Beata Dązbłaż: Czego obecnie najbardziej, w Pana opinii, potrzebowałaby polska polityka społeczna? Czy na pewno tylko pieniędzy?
dr hab. Paweł Kubicki, prof SGH, kierownik Katedry Polityki Społecznej w ramach Instytutu Gospodarstwa Społecznego Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, ekonomista, socjolog: Polityka społeczna nie jest łatwo programowalna politycznie. Najpewniej potrzebowałaby zmiany narracji i swojej pozycji w debacie publicznej. I to nie tylko w Polsce, ale w Unii Europejskiej. Przegrywa z dużymi tematami takimi jak obronność czy biznes. To nie jest temat, którym łatwo wygrywa się wybory, chyba że chodzi o bezpośrednie transfery pieniężne w ramach systemu emerytalnego, czy skierowane do rodzin i dzieci. Wybory wygrywa się wielkimi ideami, często infrastrukturalnymi, obietnicą gotówki, wskazania winnych, zabezpieczenia granic.
Trzeba przekonać, że odporność społeczeństwa na kryzysy, także zbrojne, zabezpiecza się dobrą polityką społeczną. To oznacza także inwestowanie w ludzi, którzy tę politykę budują. Wychodzimy tu poza wąsko rozumianą politykę społeczną, która często jest mylona z pomocą społeczną, a to także edukacja, nauczyciele i cała biurokracja pierwszego kontaktu, która styka się z obywatelami.
Dobra polityka społeczna, to budowa odpornego systemu dostosowanego do zmian demograficzno-społecznych, klimatycznych i wszelkich innych. Moim zdaniem ten obszar nie pojawi się na sztandarach politycznych, możemy liczyć jedynie na „ugaszenie pożaru” w jednym czy dwóch punktach zapalnych. Co najwyżej rozwiązanie punktowych problemów i wprowadzenie ich na agendę polityczną i medialną. Pozostaniemy przy modelu interwencyjnym, a nie antycypacyjnym, czyli wyprzedzającym pewne zmiany społeczne.
A może zmieni coś nowelizacja ustawy o pomocy społecznej, nad którą obecnie pracuje zespół w ministerstwie rodziny?
Zakładam, że nowelizacja ustawy o pomocy społecznej będzie właśnie kolejną łatą. Raczej będą to niskokosztowe, usprawniające rozwiązania z jedną lub dwoma pozytywnymi nowościami, niezbyt skomplikowanymi, którymi dobrze będzie się pochwalić. Oczywiście usprawnienia rozwiązań same w sobie nie są niczym złym. Problemem jest sytuacja, w której kolejne łaty się nawarstwiają i tworzą nieprzejrzystą i niespójną całość.
Takie łatanie jest problem nie tylko w Polsce, ale uniwersalnym, ponieważ działania z obszaru polityki społecznej są mocno skomplikowane i często dotykają podstaw ludzkiej egzystencji. Jednak możemy oczekiwać, że zmiany, nawet jeśli nie obejmują całego spektrum zagadnień, będą możliwie całościowe. Odwołam się do przykładu z najlepiej mi znanej polityki wobec osób z niepełnosprawnościami. Dużą i horyzontalną zmianą była planowana w zeszłej kadencji ustawa o wdrażaniu założeń Konwencji o Prawach Osób Niepełnosprawnych (KPON), która ostatecznie nie weszła w życie i być może dlatego, że była zbytym ambitnym założeniem.
Poziom niżej są wyzwania o nieco mniejszym stopniu złożoności, ale stanowiące zamknięte całości, jak reforma orzecznictwa. To jest przykład czegoś, co nie jest reformą wszystkiego naraz, ale dużym klockiem, który jest w zasięgu. Orzecznictwo jest też dobrym przykładem, bo moglibyśmy ustawić nowy system orzecznictwa jako fundament dalszych zmian. Nawet bez dostosowania przy okazji wszystkich usług i świadczeń pod nowe kryteria.
Jeszcze niżej są małe „łatki” systemowe. Skoro od lat nie jesteśmy w stanie zreformować całego systemu orzecznictwa o niepełnosprawności, wprowadzamy świadczenie wspierające oparte na nowej skali wsparcia, które funkcjonuje obok istniejących już rozwiązań.
Dlaczego od tak wielu lat Polska nie jest w stanie zreformować systemu orzecznictwa o niepełnosprawności? Choć były przecież takie próby, a przed nami kolejna, tym razem ze środków unijnych.
