Polscy deweloperzy alarmują, że ich sytuacja staje się coraz bardziej dramatyczna. Do tej pory ze słabnącym popytem na mieszkania radzili sobie przez obniżanie marż, które jeszcze dwa lata temu - w czasach rynkowej hossy - dochodziły nawet do 100 proc. Obecnie ta możliwość powoli się kończy. Marże są nawet pięciokrotnie niższe i według przedsiębiorców dalsze redukcje mogą zagrozić rentowności całego biznesu.

- Obecnie w tzw. segmencie popularnym, tj. obejmującym, najogólniej mówiąc, mieszkania 2 -3 pokojowe w średnim standardzie lokowane w peryferyjnych dzielnicach miast, marże deweloperów nie przekraczają 5 - 20 proc. – mówi dla „Dziennik Polska Europa Świat” Robert Chojnacki, prezes redNet Consulting.  Sytuację pogarsza to, że popyt na nowe lokale jest bardzo niewielki. - W porównaniu do 2006 r. w IV kwartale ubiegłego roku sprzedaż nowych mieszkań spadła o około 85 proc. -dodaje Chojnacki. Firmy budowlane, chcąc ożywić rynek, zaczynają mocno naciskać na podwykonawców, by cięli swoje ceny kontraktowe. Jednak nie zawsze się to udaje. Sytuację pogarsza to, że popyt na nowe lokale jest bardzo niewielki. Sprzedaż nowych mieszkań w IV kwartale ubiegłego roku spadła o około 85 proc.

Deweloperzy, których pertraktacje z podwykonawcami nie przyniosły rezultatu, a poziom ich marż przekroczył granicę opłacalności, zamrażają nowe inwestycje i wyprzedają gotowe lokale. Zdaniem ekspertów pozwala im to dużo łatwiej prowadzić bieżącą działalność. Ale jak zauważają specjaliści, sprzedawanie mieszkań poniżej kosztów ma miejsce stosunkowo rzadko, tylko w tych projektach, w których większość umów z nabywcami deweloper podpisywał jeszcze w czasie hossy i gdzie swoje zdążył już wcześniej zarobić.

Analitycy nie mają wątpliwości, że eldorado dla firm deweloperskich się kończy. Jednak nie brak przedsiębiorców, których nie zraża perspektywa mniejszych zysków. Z powodzeniem prowadzą swój biznes nawet w przypadku marż nie przekraczających 10 proc. - W przypadku projektów przewidzianych na lata 2010 - 2011 poziom naszych marż jest obecnie jednocyfrowy - przyznaje Dziennikowi Zbigniew Łytkowski z gdańskiej Hossy. - Przy dłuższych terminach łatwiej nam ciąć koszty i pertraktować z podwykonawcami. Oni też już zaczynają się dopasowywać do rynku. A my nie zamierzamy utrzymywać pustych biur sprzedaży - mówi Łytkowski.  Jego zdaniem firmy budowlane mają jeszcze rezerwy. Dotyczy to zwłaszcza tych przedsiębiorstw, które kupowały grunty pod nowe inwestycje, zanim doszło do skokowego wzrostu cen ziemi w latach 2006 -2007 - pisze Dziennik.

(Źródło: Dziennik/RedNet/KW)