Podczas zorganizowanej w ubiegłym tygodniu konferencji Legal Market Day mówił, że jeśli taka kancelaria chce zaproponować klientowi pełniejszą obsługę, musi poszerzyć ofertę i zwiększyć zespół.
Jak przypomniał, gdy 10 lat temu zakładał swoją firmę, była to 3-osobowa kancelaria prawa pracy, a obecnie 55-osobowa kancelaria HR.

Podobnie swoją historię opowiadała jego wspólniczka Iwona Jaroszewska-Ignatowska, która w ubiegłym roku wraz z 8-osobowym zespołem dołączyła do kancelarii Paruch Raczkowski. Jak mówiła, gdy coraz częściej nie była w stanie spełnić wszystkich oczekiwań swoich klientów, przede wszystkim korporacyjnych, gdy okazywało się, że wieloma sprawami z „sąsiedztwa” prawa pracy nie może się zająć, wtedy zrozumiała, że albo powinna rozbudować swoją kancelarię, albo połączyć siły z inną.
 
- Bardzo wiele spraw, wręcz setki, musieliśmy odrzucać. Choćby taki przykład, że zwalniamy menedżera, a okazało się, że on nakradł i jest dodatkowa praca na gruncie prawa karnego, a my tego nie robiliśmy i odsyłaliśmy do zaprzyjaźnionych prawników. Albo trzeba było sprowadzić jakichś pracowników z zagranicy, to pisaliśmy dla nich umowy o pracę, ale załatwienia wszystkich formalności imigracyjnych i zezwoleń na pracę już nie. No i okazało się, że utrzymanie ściśle butikowego charakteru kancelarii prowadzi do straty dużej części zleceń. Uznaliśmy więc, że należy na to spojrzeć nie z perspektywy prawnika, czyli że ja jestem prawnikiem od prawa pracy i tylko tym się zajmuję i nic innego mnie nie interesuje, tylko z perspektywy klienta, którym dla nas jest dyrektor HR – mówił Bartłomiej Raczkowski
 
Jak podkreślał, taki klient często nie rozumie, jaka jest różnica między prawem pracy, prawem karnym, prawem kryminalnym „białych kołnierzyków”, czy prawem imigracyjnym. – Te słowa dla niego nic nie znaczą, on ma problem prawny w HR-rze i to jest nasz klient, który do nas przyszedł bo słyszał, że my się takimi sprawami zajmujemy i on chce, żebyśmy jego problem rozwiązali. A więc patrząc nie z punktu widzenia nas, tylko z punktu widzenia klienta, trzeba było tę ofertę rozszerzyć. Żeby dać klientowi to, czego on od nas oczekuje. A nie patrzeć na to z własnej perspektywy – podkreślał mec. Raczkowski.



Jak mówił, decyzja, by z kancelarii prawa pracy stać się kancelarią HR była podyktowana nie tylko względami komercyjnymi, żeby nie tracić zleceń, ale również koniecznością lepszego świadczenia pomocy klientom. – A także unikaniem lub zminimalizowaniem sytuacji, gdy trzeba takiego klienta odsyłać do innych prawników – podsumował. A Iwona Jaroszewska-Ignatowska dodała, że także po to, by nie tracić klientów. – Odsyłaliśmy klienta do zaprzyjaźnionych kancelarii, ale jeśli robi się to zbyt często, to on może już kiedyś nie wrócić. Doszliśmy więc do wniosku, że wraz z rozszerzeniem zakresu usług trzeba też zwiększyć skalę działania kancelarii, a więc po porostu powiększyć ją – stwierdziła. – Trzeba było do tego więcej ludzi, innych ludzi, którzy znają się na tym, na czym nie znaliśmy się – na podatkach, na ZUS-ie, na imigracji, na prawie karnym – czyli w taki sposób, jak myśli się o firmie. Jeżeli ja chcę sobie w swoim ciepełku żyć i mieć wyłącznie to, na czym ja się znam, mieć kancelarię butikową, to będzie to kancelaria mała. Ale jeżeli ja będę chciał dać klientowi wszystko to, czego on potrzebuje, to muszę wyjść z tej sfery swojego komfortu i stowarzyszyć się, zatrudnić dodatkowych prawników, którzy pomogą mi zapewnić taką bardziej komplementarną usługę. I w tym momencie kancelaria przestaje już być mała – uzupełnił Bartłomiej Raczkowski.

Czytaj: Zakaz reklamy kancelarii nie istnieje, ale obowiązek zachowania umiaru owszem>>