Katarzyna Kubicka-Żach: Jak pan oceni proponowane przez Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii zmiany w ustawie dotyczącej elektrowni wiatrowych?

Janusz Gajowiecki: Stowarzyszenie reprezentuje inwestorów, a dla nich to nadal mało ambitne podejście. Projekt nowelizacji w zapowiadanym kształcie jest jednak swojego rodzaju kompromisem. A ten zawsze polega na tym, że trzeba wyważyć interesy wszystkich stron. Ta propozycja nie spowoduje eksplozji rozwoju farm wiatrowych na lądzie w naszym kraju. Natomiast idzie w dobrym kierunku co do zasady poluzowania restrykcji w zakresie ich lokowania, które są obecnie największe w Europie. Aktualne przepisy praktycznie uniemożliwiają budowę jakichkolwiek nowych mocy. Realizowane są tylko projekty, które uzyskały pozwolenie przed 2016 rokiem.

Czy przewidywane poluzowanie - możliwość zmniejszania odległości wiatraków od gospodarstw domowych rozwiąże te problemy?

W większości krajów nie ma tak restrykcyjnych przepisów odległościowych, jak w Polsce. Dlatego każdą liberalizację regulacji odbieramy pozytywnie. Będziemy takie prawo wspierać. Zwłaszcza, że Polska ma jeden z największych potencjałów pod względem możliwości lokalizowania farm wiatrowych, a dzisiaj obowiązujące regulacje blokują jego wykorzystanie do produkcji czystej i konkurencyjnej cenowo energii elektrycznej.

Dostrzegamy także, że strony uczestniczące w tych konsultacjach, np. społeczności lokalne, coraz bardziej przekonują się co do konieczności złagodzenia przepisów w tym zakresie. Wszyscy chcemy oddychać świeżym powietrzem i żyć w zdrowym otoczeniu. Ludzie zdają sobie sprawę, że tu nie chodzi tylko o inwestycje, o energię, ale o zdrowie.

Czy regionalna dyrekcja ochrony środowiska powinna decydować o odległości dla konkretnej lokalizacji?

Tak powinno być. Bo to właśnie analiza oddziaływania na środowisko, która jest prowadzona przez ten organ, powinna pokazywać optymalną dla danej lokalizacji odległość. W projekcie ustawy przewidziano wprowadzenie trzech rodzajów odległości, które może przyjąć rada gminy. Na terenie gminy można pozostawić zasadę 10H w mocy. Jeśli jednak gmina z niej rezygnuje, to musi przyjąć nowe minimum, które jest większe niż wynika z prognozy oddziaływania na środowisko, a jednocześnie jest nie mniejsze niż 500 metrów.

Tak skomplikowane podejście wynika z konieczności uwzględnienia uwarunkowań dla poszczególnych lokalizacji. W praktyce oznacza to, że odległość z każdym z przypadków będzie zależeć od rodzaju urządzenia, lokalizacji turbiny, ukształtowania terenu, rodzaju podłoża, istniejących naturalnych przeszkód takich jak zadrzewienia, dominującego kierunku wiatru i wielu innych czynników, które muszą być dokładnie przeanalizowane przez realizacją inwestycji.  Wszystkie te czynniki wpływają na to, z jakiej odległości słyszymy pracę turbiny. Dla każdej inwestycji dobierana jest bezpieczna odległość, która dla jednych inwestycji może być mniejsza, dla innych większa, niż 500 m. Ustawodawca, uwzględniając przeciętny zakres oddziaływań, który może być mniejszy, przyjmuje obowiązek zachowania minimum 500 m, co wychodzi naprzeciw lokalnym społecznościom i zabezpieczeniu ich interesów. Oczywiście ma to wpływ na wydłużenie procesu i zwiększenie jego kosztów. Jednak wydaje się to konieczny kompromis.

