W rozmowie z Prawo.pl prezes Naczelnej Rady Lekarskiej:  

  • zapowiada nowelizację Kodeksu Etyki Lekarskiej, która ma uporządkować kwestie obecności lekarzy w social mediach i działalność lekarzy wystawiających L4 w 5 minut
  • o ustawie o jakości mówi: "będziemy zgłaszać brak żarówek i papieru do drukarki, jako zdarzenia niepożądane, gdyż w innym przypadku będzie nam grozić odpowiedzialność karna"
  • obecne relacje z Ministerstwem Zdrowia określa jako "skrajnie trudne", a pomysł o dołączaniu prokuratora do niektórych postępowań w sądach lekarskich nazywa "zamachem na samorządność" 

 

Katarzyna Nocuń: Naczelna Rada Lekarska zapytała Komisję Europejską o zgodność z prawem kształcenia lekarzy na uczelniach, które nie są „uniwersytetem”. To właściwy kierunek? Przecież jeszcze niedawno Warszawski Uniwersytet Medyczny był Akademią Medyczną i nikt możliwości kształcenia lekarzy na tej uczelni nie kwestionował?Łukasz Jankowski: Spór nie dotyczy tylko semantyki. To spór o jakość. W Unii Europejskiej, owszem, są uczelnie akademickie kształcące lekarzy, które nie mają w nazwie „uniwersytetu”, ale mają one status uniwersytetu. Uważamy, że nauczanie medycyny powinno odbywać się w jednostkach co najmniej akademickich, a najwłaściwiej uniwersyteckich lub przynajmniej pod nadzorem uniwersytetu. Chcemy mieć lekarzy, którzy będą pracowali wykorzystując rzetelną wiedzę naukową, będą potrafili odróżnić naukę od pseudonauki, a więc powinni być kształceni w ośrodkach o szerokich horyzontach naukowych. Przyszłych lekarzy należy kształcić na uczelniach, które mają dostęp do wysoko specjalistycznej bazy. Pacjenci wymagający bardziej specjalistycznego leczenia, trudniejsze przypadki trafiają do szpitali o najwyższym stopniu referencyjności, między innymi do uniwersyteckich szpitali klinicznych. Istotne jest zaplecze dydaktyczne, kadrowe. Należy pamiętać, że medycyny uczy się nie tylko na salach wykładowych.

Czytaj w LEX: Zasady kształcenia podyplomowego lekarzy >>>

Rozumiem, że zastrzeżenia są do kierunków lekarskich utworzonych na uczelniach zawodowych?

Samorząd lekarski od zawsze zwracał uwagę na to, że kształcenie na uczelniach nieakademickich budzi wątpliwości. Dyrektywa Unijna idzie nawet krok dalej i mówi o uniwersyteckości. Akademie medyczne przekształcały się w uniwersytety również dlatego, że dbano o zgodność z przepisami unijnymi. Trudno obronić tezę, że uczelnie nieakademickie, które z medycyną nie miały dotychczas nic wspólnego, mają status uniwersytetu…

Czytaj także na Prawo.pl: Nauka anatomii ze slajdów, zamiast w prosektorium - lekarze obawiają się o standardy>>

Samorząd lekarski zamierza zawiadomić Komisję Europejską, że państwo polskie w niewystarczający sposób zapewnia jakość kształcenia lekarzy?

Rozmowa z KE ma obecnie charakter prawny. O ile jesteśmy usatysfakcjonowani odpowiedzią, w której wskazano wyraźnie, że kształcenie lekarzy powinno odbywać się na uniwersytetach, uczelniach o tym statusie lub pod nadzorem uniwersytetu, to KE nie odniosła się do specyficznej sytuacji, którą mamy w Polsce. Potrzebne jest doprecyzowanie w kontekście specyfiki polskich realiów. Uważamy, że kierunki lekarskie powstające na uczelniach zawodowych są wprost niezgodne z dyrektywą Unii Europejskiej. Wysuwamy obawy co do jakości kształcenia, braku planów i strategii kształcenia kadr medycznych w Polsce na najbliższe lata, ale na razie w rozmowie z KE skupiamy się na kwestiach prawnych.