Reforma orzecznictwa sama w sobie jest złożona i skomplikowana. Politycy lubią rozwiązania, w których wszyscy wygrywają, natomiast przy tak wielowątkowych mechanizmach prawdopodobnie ktoś będzie stratny, bo każda duża zmiana systemowa narusza kilka elementów tworzących ten system. W tym przypadku, np. Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, chroniony rynek pracy, świadczenia podpięte pod orzeczenia o niepełnosprawności, organizacje pozarządowe, renty, oddzielne systemy orzecznicze np. dla mundurówki. Każda z grup może czuć się zagrożona, że jej interesy w nowym systemie będą gorzej uwzględnione lub pominięte.
Zmiana niesie za sobą też koszty społeczne - lęk, rozczarowanie, obawę – nawet jeśli finalnie nie byłoby żadnych strat. To też koszty polityczne, ryzykuje utraty poparcie tego, kto straci na zmianie. Mamy koszty finansowe, bo przejściowo trzeba utrzymywać dwa systemy, aby zapewnić ciągłość uprawnień. Są więc trzy rodzaje kosztów i zyski odłożone w czasie. Z perspektywy polityka prowadzącego prawie permanentną kampanię wyborczą, takie problemy nie są pożądane.
W polityce społecznej powinniśmy jasno oddzielić wsparcie dla seniorów od wsparcia dla osób z niepełnosprawnościami?
Zacznijmy od założenia, że mówimy o osobach starszych z niepełnosprawnościami, bo jest część seniorów w pełni sprawna i nie ma sensu łączyć obu polityk dla tej grupy. Istnieją dwie szkoły. Z perspektywy Konwencji o Prawach Osób Niepełnosprawnych i rozważań teoretycznych, niepełnosprawność jest czymś w dużym stopniu niezależnym od wieku. Odwołujemy się tu do ogólnego poziomu sprawności - jeśli ktoś ma ograniczenia w życiu codziennym i napotyka w związku z tym na bariery, to jest niepełnosprawny.
Jednak w praktyce pomocy społecznej tradycyjnie były to zupełnie odrębne kategorie: jedna związana przede wszystkim z osobami z niepełnosprawnościami od urodzenia i wczesnego dzieciństwa, druga ze starzeniem się i niepełnosprawnością wynikającą z wieku, z oddzielnymi instrumentami wsparcia tylko dla osób starszych. Oba systemy częściowo nałożyły się, a całość komplikują przede wszystkim pieniądze. Przykładem jest asystencja osobista, bo wiąże się z dyskusją o niezależnym życiu i częściowo o tym, do jakiego poziomu funkcjonowania państwo powinno kogoś wspomagać. Są argumenty, że do poziomu adekwatnego do średniej w danym wieku, co jednak może być dyskryminujące.
Nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Mówimy o starzeniu się z niepełnosprawnością i starzeniu się do niepełnosprawności. Powstaje pytanie, na ile te dwie grupy w starszym wieku powinny mieć te same polityki, skoro ich przebieg życia i zgromadzone zasoby mogą być kompletnie różne. Czy osoby dorosłe z niepełnosprawnością powinny mieć tego wsparcia więcej, np. ze względu na potencjalną aktywność zawodową? Te problemy ogniskują się w zasadach przyznawania świadczenia wspierającego, które miało z założenia wspierać osoby chcące prowadzić niezależne życie, i choć w ograniczonym stopniu, to aktywne społecznie i z potencjałem na aktywność zawodową. Tymczasem gigantycznie rośnie grupa osób najstarszych, często leżących. Wspólne rozwiązania sprawią, że wsparcie dla młodszych będzie znacznie niższe, bo grupa uprawnionych będzie coraz większa. Podsumowując, ze względu na równość wobec prawa instrumenty powinny być podobne, ale jakbym był dorosłą osobą z niepełnosprawnością, to chciałbym oddzielnych.
Przeczytaj także: Asystent dla młodzieży dopiero od... 2030 roku
Podziela Pan tezę o prawach w odwrocie, postawioną na ostatnim Kongresie Osób z Niepełnosprawnościami, w kontekście działań skierowanych do grupy osób z niepełnosprawnościami, np. problemów z ustawą o asystencji czy z ustawą o instrumentach wspieranego podejmowania decyzji?
Widoczny jest trend ogólnoeuropejski odwrotu od praw człowieka w ogóle. Gdy mówimy o wojnie i deficycie budżetowym kluczowe staje się słowo „bezpieczeństwo”, które zabija słowa „prawa człowieka”. Istotny jest wątek ekonomiczny - gdy jest kryzys i trzeba zaciskać pasa, wówczas na godność, jakość, włączanie i podmiotowość też chcemy wydawać mniej. A to są fundamenty praw człowieka.
