Sąd Najwyższy Korei Południowej wyrokował 26 października br. o skutkach kradzieży dzieła sztuki, która miała miejsce pięćset lat temu. Zabytkowy posąg Buddy z lokalnego klasztoru został wtedy zrabowany przez japońskich piratów, którzy sprzedali go do świątyni Kannonji na wyspie Cuszima. Tam posąg stał w zapomnieniu setki lat, był niemym świadkiem klęski rosyjskiej floty na okolicznych wodach w 1905 r. Wreszcie na jesieni 2012 r., koreańscy włamywacze „odzyskali” posąg, włamując się do klasztoru, ale policji udało się szybko aresztować złodziei i odzyskać łup. Koreańscy mnisi zidentyfikowali figurkę jako skradzioną setki lat temu i wystąpili z powództwem o wydanie ruchomości, przez co o ostatecznych losach figurki musieli zdecydować sędziowie.

SN w Seulu powołał się na … japońskie prawo cywilne, które pozwala nabyć własność ruchomości „pierwotnie do tego podmiotu nie należącej” po 20 latach niezakłóconego posiadania samoistnego! Sędziowie podkreślili, że posąg został zakupiony przez japońską świątynię w 1527 r., a od 1953 r. klasztor ma osobowość prawną i przez prawie 70 lat (aż do włamania) bezproblemowo posiadał posąg. Budda należy więc obecnie do Japończyków. Przez ostatnią dekadę koreańskiemu klasztorowi udało się jedynie zabezpieczyć roszczenie, dzięki czemu niemożliwe było szybkie przekazanie Buddy z powrotem do Japonii.

 

I cóż, że ze Szwecji

Polska tylko wyjątkowo ma szansę odzyskiwać dawno zrabowane dzieła sztuki (np. z okresu potopu szwedzkiego, choć ich restytucję zapobiegliwie zastrzegliśmy sobie w art. XXII i XXX Pokoju Oliwskiego z 1660 r.). Mniej tu mają do powiedzenia prawnicy, a więcej dyplomaci. W latach 70-tych premier Szwecji Olof Palme – w geście dobrej woli - zwrócił Zamkowi Królewskiemu w Warszawie tzw. Rolkę Sztokholmską, sztych przedstawiający wjazd króla Zygmunta III Wazy do Krakowa. O dobrowolny zwrot zagrabionego przez Szwecję mienia wystąpił kilka miesięcy temu poseł Bjoern Soeder. W interpelacji poselskiej do szwedzkiego resortu kultury Soeder zażądał na początek oddania Statutu Łaskiego uchwalonego na sejmie walnym w 1505 r. – pomnika polskiego prawa. Miało to być podziękowanie za zgodę Polski na wejście Szwecji do NATO. Usłyszał jednak odmowną odpowiedź. „Restrykcyjne podejście do zwrotu łupów wojennych nie jest charakterystyczne tylko dla Szwecji. Restrykcyjna praktyka międzynarodowa dotycząca łupów wojennych zdobytych w czasach historycznych jest podzielana przez większość państw. Łupy wojenne z XVII wieku są legalnymi podbojami zgodnie z ówczesnym prawem międzynarodowym. Ponadto kwestie związane ze zwrotem dóbr kultury i historii mogą być na ogół złożone, a w niektórych przypadkach może być również trudne ustalenie, któremu państwu lub osobie fizycznej należy przekazać dany przedmiot” – podkreśla w odpowiedzi na interpelację minister Anny Linde.

Czytaj też: Remont zabytku wpisanego wyłącznie do gminnej ewidencji bez pozwolenia na budowę >

Urzędnicy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego (MKiDN) – oprócz wysiłków dyplomatycznych - skupiają się więc na żmudnym tropieniu pół miliona cennych artefaktów zrabowanych podczas II wojny światowej. Ostatnio Polska odzyskała dwie osiemnastowieczne akwarele Zygmunta Vogla oraz jeden rysunek Melchiora Steidla. Resort kultury obecnie prowadzi ok. 150 procesów restytucyjnych dotyczących dzieł sztuki w 15 państwach na całym świecie. W ministerialnych bazach danych opisanych jest razem ok. 80 tys. zidentyfikowanych i opisanych dzieł sztuki. Urzędnicy przeszukują internetowe aukcje, weryfikują oferty marszandów, współpracują też z zagranicznymi służbami policyjnymi. Najsłynniejszym polskim kulturowym szpiegiem jest Zofia Lorentz, która odzyskała skradziony przez Hansa Franka „Portret Młodzieńca”, dzieło Rafaela Santi. Jednak problem w tym, że – póki co – ten sukces miał miejsce jedynie na kartach powieści Zygmunta Miłoszewskiego „Bezcenny”, której bohaterką jest ta cicha i skromna absolwentka historii sztuki.

