Nie dziwią mnie już polemiki parlamentarzystów, coraz bardziej ostre. Rozumiem, cytując klasyka – taki mamy klimat. Drażni mnie jednak przysłowiowe naginanie rzeczywistości, a precyzyjnie rzecz ujmując – niedopowiedzenia i przedstawianie faktów nieobiektywnie, w sposób korzystny dla swojego środowiska politycznego. Szanowne Panie Posłanki i Panowie Posłowie – jeżeli uważacie, że Polacy cierpią na zbiorową utratę pamięci, a naszą cechą narodową jest nieumiejętność wiązania faktów, to są Państwo w dużym błędzie.  Już wkrótce może o tym się przekonać pani poseł Barbara Bartuś (PiS), jeśli zaleją ją listy i maile od oburzonych emerytów.

Czytaj również:  Sejm rozpoczął prace nad zaliczaniem pracy na zleceniu do stażu pracy >>

Jak już się chwalić, to... uczciwie

We wtorek, podczas pierwszego czytania ww. dwóch projektów ustaw: rządowego i poselskiego projektu ustawy o zmianie ustawy – Kodeks pracy oraz niektórych innych ustaw (druk sejmowy odpowiednio nr 1426 i 1404), pani poseł Barbara Bartuś zwróciła uwagę na pewną – jej zdaniem – niekonsekwencję. – Ta sama Lewica, która dziś tak głośno deklaruje troskę o pracowników, od miesięcy ignoruje dramat emerytów poszkodowanych błędnymi przepisami, o czym orzekał m.in. Trybunał Konstytucyjny, w tym dotyczących tzw. emerytur czerwcowych. Przypomnę, że od 2009 r. osoby przechodzące na emeryturę w czerwcu miały świadczenia niższe niż te, które przechodzili na nią w maju lub w lipcu. Rząd Prawa i Sprawiedliwości naprawił tę systemową niesprawiedliwość. Od 2020 r. problem nie dotyczy nowych emerytów, ale wciąż nie wyrównano strat rocznikom 2009–2019, mimo wyroku Trybunału Konstytucyjnego z listopada 2023 r. nakazującego naprawienie krzywdy – wymieniała z sejmowej mównicy. I dodała: - Jako Prawo i Sprawiedliwość podjęliśmy w tym zakresie konkretne działania. Po sygnale od poszkodowanych emerytów złożyłam interpelację poselską, a następnie, jeszcze w ubiegłym roku, przygotowaliśmy i złożyliśmy projekt poselski, druk nr 909, który po miesięcznych konsultacjach w grudniu ub.r. został odesłany do komisji i czeka na rozpatrzenie.

Nie zamierzam odbierać Pani Poseł poczucia walki w słusznej sprawie. W tym miejscu muszę jednak przypomnieć pewne fakty, które po latach najwyraźniej umknęły. Nie mogę pozostawić tych słów bez komentarza, bo rolą dziennikarza jest patrzeć władzy na ręce. Każdej władzy.   

To prawda, że Prawo i Sprawiedliwość w czasach swoich rządów naprawiło tę niesprawiedliwość w 2020 r. Przypomnijmy, że był to rok wyborów prezydenckich, a uchwalone przez PIS rozwiązanie dotyczyło tylko osób, które przechodziły na emeryturę w czerwcu 2020 r. (Dz.U. poz. 875). Kwestia nowo przyznawanych tzw. emerytur czerwcowych ponownie została uregulowana w ustawie z dnia 24 czerwca 2021 r. Jej przepisy weszły w życie z dniem 18 września 2021 r. i dotyczyły emerytur ustalonych w czerwcu 2021 r. oraz miały obowiązywać na przyszłość. Ustawą tą na stałe wprowadzono więc rozwiązanie, które zafunkcjonowało w 2020 r. W ustawie nie przewidziano jednak regulacji, które dawałyby możliwość ustalenia na nowo wysokości emerytury osobom, którym już ustalono wysokość emerytury w czerwcu w latach poprzednich (lata 2009-2019), gdyż przyjęto generalną zasadę, że proponowane przepisy dotyczą jedynie osób przechodzących na emeryturę począwszy od czerwca 2021 r.

