Trwa Festiwal Teatrów Ulicznych. Artysta podchodzi do widza – czochra mu włosy, wkłada rękę do jego kieszeni, robi sobie selfie jego aparatem, obsypuje kolorową farbką, oblewa wodą i pożycza na chwilę marynarkę. Występ kabaretowy – satyryk zaprasza widza na scenę, a potem każe mu zatańczyć kankana, wypić sok z cytryny albo zrobić 10 pompek. Reszta widowni się śmieje, a wyrwany z pierwszego rzędu widz często myśli, jak zareagować albo czuje się zawstydzony. Okazuje się, że w ramach rewanżu może nie tylko oblać wodą artystę, ale też pozwać go do sądu, bo wolność artystyczna ma jednak swoje granice.

 

Teatry i kabarety powinny uważać

Gdańsk, Warszawa, Kraków, Jelenia Góra, Toruń, Koszalin, Olsztyn, Augustów czy Sztum. To tylko kilka wybranych miast, w których regularnie odbywają się Festiwale Teatrów Ulicznych. Wyjątkowa sceneria chodnika, podwórka, boiska, parku, nieczynnej fabryki, parkingu czy też trawnika, w której artyści są na wyciągnięcie ręki, ale też sami często wyciągają rękę do widzów - by spłatać im jakiegoś figla, zrobić żarcik, a nawet oblać piwem. Do podobnych sytuacji z widzami "porwanymi" z pierwszego rzędu dochodzi też podczas przedstawień scenicznych. Tutaj prym wiodą kabareciarze, choć coraz częściej również tradycyjne sztuki teatralne angażują widownię.  Z reguły starają się traktować widza jako partnera na scenie, a nie jako materiał do drwin i szyderstw. Tak robi Kabaret Hrabi czy Grupa MoCarta. - Widz swoją obecnością ma rozweselić widownię, w tym celu jest wykorzystywany, zawsze jednak w granicach dobrego smaku i przy obopólnej zgodzie – zapewniają członkowie Kabaretu Hrabi. Filip Jaślar z Grupy MoCarta zauważa, że na kilkaset występów, ani razu nie doszło do sytuacji, w której osoba uciekła ze sceny albo sami członkowie grupy czuli, że zrobili coś nie tak. - Zawsze kończy się to uśmiechem, brawami od pozostałych widzów, a przy okazji nagrodą za odwagę i chwilowy dyskomfort - w postaci płyty – mówi Filip Jaślar. Nie zawsze jednak tak musi być, bo społeczeństwo jest coraz bardziej świadome swoich praw.

Czy artyście wszystko wolno

- Wolność ma swoje granice, także artystyczne. Jeśli narusza się nietykalność innych osób, w tym widzów, to finał przedstawienia może się odbyć w sądzie – mówi Justyna Tokarzewska, adwokat, wspólnik w kancelarii Rö.  I dodaje, że ocena, czy doszło do naruszenia dobra osobistego jest taka sama zarówno na ulicznym jak i zorganizowanym spektaklu. Co prawda żaden z rozmówców nie przypomina sobie, by w Polsce miała miejsce taka sprawa, ale podają przykłady z innych krajów, np. w Niemiec, Holandii czy Kolumbii. – W Holandii nie tyle chodziło o czynną interakcję z publicznością, lecz o pewne ekscesy werbalne podczas przedstawienia świątecznego dla dzieci. Mikołaj zwracał się do śnieżynek per "seksowne panienki" , co zdaniem rodziców, pozostawiło na psychice maluchów trwały ślad – tłumaczy dr Marcin Górski, adwokat, partner w kancelarii Tataj Górski, autor książki „Swoboda wypowiedzi artystycznej. Standardy międzynarodowe i krajowe”. 
Tomasz Hildebrandt, dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Plenerowych i Ulicznych FETA w Gdańsku nie przypomina sobie, aby ktokolwiek wyłapany z tłumu przez ulicznego artystę poczuł się poszkodowany po opryskaniu wodą, nałożeniu peruki albo wysadzeniu z samochodu. - Być może wynika to z tego, że ludzie biorąc udział w takim wydarzeniu, wiedzą czego można się spodziewać i są nawet przyzwyczajeni do takiej konwencji i interakcji. A jeżeli ktoś faktycznie nie chciałby w czymś takim uczestniczyć – wystarczy, że powie "nie". I to powinno wystarczyć. Po takiej odmowie cała sprawa powinna się zamknąć. Gdyby jednak tego typu zdarzenie nieprzyjemne dla widza miało miejsce – pewnie skończyłoby się na przeprosinach słownych i zadośćuczynieniu w postaci jakiegoś gadżetu z FETY – uważa Tomasz Hildebrandt. Nie zawsze jednak tak musi być.

