Krzysztof Sobczak: Sędzia Jarosław Matras, który kieruje w Komisji Kodyfikacyjnej Ustroju Sądownictwa i Prokuratury zespołem przygotowującym nową ustawę o Sądzie Najwyższym, zapowiada wprowadzenie, a może lepiej – przywrócenie, wyższych wymogów dotyczących kandydatów na sędziów tego sądu. Bo jak mówi, obecnie łatwiej się dostać do SN, niż do sądu okręgowego. Zgadza się Pan z tą opinią?
Prof. Wojciech Kocot: Zgadzam się, bo z pewnością nie może być tak, że dzisiaj łatwiej jest uzyskać powołanie do Sądu Najwyższego niż awansować sędziemu sądu rejonowego do okręgowego, czy z okręgu do apelacji.
Czytaj: Sędzia Matras: Projekt nowej ustawy o SN jeszcze we wrześniu>>
Sąd Najwyższy wróci do opiniowania kandydatów na swoich sędziów?>>
Kiedyś mówiło się, że zostanie sędzią Sądu Najwyższego to dla prawnika ukoronowanie kariery, a więc i poprzeczka dla kandydatów musi być ustawiona wysoko.
Tak rzeczywiście to było traktowane. Chociaż oczywiście droga dochodzenia na ten szczyt trochę inaczej przebiegała w przypadku sędziów sądów powszechnych, gdzie przede wszystkim pod uwagę był brany dorobek orzeczniczy, co jest badane w ramach całego ciągu wizytacji i kontroli, sprawdzany jest poziom skutecznej zaskarżalności orzeczeń, oceniana jest efektywność i organizacja pracy, a inaczej - w przypadku pracowników naukowych, czy przedstawicieli innych zawodów prawniczych. Ale w każdym przypadku kandydat musiał reprezentować wysoki poziom wiedzy prawniczej i wyróżniający się dorobek zawodowy. Dewastacja wymiaru sprawiedliwości w latach 2015 – 2023 polegała także na obniżeniu wymagań dla kandydatów przy naborze na stanowiska sędziowskie, w tym te w Sądzie Najwyższym. Wysokie wymagania zawodowe i etyczne muszą być stawiane wszystkim kandydatom na urząd sędziego, a wobec kandydatów do Sądu Najwyższego powinny w tym zakresie obowiązywać kanony wysokiej próby.
Rozmawiam z Panem o tym nie bez powodu, bo przeszedł Pan tę ocenę jeszcze w „starych czasach”, czyli przed wejściem w życie obecnie obowiązujących przepisów o Sądzie Najwyższym i o Krajowej Radzie Sądownictwa. Proszę przypomnieć, jak to było.
To była wieloetapowa i trudna procedura. Najlepszym potwierdzeniem jest to, że dopiero za trzecim razem mój wniosek trafił ostatecznie do KRS. A miałem przecież już wtedy całkiem solidny dorobek naukowy, byłem profesorem tytularnym.
Także praktyczny dorobek w stosowaniu prawa.
Tak, bo ponad 20 lat byłem także aktywnym radcą prawnym. Ale pierwsza różnica w stosunku do obecnej procedury była taka, że konkurs na wolne stanowisko w izbie SN ogłaszał pierwszy prezes Sądu Najwyższego, a teraz robi to prezydent. To było pierwsze sprzeniewierzenie się regule niezależności sądownictwa, gdzie władza wykonawcza decyduje, czy są wolne miejsca sędziowskie i czy potrzebne jest ogłoszenie naboru. Gdy ja kandydowałem, odbywało się to bez udziału władzy wykonawczej. A gdy już konkurs został ogłoszony i zgłosili się kandydaci, pierwsze etapy tej procedury miały miejsce w Sądzie Najwyższym. Jako kandydat razem z wnioskiem musiałem przedstawić swój dorobek naukowy, czyli publikacje w czasopismach prawniczych, musiałem też wykazać, w jakim zakresie jestem praktykiem. Czyli na przykład jakie apelacje i skargi kasacyjne składałem w ramach swej działalności radcowskiej. Załączyłem do akt kopie wybranych pism procesowych. Taki pakiet dokumentów był następnie oceniany przez wyznaczonego przez Izbę Cywilną sędziego Sądu Najwyższego, w moim przypadku był to sędzia Władysław Pawlak, który miał to przeanalizować i przedstawić swoją ocenę całej Izbie. Było w zwyczaju, aby każdy potencjalny kandydat nie będący sędzią, ale zainteresowany w przyszłości pracą w SN wygłosił wykład na posiedzeniu Izby, do której zamierzał kandydować i poprowadził dyskusję z sędziami. Z kolei kandydaci z grona sędziów, byli to z zasady sędziowie apelacyjni, otrzymywali delegację do SN i w trakcie wspólnego orzekania mogli wykazać się swoim doświadczeniem i kompetencjami.
