miękkie, odporność na stres>>

 

Trzeba mieć do tego dryg?

Na pewno niezbędne są kompetencje miękkie i ogromne pokłady empatii, tym bardziej, że dużą ilość spraw trzeba rozstrzygać „na wczoraj”, zwłaszcza gdy w grę wchodzi dobro dziecka – trzeba szybko ale i uważnie zdecydować, czy odebrać je rodzicom i gdzie powinno trafić. Wydziały rodzinne to również jedyne, które decydują o wszczynaniu postępowania z urzędu, prowadzimy też postępowania wykonawcze,  zadań do wykonania jest bardzo dużo i nie wszyscy są w stanie poradzić sobie z takim natłokiem  obowiązków i emocji.

Co trzeba byłoby zmienić, żeby sędziów rodzinnych było więcej?

Uważam, że konieczne jest dopuszczenie asesorów do orzekania – obecnie jest to niemożliwe dlatego, że uznaje się, że nie mają oni wystarczającego doświadczenia życiowego do orzekania w tych sprawach. Według mnie to ogromny błąd – doświadczenia życiowego nie można wiązać wyłącznie z wiekiem. Tym bardziej, że to samo można powiedzieć o części sędziów, którzy przechodzą do nas choćby z wydziałów cywilnych, czy karnych.
Te sprawy mają zupełnie inną specyfikę – komentarz nie dostarczy odpowiedzi, czy w danej sprawie nadszedł już ten moment, że trzeba zabrać rodzicom dziecko, czy wystarczyłby np. nadzór kuratora. Nie jest też przecież wiedzą powszechną to, jak rozpoznać czy pijący rodzic tym razem faktycznie pójdzie na leczenie i zajmie się dzieckiem, czy znów składa obietnice bez pokrycia. Koleżanka, która przeszła z wydziału cywilnego do rodzinnego – mimo że od lat jest  żoną i matką – mówiła, że to w jej w niczym nie pomagało. Uczyła się, jak stosować prawo rodzinne na podstawie spraw, które prowadziła. Skoro sędziowie uczą się tego wszystkiego w praktyce, to nie widzę powodu, dla którego nie może to tak samo wyglądać w przypadku asesorów.

Zobacz w LEX: Doręczenia sądowe przez Portal Informacyjny w praktyce - nagranie ze szkolenia >

 


Pomogłoby to zniwelować obciążenie sprawami?

Oczywiście, ale to również myślenie perspektywiczne, bo młodych sędziów jest coraz mniej, a tak łatwiej byłoby później o sprawdzonych, zaangażowanych sędziów z kompetencjami niezbędnymi w wydziałach rodzinnych. Potrzebni są również asystenci, zwłaszcza że – jak już wspomniałam – prowadzimy również postępowania wykonawcze, a większość spraw jest pilna. Często musimy reagować szybko na informacje  kuratorów, policji i pracowników socjalnych.

Zobacz procedurę w LEX: Wszczęcie postępowania wykonawczego w sprawach rodzinnych i opiekuńczych >

Obciążające są chyba również całodobowe dyżury?

W małym sądzie, zwłaszcza w sezonie urlopowym lub np. gdy drugi sędzia zachoruje, może być tak, że na dyżurze spędzamy cały miesiąc. Zatem musimy być pod telefonem, gdy np. policja o trzeciej w nocy podejmie interwencję i zdecyduje, że trzeba zabrać dziecko od rodziny.

Czy brak sędziów rodzinnych doprowadził do wydłużenia terminów rozpatrywania spraw?

Ten problem dotyczy wszystkich wydziałów – z tym, że tutaj jest to wyjątkowo szkodliwe, bo decyzje trzeba podejmować natychmiast. Utrudnia to również brak biegłych, których opinie są nieodzowne, by podjąć dobrą decyzję tak, żeby nie doszło do nieodwracalnych szkód w psychice dziecka.
Opinie potrzebne są też, by dobrze uzasadnić orzeczenie, trafić z argumentami do stron - pamiętajmy, że chodzi o to, by wszyscy rozstrzygnięcie zrozumieli i pogodzili się z nim na tyle, by się do niego stosować. Nawet najlepsze orzeczenie o kontaktach nie rozwiąże konfliktu, jeżeli rodzic nie będzie chciał go wykonywać. A w razie problemów upłynie kolejne kilka miesięcy,  kiedy dziecko nie będzie się widywać z którymś z rodziców.