Ministerstwo Edukacji i Nauki z odpowiedzi Komisji Europejskiej wyciągnęło wniosek, że proces kształcenia jest wyłączną kompetencją kraju członkowskiego. I uspokaja studentów, że wszystkie szkoły wyższe, które kształcą lekarzy, bez względu na nazwę, mają ten sam status. Ministerstwo Zdrowia zaznacza, że to standardy kształcenia, a nie nazwa szkoły wyższej, gwarantują pacjentom jak najwyższy poziom świadczeń medycznych. Co pan na to?

Jestem zdziwiony tym, jak ministerstwa odczytują odpowiedź Komisji Europejskiej. KE przytoczyła dyrektywę mówiącą o tym, że kształcenie ma się odbywać na uniwersytecie lub pod jego nadzorem. Natomiast napisała też bardzo ogólnie, że nie wyklucza, że istnieją według prawodawstwa kraju członkowskiego inne uczelnie, które mogą mieć status taki jak uniwersytety. Jak rozumiem, Ministerstwo Zdrowia i Ministerstwo Edukacji i Nauki wyraziły radość z tego powodu, że Komisja Europejska wprost nie odniosła się do sytuacji w Polsce, dopuszczając możliwość prymatu rozwiązań krajowych nad prawem unijnym.

Czytaj w LEX: Zakaz wykonywania zawodu lekarza w orzecznictwie sądów >>>

Naszym zdaniem po wniknięciu w te rozwiązania, może okazać się, że jednak istnieje niezgodność z prawem unijnym. Dlatego doprecyzujemy pismo do Komisji Europejskiej. To co zrobiły ministerstwa z odpowiedzią udzieloną przez KE, to nadinterpretacja. Nigdzie nie jest napisane, że można kształcić lekarzy na uczelniach zawodowych bez odpowiedniego zaplecza i bez odpowiedniej kadry i że jest to zgodne z wytycznymi Unii Europejskiej – a taki komunikat wybrzmiał po stronie ministerstw. W dodatku to komunikat okraszony personalnymi atakami, co sprawia, że można go ocenić jako pozamerytoryczny. W mojej ocenie interpretacja ministerstwa jest daleka od rzetelnego odniesienia się do komunikatu KE i całego problemu.

Czytaj także na Prawo.pl:  Dyrektywa unijna nie zabrania kształcenia lekarzy poza uniwersytetami>>

Samorząd lekarski będzie kwestionował wykształcenie i prawo wykonywania zawodu osób, które ukończyły kierunek lekarski na uczelni zawodowej?

Działamy w interesie tych młodych ludzi, którzy dzisiaj płacą pieniądze, idą na studia, na których obiecuje się im, że uzyskają takie możliwości zawodowe, jak absolwenci innych uczelni. Potem mogą zderzyć się ze ścianą, bo na przykład okaże się, że dyplom takiej uczelni nie jest rozpoznawany przez kraje Unii Europejskiej jako tożsamy z dyplomem odpowiadającym uniwersyteckiemu, albo daje mniejsze możliwości w kraju.

Nie jesteśmy od tego, żeby kogoś blokować czy straszyć. Działając w interesie tych osób, chcemy wiedzieć, jakie będą miały w przyszłości możliwości. Uważam, że reprezentujemy interesy młodych lekarzy, ale też ich przyszłych pacjentów. Trudno nam zarzucić, że działamy przeciwko komukolwiek, skoro dbamy o to, by kształcenie było na wysokim poziomie.

Czytaj w LEX: Kształcenie w zakresie ustawicznego rozwoju zawodowego lekarzy i lekarzy dentystów - poradnik >>

Ministerstwo Zdrowia popierając otwieranie kierunków lekarskich na kolejnych uczelniach mówi, że brakuje lekarzy. Taką diagnozę potwierdzają przykłady kolejnych oddziałów zamykanych z powodu braku specjalistów. Z kolei Porozumienie Rezydentów OZZL wylicza, że lekarzy jest o 30 proc. więcej niż wynika to ze stosowanych wskaźników. Lekarzy brakuje, czy nie?

