Rozmowa z Krzysztofem Stefanowiczem, partnerem w warszawskim biurze kancelarii Salans

Krzysztof Sobczak: Gdzie są te słabe punkty w działalności firm?
Krzysztof Stefanowicz: Taki pierwszy przykład, który nieodparcie tu się nasuwa, to są opcje walutowe. W tym przypadku okazało się, jak niski był poziom przygotowania wielu firm do korzystania ze skomplikowanych instrumentów oferowanych na rynku finansowym. Mam na myśli przede wszystkim zabezpieczenie prawne takich operacji. Przedsiębiorcy kupowali towar wyjątkowo trudno weryfikowalny. Teoretycznie istniały standardy dotyczące np. oceny poziomu ryzyka, ale ponieważ wszyscy, a przynajmniej wiele firm w to wchodziło, to inni na zasadzie owczego pędu też się w to angażowali. Wielu klientów instytucji finansowych nie sięgało do bardzo prostych, sprawdzonych wzorców, prowadzących chociażby do zweryfikowania od strony prawnej, czy te umowy są bezpieczne. Tu wręcz chodzi o takie proste rzeczy, np. czy jeśli przedstawiciel banku zaproponował coś przez telefon, to już stworzyło to umowę, czy jeszcze nie. Przecież w relacjach z bankami jest teraz możliwość załatwiania wielu spraw przez telefon, przez internet. Banki to bardzo reklamują, ze przez telefon można składać dyspozycje. Okazało się, że wielu przedsiębiorców, także bardzo dużych, zapomniało, że trzeba się jednak zastanowić, zanim taką złożona przez telefon propozycję się przyjmie. Nie sprawdzali np. jak można prawnie uregulować kwestię zmiany kursu. To jest dobry przykład na to, jak ludzie nie są przygotowani do takich nietypowych sytuacji na rynku. Jak nie mają wypracowanych standardów, w ramach których wiadomo byłoby w którym momencie należy skorzystać z pomocy prawnej.

Ci przedsiębiorcy zapomnieli spytać swojego prawnika, czy w przypadku wspomnianych opcji to był raczej problem dla wyspecjalizowanej kancelarii?
Zawiodło jedno i drugie. Najpierw trzeba w takiej sytuacji zapytać firmowego prawnika, który powinien powiedzieć, czy to jest prosta sprawa, z którą on sobie poradzi, czy trzeba sięgnąć po pomoc kogoś, kto specjalizuje się w takich sprawach.

W razie konfliktu zawsze można pójść do sądu. Z badań WK Indeks wynika, że kancelarie mają ostatnio więcej zleceń na prowadzenie sporów sądowych. To także efekt kryzysu?
Jest wiele przyczyn tego zjawiska, ale moim zdaniem ujawnianie w sondażach prowadzonych wśród prawników takiej tendencji mówi także o tym, że warstwa prawna umów zawieranych przez firmy jest słaba. Sprawa trafia do sądu zwykle wtedy, gdy konfliktu nie da się rozwiązać w sposób prosty, przez odwołanie się do umowy. Jeśli umowa jest źle sformułowana, nieprecyzyjna, to wtedy trzeba sięgać aż do rozstrzygnięcia sądowego. Gdyby włożono więcej pracy w przygotowanie dobrej umowy, to prawdopodobnie druga strona „odpuściłaby”,  nie spodziewając się sukcesu w procesie sądowym. Jeśli umowa ma jakieś słabe punkty, to można zakładać, że może sędzia akurat mnie przyzna rację. Nonszalanckie podejście do zabezpieczenie swoich interesów prowadzi często do opłakanych skutków.

Kryzysy ujawniają zwykle na rynku nowe zjawiska. Czy w ostatnim okresie również takie pojawiły się?
Na przykład okazało się, że przy zawieraniu umów niewielu przedsiębiorców bierze pod uwagę ryzyko upadłości. Umowa została zawarta, a potem okazuje się, że partner ma problemy, że grozi mu upadłość.  To nie jest bez znaczenia, że np. na trzy miesiące przed upadłością zawarliśmy z kimś kontrakt. Jeśli on ma trudną sytuację i godzi się na nadzwyczaj korzystne dla nas warunki, to powinno to wzbudzić podejrzenia. Warto więc sprawdzić, czy jego zgoda, czy zapisy umowy będą w tych warunkach działały. Dopiero trudna sytuacja pokazała, że są szczególne regulacje, które trzeba sprawdzić.