Dzięki epidemii koronawirusa w ekspresowym tempie rozpoczęto cyfryzację procedur inwestycyjnych. Z jednej strony to dobrze, bo nadzór budowlany papierem stoi. Z drugiej - obawiam się, że prędkość przegra z jakością i użytecznością, a stworzone nowe e-usługi zyskają najwyżej jedną gwiazdkę. Aby było inaczej, potrzebny nam Herakles. Dlaczego?

Kto prowadził choć jeden projekt IT, dobrze wie, że jego realizacja wymaga dużo pracy, czasu, determinacji i odwagi, choćby w kwestionowaniu rozwiązań zaproponowanych przez programistów. Im zawsze wszystko działa, jest dobre, nie widzą, że poprawiając jeden błąd, wywołali kolejny. Ważna jest też faza projektowania, bo czego się nie zaplanuje, jest potem trudne do zrealizowania. Dobrze to pokazała elektroniczna baza danych o odpadach, czyli rejestr BDO.

 

Świetnie, że w końcu powstała, ale jak widać po module sprawozdań, ma mankamenty. Jedna nieodpowiedzialna decyzja może sprawić, że konkurencja pozna wszystkie sekrety firmy. Inny problem pokazuje elektroniczny Krajowy Rejestr Sądowy (eKRS) i Centralny Rejestr Beneficjentów Rzeczywistych. W pierwszym państwo ma wszystkie dane o spółkach, obecnych i byłych wspólnikach, członkach zarządu, prokurentach, wielkościach udziałów. Mimo to spółki muszą oddzielnie zgłaszać do CRBR, kto wywiera decydujący wpływ na jej działanie. Nie rozumiem dlaczego nie stworzono w eKRS modułu, który ściąga już posiadane dane, np. przez numer PESEL. Wówczas na spółkach ciążyłby tylko obowiązek dbania o ich aktualizację.

 

Z eKRS jest jeszcze jeden problem - z wizualizacją sprawozdań finansowych. Ministerstwo Finansów zapewnia odczyt tylko 4 z 14 typów sprawozdań. Większość dokumentów przygotowanych przez księgową, trzeba zapisać w formie PDF, sprawdzić i wierzyć, że podpisywany plik xml jest z nim tożsamy. Oczywiście biegły prezes zweryfikuje plik xml, ale czy tym powinien się zajmować szef spółki?

Inny przykład z ostatnich wyborów, bliski wielu obywatelom. Tysiące osób dopisało się do spisu wyborców w innej miejscowości, niż zwykle głosują. Wielu zrobiło to przez internet i nawet uznało, że procedura działa. Część, która powierzyła swój los urzędnikowi, nie dopytując telefonicznie czy mailowo, co się dzieje z ich zgłoszeniem, nie została dopisana. Druga rzecz, to weryfikacja komisji, w której można głosować. W mailu potwierdzającym złożenie wniosku o dopisanie, mogłaby się pojawić informacja, że właściwa komisja obwodowa będzie przy ul. X. Takie dane ma przecież PKW. Ale mam wrażenie, że to już za duży wysiłek dla naszego państwa cyfrowego.

Jeszcze jeden absurd. Otóż członek zarządu mający własny profil na PUE ZUE, by uzyskać dostęp do konta spółki-płatnika, musi złożyć pełnomocnictwo. Uwaga! Nie może zrobić tego  elektronicznie, musi wypełnić papierowy formularz i dostarczyć go do ZUS.  Podobne przykłady mogę sypać jak z rękawa, ale chyba wystarczy. Wyraźnie widać, że aby cyfryzacja była udana, nie wystarczy wskazać, jakie kwity chcemy przenieść do internetu. Trzeba wiedzieć, jakie procedury mają być załatwione zdalnie, z jakich rejestrów mogą korzystać i, jakie zmiany w prawie są potrzebne.

Skoro więc rząd chce przenieść nadzór budowlany z ery papieru do świata wirtualnego, to marzy mi się, że będę miała przyjazny portal, a w nim wszystko intuicyjnie ułożone. Gdy będę zgłaszać przez tę stronę roboty budowlane na działce, której jestem właścicielem, to po potwierdzeniu mojej tożsamości profilem zaufanym, system sam podpowie mi numer mojej księgi wieczystej, numer ewidencyjny, gdzie są inne publiczne dokumenty, które muszę załączyć. Ja dodam tylko szkic czy projekt. Potem na bieżąco będzie mnie informował o tym, co się dzieje z moim wnioskiem. A jeśli za sprawą milczącej zgody, będę mogła przystąpić do robót, dostanę powiadomienie, np. w mojej aplikacji mObywatel.

Wróćmy jednak na ziemię. W pierwszej kolejności wystarczy mi, że ktoś inteligentny pod jednym adresem www, łatwo wyszukiwanym w Google (kłania się SEO lub współpraca z gigantem) w przyjazny użytkownikowi sposób umieści wszystkie e-usługi i rejestry dostępne publicznie, czyli eKRS, EKW (Elektroniczne Księgi Wieczyste), BDO, CRBR, CEIDG, CEPIK, IKP, PUE ZUS, ePODATKI. Do tego doda mapę urzędów samorządowych z listą spraw, które można w nich załatwić on-line, bo ePUAP i informacji na gov.pl nie można uznać za proste i przejrzyste. Kto uważa, że skorzystanie z ePUAP jest intucyjne, liczę, że podpowie mi jak potwierdzić zdalnie chęć przekształcenia użytkowania wieczystego we własność. Podobno można.

Reasumując, ten rząd zrobił bardzo dużo dla cyfryzacji administracji, ale… z punktu widzenia użytkownika, a także urzędnika, nasze państwo 2.0 jawi mi się jak stajnia Augiasza. Będziemy mieli coraz więcej e-usług, e-rejestrów, tylko nikt nie będzie chciał z nich korzystać. Pytanie, czy znajdzie się Herakles, który odważnie weźmie się za porządki. Póki co, słyszymy, że Ministerstwo Cyfryzacji, które mogłoby koordynować wszystkie podejmowane e-działania, ma być zlikwidowane. Nie martwiłoby mnie to, gdyby część jego zadań przejął Polski Fundusz Rozwoju. Abstrahując od pewnych niedociągnięć, głównie natury prawnej, to błyskawicznie, w porozumieniu z 18 bankami, ZUS, KAS i Krajową Izbą Rozliczeniową stworzył sprawnie działający system do składania wniosków o tarczę finansową. Zapewne jednak cyfryzacja trafi do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Tam już była, i wiele dobrego z tego, niestety, nie wyszło.