– Jednolite obciążenie podatkowe oznacza uproszczenie całego systemu podatkowego. Deklaracje idące w tym kierunku są jak najbardziej słuszne i od dawna prowadzone, to jak najbardziej element pozytywny. Mamy też deklarację, że te zmiany miały być neutralne dla budżetu, a obciążenia podatników nie zwiększą się w istotny sposób w stosunku do obowiązujących obecnie – tłumaczy w rozmowie z agencją Newseria Inwestor Roman Przasnyski, główny analityk Gerda Broker.
Minister Henryk Kowalczyk, szef Stałego Komitetu Rady Ministrów, zapowiada, że najniższa stawka podatkowa ma zostać zmniejszona do 19,5 proc. Obecnie osoba zatrudniona na umowę o pracę, po obliczeniu wszystkich składek, płaci 39,5 proc. podatku od uzyskanego przychodu. Nie wiadomo jednak, do jakich przychodów będzie obowiązywała najniższa stawka, eksperci prognozują, że skorzystają na niej najmniej zarabiający, np. minimalną krajową (obecnie 1850 zł i 2 tys. zł  w 2017 roku).
– Ważne są szczegóły i konkrety, czy neutralność będzie się odnosiła do poziomów podatków z ubiegłego roku, czy wobec przyszłorocznych potrzeb budżetu, czy tych, które pojawią się w 2018 roku. Być może będzie to nie tyle kwestia zrównoważenia budżetu, ile utrzymanie go w ryzach, czyli doprowadzenie do takiej sytuacji, żeby deficyt budżetowy nie był wyższy niż 3 proc. Nie ma jasności, co neutralność miałaby oznaczać w praktyce – wskazuje Przasnyski.
Najwyższa stawka podatku miałaby natomiast wynieść 40 proc., niewiele więcej niż obecnie płaci zdecydowana większość. Zachowana zostałaby wówczas neutralność, jednak tylko pod warunkiem że zostaną utrzymane obecnie obowiązujące ulgi. Przy zapowiadanej neutralności dla budżetu, niższą stawkę dla najmniej zarabiających zrekompensuje większa danina płacona przez średniozamożnych i najbogatszych.
– Nie ma specjalnego sporu co do tego, że rzeczywiście te dysproporcje w obciążeniach podatkowych czy progresji podatkowej należy zmienić. Natomiast diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach – mówi główny analityk Gerda Broker.
Jednolity podatek oznacza likwidację liniowego 19 proc. PIT dla prowadzących działalność gospodarczą. Wedle zapowiedzi ministra Kowalczyka ma to ograniczyć uprzywilejowanie najbogatszych, kiedy prezes spółki, który rocznie zarabia miliony, unika podatku progresywnego i płaci 19 proc. podatek.
– Trzeba pamiętać o tym, że działalność gospodarczą prowadzi w Polsce ok. 2 mln przedsiębiorców, menadżerowie stanowią wśród nich mikroskopijną część. Przy okazji duża część przedsiębiorców mniej sytuowanych również straci możliwość stosowania stawki liniowej i wpadnie w kleszcze progresywnych podatków – przekonuje ekspert.
Jak podkreśla Przasnyski, takie zapowiedzi stanowią niekonsekwencję w kontekście nowelizacji ustawy podatkowej, która zakłada obniżenie z 19 do 15 proc. CIT dla małych podatników. Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego przekonywali co prawda, że mali przedsiębiorcy nie płacą CIT, najczęściej odprowadzają PIT, prowadząc jednoosobową działalność gospodarczą lub działając jako spółka osobowa. W ten sposób część małych przedsiębiorców może liczyć na obniżenie podatku, a z drugiej strony może też stworzyć możliwość omijania przepisów.
– Można sobie wyobrazić sytuację, że menadżerowie będą skłonni założyć spółkę, w ramach której będą świadczyli usługi menadżerskie jako jeden z rodzajów działalności i będą płacili 15 proc. podatku CIT. Natomiast małemu przedsiębiorcy prowadzącemu działalność na mniejszą skalę, która uniemożliwia przejście w spółkę kapitałową czy z ograniczoną odpowiedzialnością, z którą wiąże się większe obciążenie różnego rodzaju, nie będzie się opłacało z tej furtki korzystać. A ci, o których z założenia chodziło, te możliwości będą mieli w dalszym ciągu – podkreśla Roman Przasnyski.