Obowiązek sporządzenia miejscowego planu ma dotyczyć obszaru oddziaływania turbiny, a nie całego 10 H – czy to dobrze?

Postulat, żeby farmy wiatrowe były lokalizowane na bazie planów miejscowych, zgłaszaliśmy jako profesjonalna branża energetyki wiatrowej od wielu lat. To zabezpiecza przez chaosem urbanistycznym, ochrania interesy mieszkańców, których uczestnictwa wymaga proces zmiany planów zagospodarowania przestrzennego. Od czasu wprowadzenia takich zmian w 2016 r. proces planistyczny jest dla elektrowni wiatrowych obowiązkowy, a więc jest jasny i transparentny.

Co się zmieni w praktyce po liberalizacji prawa odległościowego? Jeśli rada gminy stwierdzi, że OZE powinny się na jej gminy rozwijać, to nie obejmie planu zagospodarowania regułą 10H. Zmiany idą więc w oczekiwanym od dawna kierunku.

A jakie są cele zasady 10H i dlaczego jest ona wciąż utrzymywana?

Zasada 10H nie ma racjonalnego uzasadnienia w odziaływaniu turbin na człowieka czy na środowisko. Dlatego naszym zdaniem nie powinno jej w ustawie być. Nie jest zasadne tak daleko sytuować wiatraków od gospodarstw domowych. Właściwy kierunek to sytuowanie ich na planach miejscowych. Jednak tak jak wspomniałem, pozostawienie zasady 10H  w projekcie nowelizacji jest wynikiem kompromisu.

W większości krajów nie ma takich obostrzeń. Dlatego OZE mogą się rozwijać. Unia Europejska nie popiera tego typu barier w rozwoju odnawialnych źródeł energii.

 


Wygląda na to, że właściwie co roku ministrowie zaczynają prace nad zmianami w ustawie i ich nie kończą. Czy to tylko kwestia skomplikowania tematu, czy również zmian politycznych?

Obecne prace nad nowelizacją ustawy postrzegam jako kontynuację projektu rozpoczętego przez minister Jadwigę Emilewicz w zeszłym roku. Nie doczekał on się dalszego procesu legislacyjnego  najpierw ze względu na spiętrzenie prac nad Tarczami Antykryzysowymi podczas pandemii COVID, a potem zmiany personalne w resorcie rozwoju. Odkąd ministerstwem kieruje premier Jarosław Gowin, projekt przesunął się na kolejny etap legislacyjny tj. wszedł na agendę KPRM. Obecnie projekt czeka na wpis do wykazu prac legislacyjnych rządu.

Dlaczego te prace trwają tak długo?

Ministerstwo długo pracowało nad tym projektem, uwzględniając różne opinie stron zaangażowanych w rozwój energetyki wiatrowej w Polsce. Chodzi tu w szczególności o lokalne społeczności czy Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska. Oczywiście, inwestorzy już chcieliby przygotowywać projekty i je realizować. Zdajemy sobie jednak sprawę, jak wygląda proces legislacyjny. Dlatego staramy się przedstawiać skutki regulacji i omawiać je ze wszystkimi stronami, by na etapie prac parlamentarnych zyskały one jak najszerszą akceptację.

Jednocześnie projekt nowelizacji wpisuje się w pewnego rodzaju reformę podejścia do energetyki wiatrowej na lądzie. Ten sektor okazał się bardzo odporny na zawirowania koniunkturalne związane z pandemią COVID. Realizowane w ostatnich kilkunastu miesiącach inwestycje dostarczają wartości dodanej do naszej gospodarki. Dlatego nie dziwi nas fakt, że poddany konsultacjom społecznym projekt Krajowego Planu Odbudowy zakłada również uwolnienie rozwoju energetyki wiatrowej jako istotnej części gospodarki. Jednym ze sposobów pobudzenia gospodarki po kryzysie ma być właśnie lokowanie funduszy w takich sektorach, by były motorem całej gospodarki krajowej.