Wykład jako egzamin?
Tak tego nie nazywano, ale kandydaci mieli tego świadomość, że to jest forma poznania i oceny kandydata. Ja przygotowałem wykład na temat umowy ramowej, który to problem miałem dobrze rozpoznany, ale nie wspominam tego wykładu jako coś przyjemnego. Czułem duże napięcie, słuchacze traktowali mnie dość surowo, zadawali wiele pytań, oczekiwali różnych wyjaśnień. Mam takie wspomnienie, że byłem dość solidnie dociskany. Teraz wiem, że była to próba sprawdzenia mojej wytrzymałości na stres. Potem kandydaci, którzy uzyskali pozytywne opinie w izbie, byli oceniani przez Zgromadzenie, czyli przez wszystkich sędziów Sądu Najwyższego. W części zamkniętej tego posiedzenia, w której ja nie brałem udziału, prezentowana była wspomniana opinia sędziego Pawlaka. A potem byłem przez członków Zgromadzenia przesłuchiwany, także odpowiadałem na pytania. Natomiast ocena kandydata odbywała się bez jego udziału.
Gdy już przeszedł Pan tę procedurę w Sądzie Najwyższym, to sprawa trafiła do Krajowej Rady Sądownictwa.
Opinia Zgromadzenia Sędziów Sądu Najwyższego, wraz z całą dokumentacją, kierowana była do Krajowej Rady Sądownictwa, która decydowała, czy skierować wniosek do prezydenta o powołanie na urząd sędziego Sądu Najwyższego. Ale w KRS kandydat nie był już przesłuchiwany, za wystarczającą uznawana była ta ocena dokonana w Sądzie Najwyższym. Teraz tego etapu w ogóle nie ma i cała procedura odbywa się w KRS, łącznie z wysłuchaniem, które za czasów poprzedniej władzy sprowadzono, w dużym uproszczeniu, do wypytywania o poglądy na temat legalności działań PiS w wymiarze sprawiedliwości tak, aby wyeliminować kandydatów niewygodnych, mających autonomię, niedyspozycyjnych. Wyłączono z niej całkowicie Sąd Najwyższy twierdząc, że jego udział w postępowaniu był źródłem nadużyć, wyrazem kolesiostwa, popierania „swoich”. Politycy PiS i Solidarnej Polski argumentowali, że teraz do Sądu Najwyższego może dostać się każdy, nie tylko poplecznicy sędziów Sądu Najwyższego. Mój przypadek wskazuje, że wszystkie te „egalitarne” argumenty były zwyczajną manipulacją opinią publiczną.
Cena promocyjna: 161.1 zł
|Cena regularna: 179 zł
|Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 125.31 zł
Przywołany wcześniej sędzia Matras nie twierdzi wprawdzie, że teraz „każdy” może zostać sędzią Sądu Najwyższego, ale przekonuje, że poprzeczka jest tu ustawiona niżej niż przy naborze do sądów niższych instancji.