 

Trzy alabastrowe aniołki z Wrocławia

Na krajowym podwórku też nie brakuje problemów z odzyskiwaniem skradzionych zabytków - zarówno jurysdykcja, jak i niektóre cechy ruchomości (status zabytku, osoba właściciela i złodzieja) mogą mieć znaczenie przy ocenie, czy są szanse na jego odzyskanie, w tym stwierdzenie, że doszło już do zasiedzenia prawa własności zabytku bądź dzieła sztuki. 

Nad Wisłą regulacje na ten temat znajdziemy w art. 169 kodeksu cywilnego. Z przepisu tego wynika, że jeśli osoba nieuprawniona do rozporządzania ruchomością ją zbywa i wydaje nabywcy, to ten ostatni uzyskuje własność z chwilą objęcia rzeczy w posiadanie, chyba że działa w złej wierze. Wyłącza możliwość nabycia własności ruchomości zła wiara nabywcy – czyli jak to zdefiniował Sąd Najwyższy (wyrok z 2.03.2022 r., II CSKP 114/22), orzekając w jednej ze spraw – nie tylko świadomość nabywcy, że zbywca nie jest uprawniony do rozporządzania ruchomością, ale nawet na podstawie całokształtu okoliczności tylko niebezpodstawne podejrzenie, że nabywa się rzecz od nieuprawnionego. Sędziowie w tej sprawie rozstrzygali o losie trzech alabastrowych aniołków skradzionych po wojnie z jednej z dolnośląskich kościołów (w latach 1946-1972 świątynia wraz z jej wyposażeniem należała do Skarbu Państwa jako mienie opuszczone i poniemieckie, a potem do miejscowej parafii). Trzy pięćsetletnie figurki (tzw. putta) zniknęły z ambony w nieustalonych okolicznościach jeszcze w latach 50-tych, a po kilku dekadach jeden z miejscowych kolekcjonerów otrzymał je w ramach zamiany na inne rzeźby. Transakcji dokonał ze znanym wrocławskim kolekcjonerem Henrykiem Tomaszewskim (1919-2001), dlatego był przekonany, że nabywane przedmioty pochodzą z legalnego źródła. Po kilku latach – nabierając podejrzeń i chcąc je sprzedać na aukcji – spytał o nie historyka sztuki, który potwierdził, że figurki pochodzą z kradzieży. Taką samą opinię uzyskał w magistracie. Sąd uznał, że zainteresowany mógł tych aktów staranności dokonać jeszcze przed zakupem aniołków lub bezpośrednio po transakcji, a nie dopiero sześć lat po śmierci Tomaszewskiego, dlatego oddalił jego skargę kasacyjną. Sędziowie nie byli pobłażliwi i uznali, że zakup od znanego kolekcjonera nie rozgrzesza jego kontrahenta. Ponieważ obaj kolekcjonerzy zbierali dość specyficzne przedmioty, to powinni mieć świadomość, że szaber takich dzieł sztuki był powszechnym zjawiskiem i na rynku krąży wiele trefnego towaru.
SN nie powołał się co prawda na art. 169 par. 2 kodeksu cywilnego, ale zasiedzenia własności przedmiotów zgubionych bądź skradzionych dotyczy jeszcze jedno ograniczenie. Gdy rzecz zgubiona, skradziona lub w inny sposób utracona przez właściciela zostaje zbyta przed upływem trzech lat, to nabywca może uzyskać jej własność dopiero z upływem tego terminu. Co istotne, od tych wyjątków też są wyjątki oparte na zdrowym rozsądku – chodzi o pieniądze i dokumenty na okaziciela oraz rzeczy nabyte na urzędowej licytacji publicznej lub w toku postępowania egzekucyjnego. W tych przypadkach trzyletnia cezura czasowa nie jest wymagana.

