Przyciągają ich niskie koszty życia oraz zachęty biznesowe.

Bridget Russo przeprowadziła się do Detroit z Nowego Jorku dwa lata temu, kiedy ogłaszano największe bankructwo miasta w historii Stanów Zjednoczonych. Została dyrektorem marketingu w nowej firmie produkującej luksusowe zegarki i rowery Shinola - Detroit. "To wspaniałe miasto. Żyje się w mniej szalonym tempie niż w Nowym Jorku, a koszty mieszkania, choć ostatnio zaczęły rosnąć są nieporównywalne do nowojorskich" - powiedziała w rozmowie z PAP Russo.

Firma mieści się w przedwojennym budynku art deco, gdzie niegdyś swe laboratorium miał General Motors. To dzięki gigantom samochodowym jak GM, Ford czy Chrysler, Detroit stał się w latach 50. jednym z najbogatszych miast USA i symbolem amerykańskiej potęgi przemysłowej. Ale te lata świetności ma już za sobą; liczba mieszkańców zmalała z ówczesnych 1,9 mln do niespełna 700 tys.

Założyciel i większość zarządu Shinoli też jest spoza Detroit, ale szczycą się, że zatrudniają już 300 lokalnych pracowników, a większość produkowanych towarów powstaje ręcznie właśnie w Detroit. Firma to przykład prawdziwego "success story". Choć jest na rynku dopiero dwa lata, ma już w USA osiem sklepów, a w planach jest otwarcie kolejnych ośmiu do końca roku. Russo nie ukrywa, że swoją markę firma zbudowała właśnie na tym, że działa w Detroit, uczestnicząc w odradzeniu miasta i jego przemysłu. "Konsumenci są gotowi wydać więcej, jeśli wiedzą, że kupują produkt, który ma pozytywną historię" - powiedziała.

Detroit formalnie wyszło z bankructwa w grudniu ubiegłego roku, po 17 miesiącach ochrony narzuconej przez sąd upadłościowy, gdy władzę sprawował specjalny komisarz ds. zarządzania kryzysowego. To wtedy podjęto główne reformy - zrestrukturyzowano liczący 20 mld dolarów dług (część wierzycieli musiała się pogodzić ze stratami) oraz obcięto programy emerytalne dla byłych pracowników miejskich i służb mundurowych. Nowy burmistrz Mike Duggan zapowiedział, że miasto będzie mieć w tym roku po raz pierwszy od 2002 r. zrównoważony budżet, a więc wydatki nie przekroczą dochodów.

Oznak odradzania się miasta, które jeszcze kilka lat temu wydawało się być w totalnym rozpadzie, jest więcej. Wystarczy przejechać się po ulicach. W styczniu ubiegłego roku co druga lampa nie działała, a do ubiegłego miesiąca - jak mówił Duggan - naprawiono 44 tys. z nich. Otwarto ponad 200 parków miejskich, zamkniętych wcześniej w ramach oszczędności. Z szacowanych dwa lata temu na około 80 tys. pustostanów, miasto wyburza tygodniowo około 200. Dzięki dodatkowym funkcjonariuszom policji spadły bardzo wysokie wskaźniki przestępczości, a zwłaszcza morderstw. Czas oczekiwania na interwencję policji po wezwaniu zmalał z 58 minut dwa lata temu do kilkunastu obecnie, a na karetkę - 18 do 10 minut.

Największym wyzwaniem było jednak zahamowanie odpływu mieszkańców, których liczba - wraz z postępującym upadkiem przemysłu, malejącymi dochodami miasta i wzrostem przestępczości - malała od dekad. W pierwszej kolejności na przedmieścia uciekli najbogatsi i biali. Z obecnych 680 tys. mieszkańców ponad 80 proc. to Afroamerykanie, którzy - jak wskazują statystyki - dalej się wyprowadzają na bogatsze przedmieścia, o ile ich na to stać. W Detroit zarówno szkoły jak i transport miejski wciąż są bowiem w opłakanym stanie, a bezrobocie, choć maleje, jest dwa razy wyższe niż średnia krajowa.

Ale - jak potwierdzają dane z US Census, które zajmuje się spisem ludności - w ostatnich latach do Detroit przeprowadza się coraz więcej białych. Liczba białych mieszkańców zwiększyła się z niespełna 76 tys. w 2010 do ponad 88 tys. w 2013 roku (najnowsze dostępne dane) i ten trend się utrzymuje. Wielu z nich to osoby młode, artyści oraz początkujący przedsiębiorcy, których poza niskimi kosztami mieszkań, przyciągają różne programy z zachętami finansowymi na rozpoczęcie biznesu.

"Dla osoby, która chce założyć firmę lub zaangażować się w rozwój miasta, Detroit jest doskonałym miejscem" - powiedział ekspert ds. polityki miejskiej z Brookings Institution Bruce Katz.

Rząd federalny na spółkę z prywatnymi fundacjami zobowiązał się, że przez 5 lat będzie co kwartał przekazywał 0,5 mln dolarów dla ludzi, którzy chcą otworzyć w Detroit nowy biznes. Kilkadziesiąt mln dolarów na wsparcie rozwoju Detroit, w tym szkolenia pracowników i rozwój małych i średnich firm, zobowiązał się też dostarczyć holding finansowy JPMorgan Chase&Co.

Ale zmiany na lepsze - nowe projekty deweloperskie i inwestycyjne, otwierające się firmy, galerie czy restauracje - widać głównie w centrum Detroit, które obejmuje zaledwie 5 proc. (11,5 km kw.) całego obszaru miasta. Wystarczy nieco odjechać, by natrafić na straszące, opustoszałe i zarośnięte domy oraz pofabryczne budynki. To w centrum, gdzie żyje stosunkowo najwięcej białych (ponad 30 proc.), powstało w ostatnich latach najwięcej miejsc pracy - ok. 16 tys. od 2010 roku.

Czarnoskórzy mieszkańcy pozostałych dzielnic nie ukrywają zresztą swej frustracji z tego powodu. "Nie mogę patrzeć, jak to miasto się odradza, ale z zupełnym pominięciem nas, czyli czarnych. Przetrwaliśmy złe czasy, a teraz, z jakiegoś powodu nie chcą, byśmy uczestniczyli w tym odrodzeniu" - powiedziała PAP Carole Watson, 68-letnia emerytowana nauczycielka. Żaliła się, że władze więcej uwagi i środków przeznaczają na przyciągnięcie do Detroit nowych, białych mieszkańców niż na wsparcie Afroamerykanów, którzy mieszkają tu od lat.

Według izby handlowej czarnoskórych biznesmenów w stanie Michigan, w Detroit istnieje około 32 tys. małych firm należących do Afroamerykanów. Jak tłumaczyła Watson, wiele z nich to punkty usługowe, galerie czy sklepy prowadzone przez osoby starsze, które nie mają ani doświadczenia z mediami społecznościowymi ani środków na marketing. Dlatego od stycznia wraz z grupą przyjaciół zaczęła projekt pod nazwą "Us too" (my też), w ramach którego organizują oni co miesiąc autokarowe wycieczki dla mieszkańców po "czarnych" małych biznesach w Detroit, by pomóc w ich rozreklamowaniu. "W Detroit jest wystarczająco miejsca i dla nas (czarnych) i dla nich (białych)" - powiedziała.

(PAP)