Ministerstwo Zdrowia opiera się na półprawdach. Mówiąc o tym, że brakuje lekarzy, zapomina dodać, że brakuje ich w publicznym systemie ochrony zdrowia. Mamy do czynienia z narracją nakierowaną na przyszłe wybory, a pacjenci, którzy dziś mają problem z dostępem do lekarza, otwieranie nowych kierunków lekarskich przyjmują z nadzieją. Jeśli jednak wejdziemy w szczegóły, to okaże się, że Ministerstwo Zdrowia nie wie, ilu lekarzy brakuje, ani jakich specjalności. Nie ma też strategii na kształcenie tych lekarzy. Nie zrobiło nic, żeby zwiększyć liczbę miejsc stażowych. Obawiam się, że wciąż problemem dla młodych lekarzy będzie możliwość zrobienia niektórych specjalizacji. Mamy więc do czynienia z sytuacją, gdy ze względów PR-owych „produkujemy” mnóstwo lekarzy, którzy następnie albo od razu przejdą do prywatnego sektora, albo wyjadą z kraju. Stanie się tak dlatego, że mamy bardzo trudną sytuację w szpitalnictwie. Specjaliści opuszczają szpitale publiczne, przechodzą do sektora prywatnego, gdzie mogą bezpieczniej pracować i mają lepsze warunki pracy. Dlatego, ilu byśmy nie naprodukowali lekarzy, to bez poprawy warunków pracy w publicznym sektorze oni i tak w nim nie zostaną. Problemem nie jest nabór, który według naszej oceny przekroczył już liczbę lekarzy, których potrzebujemy. Należałoby zacząć od zmian systemowych, poprawy warunków leczenia i standardów, od lepszej organizacji systemu, odciążeniu lekarza z biurokracji, by gdzie lekarz miał więcej czasu na leczenie, dla pacjentów.

Co jakiś czas politycy rządzącej partii przypominają o pomyśle „lekarz na wyłączność”.  To tylko polityczna retoryka?

Takie rozwiązanie środowisko lekarskie wspiera od dawna. Naszym marzeniem jest, żeby lekarz mógł godnie zarabiać pracując na jednym etacie, żeby miał czas na odpoczynek i na kształcenie. Jednak w tym kształcie systemu ochrony zdrowia, w tych warunkach, jest to pieśń przyszłości. Gdyby „lekarza na wyłączność” wprowadzić teraz, nawet na zasadach dobrowolności, to system publiczny by się załamał.

Dlaczego teraz „lekarz na wyłączność” nie zadziała?

W publicznym systemie ochrony zdrowia mamy za mało lekarzy. Wprowadzenie „lekarza na wyłączność” mogłoby zadziałać, gdybyśmy na przykład wprowadzili model partnerstwa publiczno-prywatnego. W Danii pieniądze idą za pacjentem w tym sensie, że jeżeli przez jakiś czas nie udaje się pacjentowi zapisać na badanie „na fundusz”, to fundusz za pieniądze, które wydałby na usługę w systemie publicznym, kupuje tę usługę na rynku prywatnym, a pacjent dopłaca różnicę w cenie. Wtedy dostępność do świadczeń by się zwiększyła. Jeśli dzisiaj, przy takim niedoborze lekarzy w publicznym systemie, zachęcimy ich do pracy w jednym miejscu, to zrobią się potężne luki, a pacjenci będą szukali pomocy w sektorze prywatnym.

Co w sektorze publicznym musi się zmienić?

Potrzebni są asystenci lekarza, którzy przejmą na siebie część zadań, chociażby związanych z wypełnianiem dokumentacji. Przede wszystkim jednak liczymy na informatyzację systemu, która umożliwi szybkie ścieżki konsultacyjne. To powoli dzieje się w ramach opieki koordynowanej w podstawowej opiece zdrowotnej. Potrzebujemy koordynacji leczenia pacjentów, z wykorzystaniem konsultacji ze specjalistami w czasie rzeczywistym, sięgającej do poziomu szpitalnego, ucywilizowania relacji sektorów prywatnego i publicznego, dodania kadry do publicznego systemu ochrony zdrowia przez zwiększenie bezpieczeństwa leczenia dzięki zasadzie no fault.