 

Katarzyna Chałubińska-Jentkiewicz, Ksenia Kakareko, Jacek Sobczak

Sprawdź  

Słowne przeprosiny mogą nie wystarczyć

Inaczej na sprawę patrzy dr Marcin Górski. - Swoboda wypowiedzi artystycznej nie jest bezwzględna, nawet w najodważniejszym pod tym względem niemieckim porządku prawnym. W polskich realiach interpretacyjnych - wolności sztuki najczęściej się nie zauważa, a w najlepszym razie - "nie uważa" – mówi mec. Górski. I podpowiada, że warto się zabezpieczyć. - Jeżeli artysta, wykonawca lub organizator chce uniknąć ewentualnych pretensji widza, który został "użyty" do stworzenia wyrazu artystycznego, to wydaje się, że jedyną drogą jest klarowne poinformowanie publiczności o ryzykach związanych z byciem widzem danego wydarzenia, a najlepiej - uzyskanie (o ile to możliwe - na piśmie) zgody ("informed consent" - tak jak przy innych ingerencjach w prawa podstawowe, np. eksperymentach medycznych czy w ochronie danych osobowych). W przypadku braku takiej zgody, nie można faktycznie wykluczyć roszczeń wspartych przez art. 23 i 24 kodeksu cywilnego, odnoszących się do ochrony dóbr osobistych. Albowiem swoboda wypowiedzi artystycznej nie jest oczywiście bezwzględna – tłumaczy Marcin Górski.

Kiedy można wyłączyć odpowiedzialność

Justyna Tokarzewska zwraca jednak uwagę, że trzeba ustalić, czy ma miejsce wyłączenie bezprawności, a w konsekwencji brak odpowiedzialności za naruszenie. - Okolicznością wyłączającą może być zgoda widza. Może ona wynikać już z faktu uczestniczenia w spektaklu, gdy widz uprzednio wiedział, że to spektakl interaktywny. Tym samym bowiem wyraził zgodę na potencjalną możliwości „wywołania” z widowni. Jeżeli jest to kabaret, to de facto powinien założyć, że może stać się przedmiotem swoistych drwin w kontekście przebiegu spektaklu - tłumaczy Mec. Tokarzeska. Podkreśla jednak, że  działanie aktora nie powinno wykraczać poza pewną granicę - każdy taki przypadek ocena się jednak indywidualnie. 

Okiem artystów

Filip Jaślar z Grupy MoCarta podkreśla, że w interakcji z widzem – nigdy nie chodzi o ośmieszenie go, zabawę jego kosztem czy też naruszenie cielesności. Członkowie kabaretu Hrabi dodają, że przede wszystkim to oni są odpowiedzialni za bezpieczeństwo widzów.
- Widz przyszedł się dobrze bawić. On może wziąć udział w zabawie, ale jako jej uczestnik. Nie może być tak, że zrobimy sobie zabawę z niego. Zwłaszcza, że słyszeliśmy, że ktoś kupujący bilety w kasie na nasz program prosił, wręcz błagał o to, aby koniecznie nie były to miejsca w pierwszym rzędzie. Bo faktycznie czasami zdarza się nam robić skecze z widownią. My lubimy nawiązywać w ten sposób kontakt z widzami. Ale teraz zaczynamy powoli zmieniać nasze upodobania, aby oszczędzić najbliższe krzesła - dodają. Filip Jaślar przytacza zaś opinię Artura Andrusa - dziennikarza, ale też piosenkarza i kabareciarza.- Ten satyryk jest zaciekłym wrogiem wywoływania na scenę widzów. I tej zasady zawsze się trzyma. Twierdzi, że takie działania są głównie robione po to, żeby artysta stojący obok widza lśnił, świecił i pokazywał swoją wyższość - podsumowuje Filip Jaślar. Justyna Tokarzewska zaś zauważa, że taka postawa pozwoli też uniknąć sytuacji na granicy prawa.

Warto przeczytać:

SA: Performance to dzieło chronione prawem autorskim

Chłostanie Judasza ma nie tylko prawnokarną perspektywę