Początek października 2019 r. Ze szpitala w Zakopanem im. Tytusa Chałubińskiego odchodzi grupa siedmiu ginekologów.  Zatrudniają się w sąsiednim Podhalańskim Szpitalu im. Jana Pawła II w Nowym Targu. Nagle odział ginekologiczno-położniczy, który przyjmował rocznie 1000 porodów, przestaje działać. Lekarze dotychczas zarabiali tam 90 zł na godzinę, a u konkurencji stawki lekarskie oscylują wokół 100-150 zł brutto.

Lipiec 2018 r. Ze szpitala powiatowego w Kluczborku niespodziewanie zwolnili się interniści. Dyrekcja zaczęła więc prowadzić intensywne rozmowy z zespołem sześciu lekarek internistek, które odeszły wcześniej z innego szpitala. W Kluczborskim zatrudniały się stopniowo.  Aż tu nagle okazało się, iż lekarki jednak wybrały na nowego pracodawcę szpital w Oleśnie i te które zatrudniły się na chwilę Kluczborku, złożyły w nim zaraz wypowiedzenie.

 

To są znane przypadki, które ujrzały światło dzienne. Dziś powszechną praktyką stają się grupowe zwolnienia z pracy i przechodzenie do innego pracodawcy. Ordynator oddziału dostaje propozycję nowej pracy i często pociąga za sobą cały zespół. - Wszędzie tam gdzie zamykane są całe oddziały szpitalne, dochodzi po prostu wcześniej do grupowych zwolnień - zauważa Waldemar Malinowski, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Pracodawców Szpitali Powiatowych. 

Ważne bezpieczeństwo

Menedżerowie podkupują sobie kadrę. Ale już nie tylko pieniądze się liczą. - Warunki finansowe to jedno, ale bardzo ważne są warunki pracy dla lekarza oraz bezpieczny i sprawny sprzęt, na którym ma pracować. Lekarz, zwłaszcza młody, chce mieć wsparcie i pewność, że jak nie będzie czegoś wiedział lub umiał, pomoże mu kolega - tłumaczy Marek Wierzba, który zrekrutował siedmiu ginekologów-położników z zakopiańskiego szpitala.

Dyrekcja zakopiańskiego szpitala informuje, że znalazła już nowych lekarzy, a pacjentki mogą przyjeżdżać i rodzić. Nie mniej jednak wiele oddziałów, zwłaszcza w szpitalach powiatowych, które znajdą się w podobnej sytuacji, nie będzie w stanie dalej funkcjonować    

- Lekarzy brakuje i musimy poczekać 8-10 lat aż na rynek, dzięki zwiększonym limitom przyjęć na studia medyczne, wejdzie więcej młodych lekarzy. Do tego czasu, aby zapobiec zamknięciom szpitali, widzę tylko jedno rozwiązanie: trzeba poluzować wiele wymagać prawnych co do standardów, jakie dziś muszą spełniać szpitale - zaznacza dyrektor Wierzba.

Jako przykład podaje rozporządzenie ministra zdrowia dotyczące standardów anestezjologicznych. Zgodnie z nim jeden anestezjolog może w tym samym czasie, znieczulać tylko jednego pacjenta.

- Zatrudniłem ostatnio do współpracy lekarza, który pracował we Francji, a na emeryturę wrócił do Polski. Ten anestezjolog nie mógł uwierzyć w tak absurdalne zapisy. One prowadzą bowiem do tego, potencjał lekarzy jest nie wykorzystywany, bo nie mogą się oni zająć innymi pacjentami w momencie, gdy czekają aż skończy się operacja tego już znieczulonego - zaznacza Marek Wierzba. 
W większości szpitali brakuje lekarzy i pielęgniarek - czytaj tutaj>>
 

Firmy headhunterskie w akcji

Dziś szpitale, aby zrekrutować lekarzy, nierzadko muszą posuwać się do wynajmowania firm headhunterskich. Do tego musiał się uciec Wojewódzki Specjalistyczny Szpital  Nr 2 w Jastrzębiu Zdroju. Rekruterzy mają jednak o tyle utrudnione zadanie, że lekarzy nie ma na portalach społecznościowych dla profesjonalistów, jak np. Linkedin. Można ich raczej wyłonić podczas branżowych konferencji

- Dostęp do kandydatów jest w znacznym stopniu zależy od lokalizacji placówki medycznej. W dużych miastach dostępni są zarówno lekarze rezydenci, jak i wysokiej klasy doświadczeni specjaliści, również w deficytowych specjalnościach lekarskich. Z kolei lekarze rezydenci z małych miast otwierają są na możliwość relokacji do większych ośrodków miejskich w poszukiwaniu rozwoju zawodowego oraz dostępu do kształcenia podyplomowego i specjalistycznych kursów - zaznacza Jacek Kopacz, ekspert Manpower Life Science

Szpital łatwiej zatrudni lekarza z zagranicy - czytaj tutaj>>
 

Dyrektorzy szpitali są pesymistycznie nastawieni do pomysłu zatrudnienia Ukraińców i nostryfikacji przez nich dyplomów. Bo lekarze zza wschodniej granicy, gdy już zdobędą potwierdzenie kwalifikacji, wolą wyjechać do pracy w Europie Zachodniej.

-Lekarzy na razie nie przybędzie, rząd nam tutaj przez ostatnie cztery lata nie pomógł, więc jedyne co możemy zrobić, to zorganizować się na poziomie regionów. Współpracować, określając jakie mamy zasoby kadrowe i ustalając, że może jednak nie w każdej gminie jest potrzebny lekarz rodzinny - podsumowuje Waldemar Malinowski