Zarówno Ministerstwo Zdrowia jak i samorząd lekarski do swoich projektów ustaw o jakości wpisały przepisy dotyczące odpowiednio: karania lekarzy lub no fault. Biuro Legislacyjne Sejmu zwracało uwagę na to, że przepis o odpowiedzialności karnej powinien trafić do Kodeksu karnego, a nie do ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta. Czy zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że projekt, który ma służyć bezpieczeństwu pacjentów został upolityczniony?

Wykorzystujemy możliwości, które na ten dzień mamy. System zgłaszania zdarzeń niepożądanych będzie dysfunkcjonalny, jeżeli nie zachęcimy lekarzy do ich zgłaszania, jeśli nie pokażemy, że jest to dla nich korzystne działanie, a przede wszystkim, że mogą to zrobić w sposób bezpieczny. Zgodnie z propozycją resortu zdrowia, nikt nie zapewni nas że, do rejestru nie będzie miał dostępu prokurator, zgłoszenie zdarzenia traktuje się więc jak donos. Musimy na to reagować.

Czytaj w LEX: Boratyńska Maria - Przewinienia zawodowe lekarzy >>>

Czytaj w LEX: Nieprawidłowa diagnoza − aspekty medyczno-prawne >>>

W idealnej sytuacji zasadę no fault można by wpisać do Kodeksu karnego nie wykorzystując do tego projektu ustawy o jakości. Kuchnia legislacyjna i realia polityczne podpowiadają jednak, żeby wykorzystywać te szanse, które są.

Co więcej, Ministerstwo Zdrowia jest – jak wynika z indywidualnych, kuluarowych rozmów z przedstawicielami resortu – w zasadzie przekonane do naszej wizji, ale w tej sprawie decydują czynniki polityczne. Rozwiązania proponowane przez samorząd lekarski są blokowane. W efekcie zaproponowano nam dysfunkcyjną ustawę, z którą nie zgadza się właściwie nikt z interesariuszy. Obym się mylił, ale jeśli ustawa wejdzie w życie w proponowanym przez Ministerstwo Zdrowia kształcie, będziemy zgłaszać brak żarówek i papieru do drukarki, jako zdarzenia niepożądane, gdyż w innym przypadku będzie nam grozić odpowiedzialność karna.

Czytaj także na Prawo.pl: Raportowanie zdarzeń niepożądanych nie musi oznaczać ścigania lekarzy >>

 

Ukarani zostali ostatnio lekarze, którzy przepisywali starszym dzieciom preparat mlekozastępczy ze zniżką, choć jest on refundowany tylko w pierwszych kilkunastu miesiącach życia. Ktoś przegapił moment na reakcję? Do samorządu lekarskiego nie wpływały sygnały od lekarzy?

Samorząd lekarki zna tę spraw­­­­­­­ę od lat. Przez lata ciągnęło się postępowanie prowadzone przez Narodowy Fundusz Zdrowia, a teraz lekarzom wymierzono kary. W dodatku NFZ dolicza do tych kar także odsetki za lata, kiedy prowadził kontrolę. Postulowaliśmy na spotkaniu z konsultantami krajowymi w dziedzinie pediatrii, alergologii i gastroenterologii dziecięcej powołanie zespołu, który miałby merytorycznie przyjrzeć się każdemu przypadkowi i stwierdzić, czy dane dziecko miało rzeczywiście wskazania do refundacji, czyli zindywidualizować rozpatrywanie każdego przypadku. Na razie nie mamy informacji z Ministerstwa Zdrowia, czy coś się dzieje w tej sprawie. Lekarze zostali ukarani za działanie w dobrej wierze i ratowanie swoich pacjentów. To niezwykle przykra sytuacja, która ujawnia bezduszność systemu.

Procedura w LEX: Nabywanie leków refundowanych przez szpitale - ustalanie maksymalnej ceny - postępowanie krok po kroku >>

Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało właśnie, że przygotuje koncepcję systemu informatycznego, który automatycznie określi na każdej z recept właściwy poziom refundacji dla danego leku. To oczekiwane rozwiązanie?

