W mediach szeroko już został omówiony projektu ustawy o zapobieganiu nadużyciom w inwestycjach drogowych. Swoją opinię o nim w liście do premiera Mateusza Morawieckiego przedstawili też Pracodawcy RP. Zamiast jednak oceny konkretnych rozwiązań chciałbym dodać  słowo o realności intencji projektodawcy. Kiedy usłyszałem o pomyśle opracowania nowych przepisów nie byłem do niego sceptycznie nastawiony. Widziałem w nim szansę na wdrożenie regulacji usprawniającej proces inwestycyjny. Rozwiązania rzutujące pozytywnie na cash flow byłyby krokiem w kierunku stabilizacji całego sektora, a co za tym idzie - poprawie sytuacji podwykonawców. Szansa ta była o tyle korzystna, że wnioski z praktycznego stosowania przepisów na gruncie wąskiego wycinka kontraktów drogowych można by wykorzystać później do poprawy otoczenia prawnego całej branży budowlanej.
Czytaj również: Kończymy z rolowaniem małych firm budujących drogi >>

 

Projekt ustawy przeciwko generalnym wykonawcom

Retoryka autorów regulacji sprawiła jednak, że projekt postrzegam jako legislacyjne "zabieramy bogatym, dajemy biednym", a nie rzetelną próbę wyrugowania patologii z budownictwa. Od pierwszej prezentacji projektu na konferencji prasowej Ministerstwa Sprawiedliwości prowadzona jest narracja o czarnych charakterach - generalnych wykonawcach. Wzmacniana była przekazem w mediach społecznościowych, który momentami budził zastrzeżenia, co do rzetelności prezentowania informacji. Wyraźny deficyt dotyka natomiast oceny zachowań zamawiających oraz samych podwykonawców, jak również szerszego spojrzenia na to, jakie czynniki skutkują problemami tych drugich z uzyskaniem zapłaty wynagrodzenia. Jestem gorącym zwolennikiem stosowania prostych rozwiązań. Jednak "proste" nie jest jednoznaczne z "prostackie".

 

 

Na placu budowy nie ma rycerzy

Krytyczne uwagi na temat projektu szufladkowane są jako oczywisty i oczekiwany głos sprzeciwu generalnych (GW) wykonawców przeciwko pobawieniu ich uprzywilejowanej pozycji. Sam doradzam zarówno firmom będącym generalnymi wykonawcami, jak i podwykonawcami (PW) budownictwa kubaturowego i inżynieryjnego. Jestem daleki od rysowania obrazu GW, który przyjeżdża na plac budowy na białym rumaku, ubrany w zbroję błyszczącą tak, że specjaliści od BHP polecają pracownikom nakładać maski spawalnicze, żeby chronić wzrok.

Plac budowy jest jak więzienie - kogo nie zapytasz, on akurat jest niewinny, ale ciężko znaleźć tam kogoś z naprawdę czystym sumieniem. Generalni wykonawcy dopuszczają się wątpliwych zachowań. Nie oznacza to jednak, że rozwiązaniem problemu jest ustawienie wszystkich w jednym szeregu i wrzucenie na ich barki całego ciężaru prowadzenia inwestycji. Nie chodzi tu nawet o jakąś sympatię do firm wykonawczych. Chłodna kalkulacja skutków ekonomicznych regulacji wskazuje, że obrany kierunek zmian w ostatecznym rozrachunku odbije się negatywnie na budownictwie. Łącznie z podwykonawcami, których mają chronić projektowane przepisy. Jeżeli chodzi o te skutki odsyłam do szeregu wypowiedzi osób o zdecydowanie większej wiedzy, doświadczeniu i obyciu branżowym niż ja. Przypadki skrajnie nieetycznego zachowania GW wobec PW powinny być rozliczane z całą stanowczością.  Budowanie restrykcyjnych przepisów dotyczących całej branży w oparciu o pojedyncze czarne owce jest jednak prostą drogą do negatywnych skutków regulacji.

Zrealizowanie prostej zasady "GW wezmą na siebie cały ciężar, ponieważ mają kapitał" jest na pewno kuszące z punktu widzenia autorów przepisów. Jest nieporównywalnie łatwiejsze niż kompleksowa analiza źródeł problemów z rozliczeniami i zaproponowanie adekwatnych do nich rozwiązań. Jest też jednak nieporównywalnie mniej skuteczna.

Wiemy, co robimy

Nie posądzam autorów projektu o brak wyobraźni odnośnie skutków przepisów, czy szerzej - braki utrudniające zrozumienie złożoności sytuacji. Jestem przekonany, że zdają oni sobie sprawę z wszystkich wątpliwości podnoszonych przez branżę. Prowadzi to jednak do niezbyt optymistycznego wniosku, że projektodawca postanowił po prostu je zignorować. Zamiast tworzyć wyważone regulacje uwzględniające niuanse funkcjonowania branży, zdecydował się na rozwiązanie proste jak konstrukcja cepa. Z tą istotną różnicą, że cep doskonale spełniał funkcję, do której został stworzony.

Przedstawiony projekt w mojej ocenie pokazuje nie wolę realnego rozwiązania problemu, ale jedynie chęć umożliwienia wskazania, że podjęto zdecydowaną szarżę na generalnych wykonawców w celu ochrony słabszych podwykonawców.

 

Łukasz Mróz jest radcą prawnym, prowadzi kancelarię specjalizującą się w projektach budowlanych