- Rząd nie wprowadza w Sylwestra godziny policyjnej, bo w tym celu trzeba by wprowadzić stan wyjątkowy, apeluje jedynie o nieprzemieszczanie się i nieużywanie fajerwerków - powiedział w niedzielę premier Mateusz Morawiecki. Tylko jak traktować takie oświadczenie z konferencji prasowej w sytuacji, gdy w Dzienniku Ustaw od 21 grudnia jest rozporządzenie, a w nim paragraf 26, który zawiera dokładnie to: Od dnia 31 grudnia 2020 r. od godz. 19.00 do dnia 1 stycznia 2021 r. do godz. 6.00 na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej przemieszczanie się osób przebywających na tym obszarze jest możliwe wyłącznie w celu: wykonywania czynności służbowych lub zawodowych lub wykonywania działalności gospodarczej; zaspokajania niezbędnych potrzeb związanych z bieżącymi sprawami życia codziennego.

Czytaj: Sylwester jednak bez godziny policyjnej, to tylko apel o nieprzemieszczanie się >>
 

To tylko apel? No nie, w żaden sposób nie da się tego przepisu tak scharakteryzować. Przepis jest jasny, a próba jego rozmiękczania może dać tylko tyle, że wbrew wcześniejszym pohukiwaniom przedstawicieli rządu, policja nie będzie w Sylwestra czepiać się ludzi na mieście. No bo skoro premier tak powiedział, to po co być nadgorliwym. Może nawet komendant główny jakoś rakiem wycofa się ze swojego rozkazu, by na tę noc zmobilizować wszystkie policyjne siły. 

Ale mało ważne jest to, czy będą wtedy wlepiane mandaty, czy nie. Oczywiście rozsądni ludzie powinni tej nocy zostać w domu, albo jak apeluje premier, bawić się w małym gronie. 

Ważne i nowe jest to, że szef rządu i przedstawiciel partii rządzącej przyznał, że wydane przez niego prawo jest niezgodne z konstytucją. To nowość, bo we wszystkich podobnych przypadkach, a było ich przecież przez ostatnie pięć lat wiele, władza szła w zaparte. Gdy wybierano dublerów do Trybunału Konstytucyjnego, gdy nie publikowano wyroków tegoż Trybunału, gdy skracano kadencje w KRS i w Sądzie Najwyższym, gdy wreszcie wprowadzano antyepidemiczne ograniczenia rozporządzeniami, zamiast ustawą, wszystko było, według PiS i rządu, zgodne z konstytucją. A jeśli ktoś uważał inaczej to był wrogiem ludu, państwa, "opcją niemiecką", totalną opozycją, niepatriotą i jakie tam jeszcze epitety partyjni propagandyści wymyślili. A gdy krytyka którejś z tych zmian rozkręcała się bardziej, albo trafiała do któregoś z europejskich trybunałów, to sięgano po koronny argument: zdecyduje Trybunał Konstytucyjny. A jeśli ktoś chciałby się założyć, że kierowany przez Julię Przyłębską trybunał wyda wyrok przeczący partyjnemu przekazowi, to by przegrał. Po prostu ta władza szanuje konstytucję i o jakimkolwiek prawie niezgodnym z tą konstytucją mowy być nie może. 

Ale do czasu, bo oto słyszymy, że premier przyznaje się do wydania przepisu sprzecznego z konstytucją. Nie mówi wprawdzie, co zamierza z nim zrobić. Mamy więc rozporządzenie zakazujące wychodzenia w sylwestrową noc i oświadczenie premiera, że takiego zakazu nie ma. Co więc obowiązuje?

No i jeszcze ważniejsze pytanie: czy teraz nie będzie łamania konstytucji? Czy nadal będzie, tylko czasem władza w rozbrajającą szczerością będzie się do tego przyznawać? Trudno powiedzieć, ale czy to ma jeszcze jakieś znaczenie, czy stawianie pytań o standardy państwa prawa ma pod tymi rządami jeszcze sens? 

Czytaj także: 
Jest rozporządzenie dotyczące obostrzeń - stoki zamknięte, ale wyciągi mogą działać>>
Godzina policyjna w sylwestra - wątpliwe podstawy prawne>>