Automatyzacja w tym zakresie jest od dawna oczekiwana przez lekarzy. Powstanie zespół, który tym się zajmie, co niewątpliwie jest krokiem w dobrym kierunku względem odpowiedzi na nasze apele. Liczymy, że uda się wypracować konstruktywne rozwiązania – rozwiązać problem, który narastał. Trudno nie odnieść wrażenia ze to nagłośniona medialnie sytuacja z preparatem mlekozastępczym dla dzieci, poparta wcześniej wielomiesięczną pracą samorządu lekarskiego i organizacji lekarskich, skłoniła resort zdrowia do szerszej refleksji, ale lepiej późno niż wcale. Liczymy na pozytywny finał, działamy by taki właśnie był.

Czytaj także na Prawo.pl: Lekarze mówią o pomocy dzieciom, a NFZ o wyłudzeniu refundacji mleka>>

Jak określiłby pan relacje z obecnym kierownictwem Ministerstwa Zdrowia?

Papierkiem lakmusowym dla tych relacji jest wprowadzenie systemu no fault. Kolejny to dewastacja systemu kształcenia lekarzy. Można więc powiedzieć, że obecne relacje z Ministerstwem Zdrowia są skrajnie trudne. Deklaracja ministra zdrowia Adama Niedzielskiego o starcie w wyborach do Sejmu nie daje nadziei na poprawę sytuacji. Pozwala też przypuszczać, że toczy się gra polityczna czy wyborcza, a nie realna merytoryczna praca. Niemal wszystkie propozycje, pomysły, które zgłaszamy ostatnio, są odrzucane. Dodatkowo Ministerstwo Zdrowia ustami rzecznika obraża interesariuszy systemu ochrony zdrowia. To też nie ułatwia dialogu.

Czytaj w LEX: Czynności lecznicze, które mogą być prowadzone na podstawie zgody domniemanej >>>

Młodzi lekarze chcieliby zmian w Kodeksie Etyki Lekarskiej, które dostosują go do rzeczywistości, czyli obecności lekarzy w mediach społecznościowych. Czy widzi pan potrzebę zmiany Kodeksu Etyki Lekarskiej?

Kodeks Etyki Lekarskiej powstawał ponad 30 lat temu, gdy nie było mediów społecznościowych i nie było telemedycyny. Uważam, że doprecyzowania wymaga przepis zakazujący lekarzom reklamowania się, który w odniesieniu do mediów społecznościowych może być różnie rozumiany. Wymaga on doprecyzowania, uznając, że nie przetrwał próby czasu.

W jakim zakresie Kodeks Etyki Lekarskiej miałby dostrzec telemedycynę?

Widzimy problem związany z działalnością lekarzy, którzy wystawiają tysiące zwolnień lekarskich bez badania pacjenta albo wypisują leki na receptę przez budzące nasze zastrzeżenia zdalne narzędzia. Zasadne byłoby uszczelnienie takich systemów, ale też wprowadzenie do Kodeksu Etyki Lekarskiej przepisów, które pomogą takie postępowanie w ramach zdalnych usług ukrócić.

Nie da się ukryć, że część lekarzy działających w internecie prowadzi działalność komercyjną, biznesową, a inni edukacyjną. Kodeks Etyki Lekarskiej powinien ingerować w działalność stricte lekarską, nie potępiając działalności edukacyjnej. Uważam, że Kodeks powinien umożliwić indywidualną ocenę działalności lekarza w internecie, czy ma ona wymiar prospołeczny, prozdrowotny czy szkodzi wizerunkowi lekarzy, bo i takie sytuacje niestety się zdarzają.

Kiedy będą konkrety?

W przyszłym roku na Nadzwyczajnym Krajowym Zjeździe Lekarzy będziemy głosowali nad nową wersją Kodeksu Etyki Lekarskiej. Komisja Etyki Lekarskiej analizę kodeksu rozpoczęła na początku kadencji. Rozpatruje obecnie uwagi lekarzy, którzy zostali zaproszeni, aby wypowiedzieć się na temat tego, co ich zdaniem nie jest obecnie uregulowane w Kodeksie i które przepisy są nieprecyzyjne. Wpłynęło wiele zgłoszeń. Finalny dokument powinien być gotowy do marca przyszłego roku.

Czytaj także na Prawo.pl: Lekarz wystawiający „L4 w 5 min” naraża się na zarzuty korupcyjne>>

Samorząd lekarski jest obecnie bezradny wobec lekarzy influencerów i tych, którzy wystawiają tysiące L4 w 5 minut?