No cóż, wszyscy widzimy, że w ostatnich latach do Sądu Najwyższego dostały się osoby niegodne tego urzędu i takie, które nadal ten urząd hańbią. Kilkanaście nazwisk ciśnie się natychmiast na usta, ale ich z litości nie wymienię, bo szkoda im robić reklamę. W naszym środowisku prawniczym każdy je zna i potrafi wymienić na jednym oddechu. Żadna z tych osób nie pojawiła się na niedawnym Zjeździe Cywilistów w Sopocie. Odmówiono im zaproszeń, albo po prostu pominięto na liście gości.
Zadam teraz ważne pytanie: kiedy został Pan zaakceptowany jako kandydat do Sądu Najwyższego?
To nastąpiło na jednym z ostatnich posiedzeń, pod koniec lutego 2018 roku, gdy od 6 marca wchodziły w życie nowe przepisy, a kadencja tamtej KRS uległa bezprawnemu przerwaniu. Ale Rada zdążyła jeszcze wniosek w mojej sprawie, a także kilkunastu innych kandydatów do Sądu Najwyższego i sądów powszechnych, przekazać do kancelarii prezydenta we właściwym terminie.
No i co?
Prezydent nie powołał nas.
Czytaj: Przed weryfikacją tzw. neo-sędziów do wyjaśnienia odmowy powołania>>
Zostaliście o tym powiadomieni?
Nie, ale po jakimś czasie zaczęliśmy się upominać o działanie w tej sprawie. Sprawę intencjonalnie odkładano ad calendas Graecas. Za każdym razem otrzymywaliśmy z kancelarii uprzejmą informację, że prezydent nie podjął jeszcze decyzji. I tak prawie przez cztery lata. Dopiero postanowieniem z 27 grudnia 2021 r. prezydent Andrzej Duda, w drugiej swojej kadencji, formalnie odmówił nam powołania. Postanowienie uważam za sprzeczne z prawem, nieumotywowane, pozbawione oparcia w art. 144 konstytucji. Odmowa powołania wymagała przede wszystkim kontrasygnaty Prezesa Rady Ministrów, której pod nim zabrakło. Brak uzasadnienia pozbawił nas możliwości oceny powodów odmowy i charakteru przesłanek odmiennych od tych, na które powołała się KRS w swoich rekomendacjach. Prezydent przetrzymywał nasze dokumenty przez te prawie cztery lata, co nie da się prawnie w żaden sposób wytłumaczyć. A my nie mieliśmy żadnej możliwości działania, bo Naczelny Sąd Administracyjny już dawno ustalił w podobnych sprawach brak drogi sądowej i podtrzymuje stale stanowisko, że nie ma możliwości zmuszenia prezydenta, czy zaskarżenia tej jego zwłoki, albo decyzji, którą podjął. A decyzja odmowna została podjęta natychmiast po tym, jak prezydencka kancelaria otrzymała z MSZ informację, że w październiku 2021 r. wnieśliśmy skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, zarzucając brak rozpatrzenia sprawy i naruszenie naszych praw obywatelskich i praw człowieka. Prezydent Duda kolejny raz udowodnił, że w swoich działaniach nie kieruje się postanowieniami konstytucji RP, tylko bieżącym, fałszywie pojętym interesem politycznym.
Sprawa przed ETPCz wciąż czeka na rozpatrzenie?
Tak, chociaż po 15 października 2023 r. były pomysły, by zawrzeć z MSZ ugodę. Jednak ja od początku byłem temu przeciwny, bo uważam, że bezprawne, przewlekłe zaniechanie Prezydenta Dudy powinno zostać adekwatnie ocenione przez strasburski trybunał. Podobne stanowisko prezentuje też obecny minister sprawiedliwości.
Czytaj: Prof. Kardas: Sędziemu SN sama wiedza teoretyczna nie wystarczy>>
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Linki w tekście artykułu mogą odsyłać bezpośrednio do odpowiednich dokumentów w programie LEX. Aby móc przeglądać te dokumenty, konieczne jest zalogowanie się do programu. Dostęp do treści dokumentów w programie LEX jest zależny od posiadanych licencji.










