Gdy na początku miesiąca niektórzy nauczyciele, ale też policjanci i żołnierze pokazywali swoje "paski" płacowe z niższą niż w grudniu kwotą, minister edukacji i nauki ogłosił, że to nieprawda, bo on rozmawiał właśnie z kuratorami oświaty i dowiedział się od nich, że oni o niczym takim nie słyszeli. Słuchał chyba głównie swojej faworyty, kurator z Krakowa, która na różne tematy ma wiele do powiedzenia, np. o szczepieniach (to eksperyment medyczny!), spektaklach teatralnych ("Dziady" antypaństwowe), a nic nie wiedziała, że właśnie wrze w podległych jej szkołach.

Czytaj: Rząd: Problem z niższymi pensjami nauczycieli marginalny, w lutym będzie wyrównanie >>

Ale ten przekaz, że nic takiego nie ma, trwał jakiś dzień, a może nie cały. Siła faktów była tak duża, że nawet minister Czarnek nie mówił już, że nauczyciele machający "paskami" kłamią, tylko że te niższe przelewy to wina księgowych, którzy źle obliczyli nowe, wynikające z "polskiego ładu" składki i podatki. Ale ta narracja też wytrzymała jakiś dzień, no może dwa. Bo cała afera wybuchła w poniedziałek 2 stycznia, czyli wtedy, gdy wszyscy otrzymujący wynagrodzenia z góry zobaczyli styczniowe wypłaty, a już w piątek była informacja rządu, że jednak coś jest nie tak oraz decyzja, że będzie specjalne rozporządzenie regulujące te rozliczenia. Tego samego dnia zostało ono podpisane i opublikowane, a przez całą sobotę i niedzielę ministrowie i ich współpracownicy tłumaczyli co z niego wynika.

Czytaj: MF obiecuje szybkie dopłaty do błędnie obliczonych wynagrodzeń >>

Czy to poprawianie błędu księgowych, czy jednak błędów i bałaganu w tworzeniu tego całego pakietu przepisów "polskiego ładu" dotyczących podatków i składek obciążających płace? Gdyby nawet ktoś chciał jeszcze brnąć w to tłumaczenie, to już nikt tego "nie kupi". Gdyby to była pomyłka księgowych (masowa, w całym kraju?) to po co zmieniać prawo? Wystarczyłoby tylko ich pouczyć. Ale teraz okazuje się, że nawet szybka zmiana przepisów nie wszystko załatwia, że jest mnóstwo kolejnych pytań, że też nie wiadomo, czym ta cała historia się skończy. Bo jest bardzo możliwe, że źle teraz rozliczone zaliczki podatkowe i składki na ubezpieczenia społeczne trzeba będzie uregulować przy rocznym rozliczeniu i wtedy, w 2023 roku być może trzeba będzie zwracać. Ale jak to będzie, nie dowiemy się raczej od rządu, który przygotowując zmiany w prawie nie przewidział, że już w styczniu wybuchnie taka bomba.

Czytaj:
Rozporządzenie zmieniające technikę poboru zaliczek to legislacyjny bubel >>

Doradcy podatkowi nie przyjmują wyjaśnień MF w sprawie rozporządzenia o zaliczkach >>

Po czymś takim rząd powinien upaść, premier i ministrowie zniknąć w politycznym niebycie, a przy tak niepewnej większości parlamentarnej powinny się odbyć przedterminowe wybory. Trudno dziś powiedzieć, czy to realne, ale warto sobie też zadawać pytanie, kto miałby sprzątać ten bałagan. A wiele wskazuje, że zamieszanie ze styczniowymi wypłatami to wcale nie największy problem. Tym największym bez wątpienia jest ukrywany przed nami stan finansów publicznych, do którego doprowadził ten rząd i ten "najlepszy od zaborów" prezes Narodowego Banku Polskiego i jego Rada Polityki Pieniężnej. Ciągle jeszcze minister finansów co parę dni mówi o doskonałej sytuacji i niewielkim deficycie, ale nie wspomina, ile pieniędzy rząd wydał i wydaje poza budżetem, bez kontroli parlamentu i wiedzy podatników. Ale tylko czekać, gdy ten przekaz zawali się, tak jak nagle zawaliły się fantazje roztaczane przez prezesa NBP.

Tylko czy my to wytrzymamy? My obywatele - podatnicy, bo rząd i stojąca za nim partia niech idą do politycznego piekła.