Kodeks Etyki Lekarskiej nie jest dostosowany do realiów, co utrudnia prowadzenie postępowań. Na przykład czy sytuacja, w której lekarz na profilu społecznościowym pisze o sobie, że jest lekarzem danej specjalności jest równoznaczna z podawaniem się za takiego specjalistę, czyli tożsame z napisaniem na pieczątce lekarskiej, że jest specjalistą w danej dziedzinie? Takich problematycznych kwestii jest więcej.

Czytaj też: Poświadczenie nieprawdy w dokumentacji medycznej >>>

Jak odnosi się pan do pomysłu, o którym ostatnio – powołując się na wypowiedź Rafała Kierzynki, dyrektora departamentu legislacyjnego prawa karnego w Ministerstwie Sprawiedliwości – napisała „Gazeta Wyborcza”: do niektórych postępowań przed sądami lekarskimi miałby przystępować prokurator? Chodzi o postępowania dotyczące lekarzy, którzy kwestionowali skuteczność szczepionek przeciwko Covid-19.

Ten pomysł to zamach na samorządność. Jest motywowany politycznie, chęcią zebrania elektoratu przed wyborami. Dlatego sądzę, że nie wejdzie w życie.  Przede wszystkim jednak nie byłoby to działanie w interesie pacjentów. Podporządkowanie prokuraturze postępowań odpowiedzialności zawodowej, szczególnie dotyczących konfliktu między lekarzami, nie przyniosłoby dobrych efektów, przeciwnie, mogłoby spowodować ze przy postępowaniach wchodziłyby w grę czynniki pozamerytoryczne, a nawet – choć mam nadzieje że nie doszłoby do tego – polityczne, a przynajmniej mogłoby powstać takie wrażenie, co zaszkodziłoby całej idei odpowiedzialności zawodowej.

Czytaj w LEX: Wiek a zasada równości pacjentów w świetle Kodeksu Etyki Lekarskiej. Doświadczenia z okresu pandemii SARS-CoV-2 >>>

Samorząd w całej masie spraw nie zajmuje się tylko lekarzami, którzy negowali pandemię czy Covid-19 – te sprawy to jest tylko mała część wszystkich postępowań. Cała masa spraw dotyczy natomiast zakresu odpowiedzialności zawodowej i rozstrzygnięć w kwestii błędów medycznych.

Co nie zadziałało podczas epidemii?

Słabość instytucji państwa i zarządzenia pandemią doprowadziły do sytuacji, w której każdy lekarz nie tylko miał swoje zdanie, ale też podpierając się lekarskim autorytetem docierał z nim do szerokiego grona odbiorców bez wcześniejszej weryfikacji. Dotychczas - i tak powinno być nadal - w gronie lekarzy, na konferencjach naukowych dyskutowaliśmy rozbieżności i wypracowywaliśmy stanowisko opierając się na nauce. Słabość instytucji państwowych doprowadziła do tego, że lekarze wypowiadali się publicznie, nie uczestnicząc w debacie środowiskowej. W efekcie niektóre sformułowania mogły potencjalnie zniechęcać pacjentów na przykład do szczepień, czyli działać na ich szkodę, a lekarz na szkodę pacjentów działać nie powinien.

Chcę przy tym podkreślić, że samorząd lekarski nie utrudnia merytorycznej dyskusji. Uważamy jedynie, że przedwczesne wychodzenie z własnymi wnioskami na forum publicznym może być potencjalnie szkodliwe dla pacjentów. Po to są badania, naukowa dyskusja, żeby gremialne wnioski uwspólniać jako korzystne społecznie. Rozdźwięk powoduje chaos, w którym pacjentowi bardzo trudno się odnaleźć.

Łukasz Jankowski – lekarz, specjalista nefrologii, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, w latach 2018-2022 prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie. Absolwent podyplomowych studiów menedżerskich „Zarządzanie w Ochronie Zdrowia” na Uniwersytecie Warszawskim. Doktorant I Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Zawodowo związany z Kliniką Medycyny Transplantacyjnej, Nefrologii i Chorób Wewnętrznych w Warszawie.