 


Wojenne zaszłości obrazów i grafik

Niektóre zrabowane podczas wojen, powstań, rewolucji bądź pospolitych kradzieży polskie dzieła sztuki są jednak chronione jeszcze silniej – gdyż zasad dotyczących nabycia prawa własności przez zasiedzenie nie stosuje się do rzeczy wpisanych do Krajowego Rejestru Utraconych Dóbr Kultury (prowadzi go MKiDN). Arcydzieł z tego rejestru nie można więc zasiedzieć, przynajmniej w Polsce. Przepis ten obowiązuje od 21 czerwca 2015 r.

Nawet ustalenie, gdzie znajdują się stracone podczas wojny zabytkowe książki, obrazy i grafiki i podważenie muzealnego prawa własności do nich nie oznacza, że przedwojenni właściciele bądź ich potomkowie na pewno je odzyskają. Przekonała się o tym jedna z rodzin z Kielecczyzny, której ruchomości po reformie rolnej trafiły do jednego z krakowskich muzeów. Rodzina wystąpiła do sądu o ustalenie, że prawo własności tych zabytkowych przedmiotów należy do jej członków, a także ich zwrot od muzeum. I tu spadkobierców spotkała niemiła niespodzianka. „Roszczenie wydobywcze powodów co do spornych ruchomości przedawniło się najpóźniej w czerwcu 1999 r. (10 lat po przełomie politycznym w Polsce – przypis red.) (…) Sam fakt, że własność nie została przez właściciela utracona, nie oznacza, że roszczenie o wydanie rzeczy nie może się przedawnić” – pisze w uzasadnieniu wyrok Sądu Apelacyjnego w Krakowie z 23.01.2020 r. (I ACa 410/19) sędzia Marek Boniecki. 
Na przepisy o przedawnieniu roszczenia windykacyjnego nie powołał się zaś Sąd Okręgowy w Gdańsku (wyrok z 11.05.2014 r., XV C 1024/14), gdyż pozwany takiego zarzutu nie podniósł. Chodziło o piękny obraz z ołtarza głównego jednego z gdańskich kościołów. W 1945 r. dzieło zrabowała Armia Czerwona, ale jeden z gdańszczan odkupił je za alkohol od strażników magazynu z zabytkami. Obraz był w posiadaniu rodziny przez ponad 60 lat (o czym nie mieli pojęcia polscy muzealnicy, dlatego dzieło figurowało na liście utraconych dóbr kultury), aż w końcu wystąpiła ona do muzeum z propozycją odkupu. Choć toczyły się negocjacje, to ostatecznie Skarb Państwa zdecydował się wystąpić na drogę sądową o wydanie dzieła.

Sąd uznał, że każdy rozsądny człowiek wiedziałby, że obraz jest kradziony. „W latach 40-tych XX wieku wszelakie dzieła sztuki ujawniane na terenach objętych działaniami wojennymi nie stanowiły własności żołnierzy Armii Czerwonej” – podkreślała w uzasadnieniu wyrok sędzia Weronika Klawonn i na podstawie art. 222 par. 1 kodeksu cywilnego nakazała przechowawcy obrazu jego zwrot Skarbowi Państwa.

 

Państwo nie ma monopolu na cenne zabytki

Nie zawsze jednak przepisy o zasiedzeniu własności ruchomości albo przedawnieniu roszczeń o ich wydanie działają na korzyść Skarbu Państwa, muzeów czy archiwistów. Przekonało się o tym Archiwum Narodowe w Krakowie, którzy chcieli, aby spółka, która sponsoruje Pracownię i Muzeum Witrażu, wydała im cenne grafiki i projekty wielu znanych artystów, w tym Józefa Mehoffera. Zbiór tych zabytkowych rzeczy należał przed wojną do prywatnej witrażowni, za PRL zakład upaństwowiono (co zresztą potem sądy unieważniły), a spółdzielnia pracy, do której archiwaliów trafiły te cenne ruchomości, sprzedała je. Sąd ustalił, że sprzedawca stał się właścicielem kolekcji i mógł ją w 2000 r. skutecznie odsprzedać. To że archiwalia mają dużą wartość materialną i kulturową nie przesądzą istnienia złej wiary ich posiadaczy bądź kontrahentów. „Nawet przy przyjęciu że spółdzielnia w dacie zawierania umowy nie była uprawniona do dysponowania zbywanymi ruchomościami, pozwana spółka nabyła ich własność na podstawie art. 169 par. 1 kodeksu cywilnego” – czytamy w pisemnym uzasadnieniu Sądu Apelacyjnego w Krakowie (wyrok z 10.12.2018 r., I ACa 1554/17) oddalającym powództwo archiwistów.