Zobacz procedurę w LEX: Wysłuchanie osoby bliskiej osoby, której dotyczy postępowanie w innych sprawach rodzinnych i sprawach opiekuńczych >

A jak wygląda kwestia hejtu – czy sędziowie rodzinni często padają jego ofiarą?

Często spotykamy się z niesprawiedliwymi komentarzami, a wręcz hejtem. Bywa, że każde rozstrzygnięcie spotka się z negatywną opinią – jeżeli odbierzemy komuś dziecko, to słyszymy i czytamy, że pozbawiamy rodziców szansy na poprawę. Jeżeli zostawimy je w rodzinie, a coś się stanie, spadnie na nas lawina negatywnych opinii. Istotne jest też to, że nie możemy wyjawiać wszystkich szczegółów, które spowodowały wydanie postanowienia, jeżeli to mogłoby  naruszać dobro dziecka. Spotkałam się kiedyś z takim przypadkiem, że do mediów trafił przekaz, że sędzia zabrała rodzinie dzieci, bo ich matka miała dużą nadwagę. Twierdzenie, że powodem zabrania jej dziecka była otyłość nie było prawdziwe, ale zdradzenie szczegółów sprawy nie było możliwe. Więc ofiarą hejtu padła sędzia, która wydała takie orzeczenie. A przez takie wybiórcze informacje społeczeństwo traci zaufanie i szacunek do wymiaru sprawiedliwości.

Czytaj w LEX: Realizacja procedury przeciwdziałania przemocy w rodzinie w czasie epidemii >

Popularna była też opinia, że dzieci zabiera się rodzicom wyłącznie z powodu biedy. Sygnalizował to także rząd, który podkreślał, że dzięki zmianie przepisów już żadne dziecko nie zostanie nikomu odebrane z powodu biedy…

W sprawach opiekuńczych zawsze naczelną zasadą jest dobro dziecka. Aby dziecko prawidłowo funkcjonowało, musi mieć zapewnioną ze strony rodziców miłość, poczucie bezpieczeństwa, odpowiednie wychowanie i prawidłową opiekę. Sprawy materialne są drugorzędne.  Instytut Wymiaru Sprawiedliwości sporządził badanie aktowe spraw, w których doszło do odebrania dzieci, i okazało się, że w żadnej z nich trudna sytuacja materialna nie była tego wyłącznym powodem. Oczywiście w wielu przypadkach występowała, ale przyczyną rozstrzygnięcia było nadużywanie alkoholu przez rodziców, przemoc stosowana wobec dzieci, zostawianie dzieci bez opieki, choroby psychiczne i różnego rodzaju zaburzenia emocjonalne.
Bywa, że sami zainteresowani niechętnie przyznają się do tego, co naprawdę się zdarzyło i jak traktowali dzieci. Łatwo o manipulację, bo jeżeli upowszechnią informację, że zabrano im dzieci z powodu biedy, to sędzia nie  będzie tłumaczyć, że dziecko było ofiarą znęcania lub wykorzystania seksualnego, bo rozgłoszenie takiej informacji uderzałoby w jego dobro.

Czytaj w LEX: Kontakty z osobą małoletnią i egzekucja kontaktów w praktyce sędziego >

 

Wygląda to na wyjątkowo drenujące psychicznie…

Tak właśnie jest – dlatego potrzebujemy superwizji. Stowarzyszenie Sądów Rodzinnych w Polsce już je organizowało - superwizja jest ważnym narzędziem zwiększania efektywności pracy i rozwoju zawodowego. Pozwala na wymianę doświadczeń, przemyśleń i pomaga w szukaniu najlepszych rozwiązań.

Czyli sędzia powinien się jakoś uodpornić i nie angażować się zbytnio w sprawy dla własnego dobra?

