Najnowszy przykład takiego stanowienia prawa to kolejna tzw. ustawa covidowa, która przeszła cały proces legislacyjny, włącznie z podpisem prezydenta, ale nie jest publikowana. Przyczyna jest znana i potwierdzana przez przedstawicieli rządu. To przepis, który daje prawo pracownikom, służby zdrowia zaangażowanym w zwalczanie epidemii koronawirusa do 100 proc. dodatku do pensji.

Czytaj: 
Publikacja ustawy covidowej opóźniana z powodu pomyłki posłów w głosowaniu>>
Jak nie Sejmem, to Dziennikiem Ustaw - rząd kreuje kłopoty legislacyjne i bezprawnie je rozwiązuje>>

 

Sejm to uchwalił w węższej wersji, obejmującej tylko osoby delegowane do tych zadań, ale Senat rozszerzył uprawnienie na wszystkich mających do czynienia z chorymi na Covid-19. Sejmowa większość zamierzała tę poprawkę odrzucić, ale posłowie się pomylili i ostateczna wersja ustawy zawiera to szersze uprawnienie. 

Błąd został szybko poprawiony i następnego dnia uchwalona została nowelizacja tej ustawy. Problem jednak w tym, że pierwsza ustawa poszła do podpisu prezydenta, a druga do Senatu i musi przejść cały proces legislacyjny, co może potrwać kilka tygodni. 

Tymczasem pierwsza ustawa została podpisana przez prezydenta, więc medycy walczący z koronawirusem mogliby już oczekiwać dodatków. Mogliby, gdyby ustawa została opublikowana. Ale nie jest i rząd wyraźnie czeka z tym na zakończenie procedury z tą drugą ustawą, żeby opublikować ją jako pierwszą, albo obie jednocześnie i w ten sposób uniknąć konieczności wypłacania dodatków większej grupie pracowników, niż zamierzał.  

Czy taka praktyka jest dopuszczalna? Oczywistym jest, że nie. Bo w państwie prawa o tym, jakie prawo obowiązuje decydują organy do tego uprawnione, czyli parlament, prezydent i w pewnym zakresie rząd. Ale w żadnym razie rząd, ani inny organ wykonawczy, nie mogą decydować o tym, czy obowiązuje ustawa. A tak właśnie jest w tym przypadku, bo ustawa jest, tylko rząd jej nie publikuje. 

Może ktoś powiedzieć, że to tylko krótkie opóźnienie, ale przecież nie wiemy jak długo ta publikacja będzie wstrzymywana. A poza tym, jeśli uznamy prawo rządu do opóźniania wejścia w życie ustawy o kilka tygodni, to dlaczego nie miałby jakiejś innej ustawy opóźnić o kilka miesięcy, a może też o kilka lat. Czyli niech sobie Sejm i Senat uchwalają co tam chcą, a prezydent podpisuje, a i tak my tu w RCL-u (oczywiście nie bez decyzji premiera) zdecydujemy, czy to prawo wejdzie w życie. Podobnie, może sobie Trybunał Konstytucyjny wydawać wyroki, jak ten dotyczący prawa do aborcji, a my zdecydujemy, czy to opublikujemy, a więc też, czy będzie to obowiązywać. 

Czy to jeszcze demokracja parlamentarna, czy to zgodne z konstytucją? Oczywiście, że nie. Ale nie powinniśmy się dziwić, bo przecież już na początku rządów Prawa i Sprawiedliwości dowiedzieliśmy się, kto decyduje o obowiązywaniu wyroków Trybunału Konstytucyjnego. A potem to już byliśmy świadkami całego pasma politycznych decyzji, które faktycznie zmieniły ustrój naszego państwa, nie ruszając na razie konstytucji. Trzeba to przypominać i bić na alarm.