Rozmowa z dr Agnieszką Damasiewicz, adiunktem na Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego, prowadzącą badania nad procesem decyzyjnym sędziów cywilistów.

Aleksandra Partyk: Dla celów naukowych prowadziła pani rozmowy z sędziami m.in. na temat stabilności orzeczniczej. Z iloma sędziami rozmawiała pani?

Agnieszka Damasiewicz: Kilka lat temu przeprowadziłam 89 wywiadów. Byli to sędziowie orzekający w wydziałach cywilnych i gospodarczych. Byłam zaskoczona, że tak wielu z nich zaufało mi i chciało podzielić się refleksjami na temat orzekania. Te badania to pewna ilustracja, która ma reprezentatywny charakter.

Czytaj: Spłaszczenie struktury sądów może doprowadzić do chaosu i dezorganizacji>>

 

Czy sędziowie lubią podążać utartymi szlakami, powielać poglądy przyjęte przez siebie we wcześniejszych sprawach? Czy może jest odwrotnie?

Najkrócej odpowiadając można powiedzieć, że tak. Sędziowie lubią podążać utartymi ścieżkami. Konieczny jest tu jednak komentarz. Przed wydaniem wyroku sędzia sięga do swojego doświadczenia. To odnosi się nie tylko do sędziów, ale do każdego z nas. Wyobraźmy sobie, że ktoś z nas rozpracował dany temat i znalazł rozwiązanie. Trudno będzie znaleźć osobę, która nie będzie chciała korzystać z efektów swojej pracy. To byłoby psychologicznie nietypowe. Dlatego krótka twierdząca odpowiedź na zadane pytanie, mogłaby sugerować, że sędziom nie chce się pracować. Tymczasem przeciwnie, chcą korzystać z efektów swojej pracy i to jest psychologicznie uzasadnione.

Czytaj w LEX: Dzienis Paweł, Zmiany w uzasadnianiu orzeczeń po nowelizacji KPC >

Sędziowie lubią opracować pewien modus operandi przy prowadzeniu określonych kategorii spraw? Czy sędziowie mają swoje przyzwyczajenia przy orzekaniu w podobnych sprawach?

Przepisy zmieniają się w tempie niepozwalającym na to, aby sędziowie mogli przyzwyczaić się do określonych linii orzeczniczych. Prawo materialne nie zmienia się tak szybko jak prawo procesowe. Sędzia musi być czujny. Jeśli sprawa cywilna trwa 4 lata, a procedura zmieni się np. 6 razy w tym czasie, to trudno jest mu zarządzać procesem. Nie użyłabym słowa „przyzwyczajenie”. Sędziowie muszą wykazywać się profesjonalizmem. Będąc czułymi na zmiany przepisów, wypracowują pewne scenariusze. Każda sprawa – choć typowa – jest dla nich inna. To podkreślają. Sprawy mają więc elementy podobne, ale i różnią się od siebie. Rozstrzyganie różnych spraw buduje profesjonalizm. Sędzia buduje doświadczenie i chwała mu za to, że powtarza określone scenariusze. Dzięki temu orzeka szybciej. Istotne jest to, aby sędzia rozróżnił co jest stałe, a co stanowi odmienność od innych podobnych spraw. Wiąże się to z pewnością stosowania prawa. Kłopotem jest czas. Wyobraźmy sobie, że sędzia ma pewien scenariusz na dany typ sprawy. Dostrzega pewną odmienność w sprawie, którą prowadzi. Chciałby się nią szczególnie zająć, drążyć. Tu pojawia się problem: czas. Chciałby doczytać monografię, glosy. Systemowo nie jest to możliwe. Bardzo rzetelne badanie szczegółów w jednej sprawie oznacza, że sędzia nie zgłębi innych spraw. Musi podzielić czas na wszystkie sprawy. Wiem od sędziów, że czasem z żalem odkładają określony problem, bo muszą zająć się także, sprawiedliwie, innymi sprawami.

 


Być może wejdą zmiany w prawie i w sądach rejonowych będą rozpoznawane sprawy, w których wartość przedmiotu sporu jest znacznie wyższa niż ma to miejsce obecnie.

Sędziom nie brakuje kompetencji do orzekania w określonych kategoriach spraw. Nie można też przyjąć, że to oni źle zarządzają swoim czasem. Liczba spraw nie jest dostosowana do liczby sędziów, którzy orzekają. Jeśli sędzia ma 500 spraw do rozpoznania, to nie ma innej możliwości niż wrócić do określonej sprawy dopiero po pół roku. To wiąże się z konsekwencjami. Po pół roku nie pamięta się już tej sprawy. Sędziowie nie są w stanie temu zaradzić. To błąd systemowy. Moim zdaniem sędzia powinien mieć dwóch asystentów i protokolanta. W tym kierunku powinny iść prawdziwe reformy. Sędziowie mają natomiast możliwość współpracy z asystentem np. przez dwa dni w tygodniu. Bez przynajmniej jednego stałego asystenta, to nie ma prawa dobrze funkcjonować. Ważnym elementem jest też to, aby nie istniała rotacja współpracowników sędziów. Jeśli ma on stałego asystenta, to praca będzie odpowiednio szybsza niż w przypadku, gdy funkcjonuje rotacja. Po kilku miesiącach stałej współpracy asystent sam wiele rzeczy wykona, bo zna już sposób pracy i działania sędziego. Sędzia powinien mieć zespół. Czasami mówi się o tym, że w innym kraju na jednego sędziego przypada określona liczba obywateli. Aby dokonywać takich porównań, należy brać pod uwagę różne kwestie. W Polsce sędziowie na przykład sami weryfikują dowody doręczenia korespondencji stron; w niektórych sprawach może być ich jednorazowo kilkadziesiąt.

