Roczna produkcja biomasy, do której używa się głównie słomy kupowanej przez wytwórnie od rolników, wynosiła w 2012 r. ok. 8 mln ton. Ale temu rynkowi grozi załamanie, bo energetycy ograniczają zakupy granulatu, a za kilka miesięcy mogą go całkowicie wstrzymać i zaprzestaną produkcji prądu z biomasy.

Wszystko przez to, że potaniały zielone certyfikaty, czyli – jak to określają elektrownie – haracz, jaki muszą płacić za produkcję prądu z węgla, tłumaczy Michał Piotrowski, ekspert od wdrażania technologii ekologicznych. Spadek cen jest związany z tym, że na Towarowej Giełdzie Energii znajduje się ogromna ilość certyfikatów na ponad 9 TWh energii, podczas gdy roczna produkcja prądu w Polsce to około 14,5 TWh (2011 r.). Przy tak ogromnej podaży cena certyfikatów spada i niedługo trzeba będzie płacić prawdopodobnie mniej niż 100 zł za 1 MWh, a jeszcze rok temu było to około 280 zł.

Powodem dużej podaży jest to, że energetycy woleli płacić kary na rzecz Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, niż umarzać zielone certyfikaty. Ponieważ jednocześnie spadają opłaty za zezwolenia na emisję CO2, elektrowniom nie opłaca się kupowanie biomasy i przerabianie jej na energię. Dlatego siłownie nie kupują surowca, mimo podpisanych wcześniej umów, albo żądają obniżenia cen. 

mp/