Myślę, że sędzia, który się uodporni i odetnie emocjonalnie, nie będzie dobrym sędzią. Empatia jest niezbędna – trzeba wczuć się w sytuację ludzi, z którymi mamy do czynienia. W przeciwnym razie można wyrządzić więcej szkody niż pożytku, choć oczywiście – ponownie podkreślę – praktyka bardzo pomaga. Podobnie jak pewien dystans, zwłaszcza do obietnic rodziców.
Kiedyś sama sądziłam, że trzeba dawać rodzicom szansę, bo uważałam, że nie ma nic gorszego niż odebranie im dziecka. Ufałam w obietnice poprawy, a potem często okazywało się, że trwała ona tylko  miesiąc lub dwa, przez co cierpiało przede wszystkim dziecko, które nie miało szansy na prawidłowy rozwój.

Zobacz procedurę w LEX: Przeprowadzenie przez kuratora sądowego wywiadu środowiskowego w postępowaniu w innych sprawach rodzinnych oraz sprawach opiekuńczych >


Trudno się dziwić, ludzie uzależnieni często sami wierzą w to, że tym razem uda im się zerwać z nałogiem…

Tak też bywa i trzeba na to uważać – właśnie dla dobra dziecka. Kiedyś pozbawiłam władzy rodzicielskiej matkę kilkorga dzieci, do adopcji nie trafił jedynie najstarszy syn, bo miał już wtedy około czternaście lat. Po latach spotkałam tę matkę i spytałam ją, czy sądzi, że podjęłam słuszną decyzję. Powiedziała, że tak, bo choć zerwała już z nałogiem, to przyznała, że w chwili, gdy zapadały te rozstrzygnięcia, nie była w stanie tego zrobić. Wyraziła jedynie żal, że po opuszczeniu domu dziecka wróciło do niej najstarsze dziecko.  Nie miało przez to szansy na lepsze życie – teraz syn mieszka z nią i sam wpadł w nałóg. Córki po latach ją odszukały, trafiły do dobrych rodzin, i dobrze sobie radzą. To miałam na myśli mówiąc, że decydujemy o ludzkich losach. Czasem rodzice wychodzą z nałogu, ale dla ich dzieci jest już za późno.  W dorosłym życiu mają przez to wiele problemów.

Zakładam jednak, że na ogół osoby, wobec których zapadło niekorzystne rozstrzygnięcie, nie są tak skore do podziękowań…

To też w wielu przypadkach zależy od nas – musimy wiedzieć, jak  wytłumaczyć naszą decyzję, jak rozmawiać. Inaczej rozmawia się z dzieckiem, osobą chorą lub uzależnioną. Widzę tu też ogromną rolę pełnomocników – bo w sprawach rodzinnych raczej trudno mówić o wygranych, trzeba wybrać wariant, który będzie dobry dla dziecka. I pełnomocnik powinien na to uczulić strony i tonować ich zapędy. Bywa np., że któreś z małżonków zdradziło i druga strona za wszelką cenę chce je ukarać – choćby pozbawieniem kontaktu z dzieckiem. I tu pełnomocnik powinien reagować, gdy widzi, że dobro dziecka nie jest przez  klienta brane pod uwagę. Emocje rodziców są bowiem na innym poziomie niż ich dzieci. Ten zły mąż lub zła żona , może być dobrym rodzicem.  


Czyli nie godzić się na stosowanie taktyki spalonej ziemi?

Na tym przegrywają wszyscy – zwłaszcza dziecko i pełnomocnik musi to podkreślać. Powinien zdawać sobie sprawę, ze też ponosi odpowiedzialność za tok procesu, bo sprawa może trwać, a to nie jest dobre dla nikogo. Emocje z czasem opadają, a szkody bywają nieodwracalne. Po czasie przyznają to sami zainteresowani – rozmawiałam kiedyś z kobietą, której sprawę rozstrzygałam i orzekłam miejsce pobytu dziecka przy ojcu. Mówiła mi, że pamięta, że choć była wtedy rozżalona tym orzeczeniem, to bardzo pomogło jej to, że zapewniłam ją, że jest dobrą matką, tylko powinna zadbać o siebie, pójść na terapię i poprawić relacje z synem, bo dziecko nie rozumie ani złości na byłego męża, ani utrudniania kontaktów, bo po prostu chce widywać się z ojcem. Podkreślała, że bardzo jej to pomogło i faktycznie zastosowała się do tej rady i terapia pomogła jej to wszystko uporządkować. Syn mieszka obecnie z nią.