Czy gdyby sędziowie mieli jednego, może dwóch asystentów na stałe, to będą mieli czas przeczytać dodatkowo monografię do określonej sprawy? Sędzia będzie mógł drążyć w trudnych, wielowątkowych sprawach?

Myślę, że nie ma tu prostego przełożenia. Przy liczbie 400-500 spraw w referacie jest to niewykonalne z powodu braku czasu. Dostosowanie liczby spraw do liczby sędziów byłoby tu kluczowe. Pozwoliłoby sędziemu na zagłębianie się w trudnych sprawach. Stworzenie zespołu współpracowników spowodowałoby natomiast to, że przestanie się marnować zasób jakim jest sędzia. Nie będzie też marnowało się pracy asystentów, którym trudno jest, w aktualnym systemie, racjonalnie zarządzać czasem i raczej działają od czynności do czynności.

Na gruncie k.p.c istnieje możliwość autokontroli niektórych wydanych orzeczeń. Sędziowie mogą modyfikować wydawane postanowienia. Czy w pani ocenie łatwo przekonać sędziego do zmiany raz podjętej decyzji?

Znowu zacznijmy od aspektu psychologicznego. Myślimy w ten sposób, że jeśli wykonamy rzetelnie zadane, to ponowne otwarcie dyskusji na ten temat jest dla nas trudne. Profesjonalista może uznać, że autokontrola jest instytucjonalnym rozwiązaniem. Pojawi się jednak problem: czas. Sędzia nie chce zastanawiać się nad autokontrolą, skoro czeka na niego sterta akt, w których nie podejmował jeszcze decyzji. Mimo, że instytucja autokontroli istnieje, nie czyniłabym zarzutu sędziom, że z niej często nie korzystają. Powinni rozsądnie gospodarować czasem. Rozsądek oznacza tu, że zajmą się kolejnymi sprawami, które czekają na załatwienie. Chciałabym też zauważyć, że choć urzędnikom nie przysługuje przymiot niezależności i niezawisłości, często nie są prawnikami, to ich reakcje psychologiczne są podobne. Też nie chcą wracać do załatwionych spraw, choć mają możliwość autokontroli. Zastanawiałam się dlaczego. Odpowiedzią są mechanizmy psychologiczne dotyczące „odhaczenia” wykonanego zadania i aspekt czasowy. Przypuszczam, że sędziowie podchodzą to tego podobnie. Autokontrola może wydłużyć procedowanie w tej konkretnej sprawie, jak i w innych.

Trudno więc przekonać sędziego do autokontroli?

Sędziowie zapewne oceniają takie wnioski indywidualnie. Patrząc jednak systemowo nie jest łatwo przekonać sędziego do autokontroli. Sędzia może mieć przeczucie (moim zdaniem słuszne), że zajmując się ponownie daną sprawą w sposób niesprawiedliwy dzieli swój bardzo ograniczony czas przeznaczony na sprawy w referacie.

 

Czy sędziowie często korzystają w pracy z innych orzeczeń, by szukać inspiracji przed wyrokowaniem?

W trakcie wywiadów z sędziami zauważyłam, że sędziowie dostrzegają ryzyko zatrzymania się w pół drogi. Czyli skorzystanie z tezy orzeczenia bez sprawdzenia uzasadnienia orzeczenia. Doświadczeni sędziowie podkreślali, że lubią czytać orzeczenia, by szukać nowych argumentów w sprawach podobnego rodzaju. Odżegnywali się od kopiowania rozwiązań. Powiedziałabym, że sędziowie szukają inspiracji, a nie przerabiają cudze dzieła. Sędziowie mówili mi, że nie cierpią natomiast, jeśli pełnomocnik przytacza niezliczoną liczbę orzeczeń z baz informacyjnych, bo sędziowie też mają do nich dostęp, a wyboru i tak muszą dokonywać sami, a nie korzystać z selekcji dokonanej przez prawników zaangażowanych w sprawę. Wpływa to jedynie na obszerność pism.

 

 

Takie pisma trzeba przeczytać.

Polecam skracanie pism procesowych. Nie ma co zawalać sędziego pismem 20-stronicowym, jeśli można je napisać na 6 stronach. Sędziowie mówili żartem, że w przeciętnych sprawach kilkudziesięciostronicowe pismo zaczyna być od piątej strony „okolicznością obciążającą”. Jeśli jednak pismo ma pięć stron, to przeczytają ją trzy razy od deski do deski. Rozumiem sędziów, którzy chcą przeczytać kluczowe argumenty na pierwszej stronie składnego do sądu pisma. Pisma muszą być konkretne.

Gdybyśmy mieli więc przekonać sędziego do swoich racji, skłonić go do refleksji, istotny jest początek składanego pisma?

Moim zdaniem tak. Nie dotyczy to tylko sędziów, ale i urzędników, czy innych osób, które czytają teksty, także te naukowe. Klient sądu, urzędu powinien zacząć tak pismo, aby pokazać, że warto je przeczytać od deski do deski.