Wpływa też na to polityka Donalda Trumpa i populizm. Nigdy wcześniej nie było takiego podważania, np. Konwencji Stambulskiej o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Prawa człowieka wydają się niektórym lewicową fanaberią, czymś niepotrzebnym. Przykład z Polski, dziś wracamy do dyskusji, czy jest potrzebna edukacja włączająca, choć kilka lat temu dyskutowaliśmy nie o tym, czy jest potrzebna, ale jak to robić.
Przeczytaj również: Kiedy zmiany w zakresie ubezwłasnowolnienia? Prace się przeciągają
Czyli cofamy się?
Na razie deklaratywnie, nie legislacyjnie. Donald Tusk w niedawnej wypowiedzi do brytyjskiego „Sunday Times” odniósł się ze zrozumieniem dla postulatu wyjścia z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Tymczasem prawa człowieka ze względów demograficznych są dziś jeszcze ważniejsze. Zasoby bardzo wielu samorządów opierają się na matkach zostających w domach, starszych kobietach i mężczyznach, osobach z niepełnosprawnościami, czyli grupach, które z różnych powodów nie cieszą się pełnią praw, często nie czują się częścią wspólnoty lokalnej. Budowa społeczności zintegrowanej, ufającej sobie, rozwój kapitału społecznego, czyli wzmacnianie praw człowieka jest istotnym elementem lokalnej polityki. Duże metropolie, miasta stać na to bardziej, ale małe samorządy z ograniczonym kapitałem, mają gorszą sytuację. Trudniej więc wybrać prawa człowieka, mimo że długofalowo byłby to dobry wybór.
Wracamy do filozofii, o której mówiliśmy na początku, czyli polityki społecznej dla dobra wspólnego jako pewnego wehikułu rozwojowego. Mamy prawa człowieka, które opierają się na potencjale społeczności lokalnej. Łatwiej angażujemy się w jakieś działania, gdy czujemy się częścią wspólnoty, potrzebni, akceptowani. Ma to znaczenie, np. w pomocy sąsiedzkiej, opiece długoterminowej, reagowaniu na przemoc, osamotnienie. To są częściowo działania bezkosztowe albo relatywnie tanie. Pytanie, czy osoby, które dysponują czasem wolnym by robić te rzeczy, będą chciały wykorzystać go dla dobra wspólnego? Jeśli jesteśmy zostawieni przez państwo oraz instytucje publiczne na marginesie życia społecznego, możemy nie chcieć tego robić. Trudno jest zadekretować politycznie, że prawa człowieka to coś, na czym budujemy wspólnotę lokalną. Z drugiej strony bez odwoływania się do pewnych ram, wizji społeczeństwa, to się samo nie wydarzy.
Jak te wszystkie elementy, o których Pan mówi, mają się do zmieniającej się w szybkim tempie demografii?
Gdy popatrzymy na demografię w perspektywie 2035 i 2050 r. to zobaczymy społeczeństwo zupełnie inne niż teraz. Będzie mniej dzieci, średnia wieku pracowników zbliży się do pięćdziesiątki, będziemy żyli wśród osób, które dziś traktujemy jako starsze u schyłku życia. Natomiast polityka społeczna nijak nie przystaje do społeczeństwa, którym się staliśmy i staniemy.
Metaforycznie mówiąc, nie powinniśmy biec tam, gdzie jest piłka, ale gdzie zaraz będzie. Nie mamy demografii, aby pozwolić sobie, np. na wykluczanie migrantów z Ukrainy. Zmierzamy zaś do tego, by ich drugie pokolenie czuło się u nas źle, jako gorsze, wykluczone, zamiast wykorzystywać jego potencjał. Demograficznie nie jesteśmy w stanie się bez nich obejść.
Podobnie jest z pracowniami w wieku 50- 60-let, których regularnie dyskryminujemy ze względu na wiek. To dowód na przestarzałą wizję państwa, która nie ma już szans powrotu. Jest niedostosowana do populacji Polski, a za 10-15 lat będzie jeszcze bardziej. Mam smutne poczucie, że musimy się zderzyć ze ścianą, żeby zacząć coś zmieniać, zamiast działać teraz, póki nie jest to jeszcze tak bolesne. Jak w powiedzeniu z „Gry o Tron”: nadchodzi zima – więc powinniśmy ją pokochać, a przynajmniej zaakceptować. Nie nauczyliśmy się kochać zimy, bo wciąż myślimy, że jest lato. I politykę społeczną też wciąż mamy na lato.
Cena promocyjna: 143.2 zł
|Cena regularna: 179 zł
|Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 107.4 zł