Zobacz procedurę w LEX: Skierowanie uczestników do mediacji w postępowaniu nieprocesowym w sprawach rodzinnych oraz sprawach opiekuńczych >


No tak, powiedzenie komuś, że jest złym rodzicom raczej nie jest szczególnie motywujące…

Upokarzanie stron uważam za niedopuszczalne. W większości przypadków byłoby to też przeciwskuteczne. Powiedzmy, że mamy do czynienia z osobą uzależnioną od alkoholu  – to choroba i poniżenie go na pewno nie skłoni go do podjęcia terapii. Jeżeli podejmuje decyzje o umieszczeniu dzieci w placówce a rodzice nie podejmują leczenia, zostają pozbawieni władzy rodzicielskiej. Wiedzieli jaki był warunek powrotu dzieci do nich. Mieli czas na poprawę funkcjonowania i podjęcie terapii. Miałam kiedyś sprawę, w której dziecko chciało mieszkać z ojcem, a matka się na to nie zgadzała. Padł m.in. argument, że ojciec choruje na depresję. Wątpliwości miał również kurator, który uważał, że w tej sprawie przynajmniej powinien zostać orzeczony nadzór. Uznałam jednak, że leczona depresja nie jest żadnym przeciwskazaniem i sąd wyższej instancji moje orzeczenie utrzymał w mocy.

Czytaj w LEX: Znaczenie wywiadu środowiskowego dla postępowania w sprawach nieletnich >


Czyli mimo trudnych spraw ta praca daje sporą satysfakcję?

Oczywiście. Pamiętam na przykład przypadek, gdy trafiła do mnie sprawa rodziców z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu lekkim. Kobieta nie brała systematycznie leków zapisanych przez psychiatrę. Doszło pomiędzy nimi do awantury i kobieta zraniła męża nożem. Sytuacje konfliktowe były w tej rodzinie już wcześniej. Dzieci trafiły do domu dziecka, ale okazało się, że cała rodzina jest bardzo mocno ze sobą związana. Rodzice odwiedzali dzieci codziennie, a te płakały, bo chciały wrócić do domu. Nie było gwarancji, że taka sytuacja się nie powtórzy, że  matka będzie systematycznie się leczyła. Kurator nie był w stanie być u nich kilka razy w tygodniu, aby monitorować ich funkcjonowanie. Znalazła się osoba, która znała rodzinę i zadeklarowała im pomoc. To była jedna z najtrudniejszych decyzji, jaką podjęłam – orzekłam, że dzieci wracają do rodziców. Długo spędzało mi to sen z powiek, ale okazało się, że się nie pomyliłam – rodzina funkcjonowała na tyle dobrze, że po kilku latach uchyliłam nadzór kuratora.
Pamiętam też sprawę rodziców uzależnionych od alkoholu. Dwa razy podejmowałam decyzję o umieszczeniu dzieci w placówce. Rodzice po zabraniu dzieci szybko podejmowali leczenie w szpitalu, ale gdy dzieci wracały do domu ponownie nadużywali alkoholu. Gdy drugi raz dałam im szansę, powiedziałam, że trzeciej szansy już nie będzie. Zostaną pozbawieni władzy rodzicielskiej. Tym rodzicom naprawę zależało na dzieciach. Podjęli po raz trzeci leczenie i tym razem skutecznie. Miłość do dzieci wygrała z nałogiem. Nie zawsze jest jednak takie szczęśliwe zakończenia.  Dlatego tam gdzie nie ma perspektyw na poprawę funkcjonowania rodziców, trzeb jak najszybciej podejmować decyzję o pozbawieniu rodziców władzy rodzicielskiej, aby dać szanse dzieciom na szczęśliwą adopcję. Zwłaszcza małe dzieci mają na nią szansę, a co za tym idzie prawidłowy rozwój fizyczny, emocjonalny i społeczny.