Biały Dom nakazał we wtorek wstrzymanie pracy części instytucji federalnych z powodu kłopotów finansowych wynikających z nieprzyjęcia nowej ustawy budżetowej przez amerykański Kongres.

"To nie jest jakaś straszna katastrofa. Armia funkcjonuje, kontrolerzy ruchu lotniczego pracują, poczta działa itd. Natomiast, kiedy ten wewnętrzny paraliż polityczny staje się już chorobą chroniczną, a nie przejściową, to powoduje erozję zaufania do Ameryki i to w sytuacji, gdy - z gospodarczego punktu widzenia - światowej gospodarce bardziej niż kiedykolwiek trzeba przywództwa" - powiedział PAP Lubowski.

Jego zdaniem, trudno teraz odpowiedzieć na pytanie, ile potrwa pat. Ocenił, że będzie to zależeć od tego, jaka będzie społeczna percepcja sytuacji - i tego kto będzie płacił za nią wyższą cenę polityczną. Dotychczasowe badania pokazują, że większa część społeczeństwa obwinia za paraliż Republikanów. "Pytanie jest, jak daleko obie strony (Republikanie i Demokraci - PAP) pójdą w trwaniu przy swoim” - powiedział ekonomista.

Lubowski wskazał, że dla Stanów Zjednoczonych większym problemem niż brak budżetu jest zbliżający się termin konieczności podwyższenia pułapu długu publicznego. Według amerykańskiego resortu finansów, obecny limit zadłużenia, który wynosi 16,7 bln dol., zostanie wyczerpany w drugiej połowie października. Brak zgody kongresmenów na jego podwyższenie oznaczałby konieczność ogłoszenia niewypłacalności USA i niemożność uregulowania zobowiązań wynikających z obsługi amerykańskiego długu na rynkach międzynarodowych. Taka sytuacja miałaby miejsce po raz pierwszy w historii.

"Tutaj datą graniczną jest 17 października i sądzę, że przed nią musi dojść do jakiegoś kompromisu. Gdyby się tak nie stało, to byłaby rzeczywista klęska" - ocenił.

Jak podkreślił Lubowski miałoby to ogromne konsekwencje dla reszty świata. "To wprowadza element niepewności. Ludzie są zdezorientowani. Mało, kto do końca rozumie tę sytuację, w której pędzą naprzeciwko siebie dwa samochody w oczekiwaniu na to kto zjedzie" - zaznaczył.

Ekonomista nie jest jednak przekonany, że podważenie zaufania do USA mogłoby się przełożyć na wyższe koszty obsługi amerykańskiego długu. Większa niechęć inwestorów do papierów dłużnych danego kraju wiąże się z tym, że musi on płacić za nie wyższe odsetki. Jak podkreślił, rynki nie boją się o niewypłacalność USA, ani też nie zwracają specjalnej uwagi na skalę ich zadłużenia.

"Nie sądzę, żeby awanturnictwo poszło tak daleko, by nie podwyższono tego limitu (amerykańskiego długu - PAP). Tym bardziej, że podwyższanie pułapu długu jest standardowym działaniem stosowanym od 1917 r. Do tej pory, już ponad 100 razy. Lubowski przypomniał, że procedurę tę (podnoszenia pułapu długu - PAP) w czasie prezydentury Ronalda Reagana stosowano kilkanaście razy i "nikt się nawet o tym nie zająknął".

Lubowski uważa, że prezydent USA Barack Obama jest zdecydowany nie ugiąć się przed presją Republikanów.

"Jak wiadomo, to jest szantaż wymierzony w zatrzymanie reformy służby zdrowia. To bardzo ważne dla Republikanów, ale jeszcze ważniejsze dla Obamy. Po pierwsze dlatego, że on głęboko w to wierzy, po drugie, to jest taka +wizytówka+ jego prezydentury. Jeżeli nie ma tego, to nie ma niczego" - uważa ekonomista.

Amerykański Senat odrzucił w nocy z poniedziałku na wtorek ustawę o wydatkach państwa w wersji przyjętej przez zdominowanych przez Republikanów Izbę Reprezentantów, gdyż zawierała ona zapis o odroczeniu o rok wejścia w życie reformy systemu opieki zdrowotnej, tzw. Obamacare. W konsekwencji we wtorek wiele z agend federalnych przestanie pracować, a około 800 tys. pracowników federalnych zostanie wysłanych na bezpłatne urlopy.

stk/ drag/