Doktorzy nie chcą już nie tylko pracować na szpitalnych oddziałach ratunkowych, ale i na izbach przyjęć. Jeszcze bardziej niechętni są do przyjmowania pacjentów w przychodni nocnej i świątecznej opiece lekarskiej (NPL). Ta ostatnia jest szczególnie kulą u nogi szpitali.

Szpital powiatowy w Tucholi zawiesił właśnie działanie nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej (NPL), czyli tzw. "wieczorynki". - Nie mam lekarzy, którzy chcieliby brać świąteczne dyżury. Duże szpitale, zwłaszcza wojewódzkie czy akademickie jakoś sobie radzą z oddziałami ratunkowymi, bo mają po 40 rezydentów. My mamy ich zaledwie kilku i nie chcą brać dodatkowych dyżurów - tłumaczy Jarosław Katulski, prezes Szpitala w Tucholi. S.A. Przyznaje, że na izbę przyjęć w razie potrzeby lekarz jeszcze zejdzie z oddziału, ale już do dyżurowania w NPL nie może nikogo zmusić.

Reforma w SOR-ach - pacjenta będzie można odesłać do nocnej przychodni - czytaj tutaj>>
 


„Prezent” od ministra

Lekarzom za dyżur w nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej szpital płacił 100 zł za godzinę plus pięć złotych za każdego przyjętego pacjenta. Nie ma obecnie chętnych na takie stawki - NPL to „prezent” od ministra Radziwiłła. Zabrał je z podstawowej opieki zdrowotnej, którą  mocniej dofinansował i zobowiązał do prowadzenia jej niedofinansowane szpitale - zaznacza prezes Katulski.

Jeszcze ponad dwa lata temu „wieczorynki” funkcjonowały przy przychodniach lekarzy rodzinnych. Lekarz pierwszego kontaktu mający kontrakt z NFZ, miał obowiązek zapewnić w nocy, w weekendy i w święta pomoc pacjentom, którzy się pochorowali, ale nie na tyle, że ich życie i zdrowie jest zagrożone i  że potrzebują pomocy  na ostrym dyżurze.

Szpitale wyszły z sieci, ale nie wszystkie sobie to chwalą - czytaj tutaj>>

Wprowadzając nowelę ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej i sieć szpitali, rząd zdecydował jednak, że każdy szpital powiatowy, który zechce w tej sieci być i dostawać ryczałtowe finansowanie, musi jednocześnie prowadzić NPL. Rząd uznał wtedy, że skoro i tak w święta pacjenci zamiast dzwonić do lekarza rodzinnego udawali się na izbę przyjęć szpitala powiatowego, to lepiej byłoby aby lżejsze przypadki obsłużył właśnie przyszpitalny NPL. Takie było założenie. Poza tym zdarzały się przypadki, gdy pacjent dzwonił do lekarza rodzinnego w weekend, a ten i tak odsyłał go na izbę przyjęć.

- W praktyce wyszło, że lekarze nie chcą pracować na tym mało wdzięcznym odcinku jakim jest NPL. Przychodnie rodzinne zostały w międzyczasie  lepiej dofinansowane i jeszcze lekarze wolą po południami  dyżurować tam niż np. w szpitalach. Praca jest spokojniejsza. W takim razie teraz powinno być tak, że szpital zapewnia sprzęt i pomieszczenie a niech podstawowa opieka zdrowotna dostarcza nam kadry  na dyżury w NPL - mówi Jarosław Katulski.

Gdy emeryci przestaną pracować, służbę zdrowia czeka... zawał - czytaj tutaj>>

Na łasce emerytów

Wiele szpitali powiatowych utrzymuje NPL tylko dzięki temu, że dyżury w nich godzą się brać lekarze – emeryci.

Kłopot jednak w tym, że sama podstawowa opieka zdrowotna cierpi także na niedobór kadr. Przychodnie rodzinne są zamykane, ponieważ lekarze prowadzący je dotychczas przechodzą na emeryturę. A jeśli gabinet prowadzi emeryt i umrze, jego pacjenci zostają na lodzie. - W ostatnich latach z mapy Polski zniknęło ok. 1 tys. przychodni rodzinnych. Niedaleko mojej miejscowości zmarł lekarz, do którego było zapisanych 3 tys. pacjentów. Nie ma kto ich przejąć - mówi Bożena Janicka, prezes Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia.

Prezes zaznacza, że POZ wcale nie podkupuje lekarzy szpitalom. - Do nas nikt nie przyjdzie do pracy codziennie, przez siedem dni w tygodniu. Jedyny sposób w jaki korzystamy za zasobów szpitalnych, to wynajmowanie lekarzy internistów na godzinki, czasem na dni, gdy potrzebujemy zastępstwa, bo idziemy na urlop - mówi Bożena Janicka

Jej zdaniem POZ umiera po  cichu. – Jest zawsze wielka wrzawa medialna, gdy zamyka się szpital czy oddział. A co z przychodnią lekarza rodzinnego? Będzie krach za niedługo, jeśli starzejący się lekarze rodzinni przejdą na emeryturę - zaznacza Bożena Janicka.

Wszyscy rozmówcy przyznają, że problem z zasobami kadrowymi lekarzy jest ogromny. Dotyczy już każdego odcinka sektora ochrony zdrowia.