Dlaczego? Przecież już wtedy rząd PiS mógł rozwiązać ten problem. Dlaczego tego nie zrobił?

A jeżeli już mówimy o emerytach, to wciąż nierozwiązany pozostaje inny  problem – tzw. emerytur wcześniejszych z roczników innych niż 1953. O tym pani poseł nie wspomniała. Może dlatego, że w tym zakresie poprzednia ekipa nie miałaby się czym pochwalić. 

Dopiero obecnie rządzący podjęli się rozwiązania obu tych problemów.

 

Nowość
Ustawa o Państwowej Inspekcji Pracy. Komentarz ebook
-50%

Cena promocyjna: 134.49 zł

|

Cena regularna: 269 zł

|

Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 269 zł


Przerzucanie się gorącym kartoflem – można samemu się poparzyć

W tę narrację dała się wciągnąć Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, minister rodziny, pracy i polityki społecznej. - To my rozpoczęliśmy poważną reformę Państwowej Inspekcji Pracy. Wpisaliśmy do Krajowego Planu Odbudowy zobowiązanie, że Państwowa Inspekcja Pracy uzyska uprawnienia do tego, żeby, tak jak tu zostało wspomniane, w drodze decyzji administracyjnej przekształcać nieprawidłowe, śmieciowe, niewłaściwie zawierane umowy cywilnoprawne w umowy o pracę. To my konsekwentnie zgłaszamy nadużycia prawa pracy, jeżeli dochodzi do nich na polskim rynku pracy. (..) Dbamy o interes pracujących Polaków i go zabezpieczamy, a ustawa, o której dzisiaj rozmawiamy, jest ważnym elementem tego procesu – mówiła odpierając zarzuty, że obecnie rządzący „niedostatecznie dbają o pracowników w porównaniu do tego, jak traktował ich poprzedni rząd”.

Dyskutować z tym nie będę, ale uważam, że nie można przejść obojętnie obok sformułowania, jakie funkcjonuje w przestrzeni publicznej - umowy śmieciowe. Można zrozumieć, gdy tego określenia używają ludzie w języku potocznym, nie znający się na rzeczy. Natomiast ministrowi pracy nie przystoi się nim posługiwać, bo kto jak kto, ale minister pracy powinien znać rynek pracy i wiedzieć, że na umowach cywilnoprawnych (dopuszczonych przez prawo, bo uregulowanych w Kodeksie cywilnym) pracują miliony ludzi. I nie zawsze dlatego, że muszą, ale przeważnie dlatego, że chcą - z różnych osobistych względów im to odpowiada. Nie powód wreszcie używać języka, który tych ludzi pozbawia godności. Oni wykonują taką samą pracę, jak ci na etacie.

Wydaje się też, że posłom Lewicy nie przystoi chwalić się dzisiaj akurat porządkowaniem rynku pracy z różnych patologii na tym rynku dotyczących stosowania umów cywilnoprawnych wszędzie tam, gdzie powinna być zawierana umowa o pracę zważywszy, że to za rządów ówczesnego premiera Leszka Millera (SLD) uchwalony został w 2003 r. nowy art. 30c ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych (PIT) wprowadzający od 1 stycznia 2004 r. 19-procentową stawkę podatku dla osób prowadzących działalność gospodarczą, czyli tzw. podatek liniowy (Dz.U. z 2003 r., Nr 202, poz. 1956), która z czasem legła u podstaw zjawiska wypychania ludzi z etatów na tzw. samozatrudnienie, czyli B2B i umowy zlecenia.

I zupełnie na koniec. W kwestii dyskutowanych projektów w piersi powinni uderzyć się też posłowie PiS, bo to Marlena Maląg, minister rodziny i polityki społecznej w rządzie premiera Mateusza Morawieckiego twierdziła, że osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą to nie pracownicy, lecz przedsiębiorcy. Wliczanie więc do okresu zatrudnienia, od którego zależą uprawnienia pracownicze, okresu prowadzenia pozarolniczej działalności gospodarczej nie jest możliwe i uzasadnione.