- Nie widzę takiej potrzeby. Półżartem powiem, że ten przepis jest prosty jak konstrukcja cepa. Każdy, kto przyjmuje od klientów pieniądze i używa ich do czegoś - czy to inwestuje, czy też udziela pożyczek - naraża klienta na ryzyko. A to oznacza, że łamie ten przepis Prawa bankowego. Nie widzę tu żadnego pola do alternatywnej interpretacji albo wskazywania niejednoznaczności tego przepisu - mówi Andrzej Jakubiak w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".

Część prokuratur jest chyba innego zdania, skoro doniesienia KNF umarzano lub czekały w prokuraturach wiele miesięcy na interpretację
.
- To pytanie nie do mnie. Na Śląsku prokuratorzy przychylają się do naszego spojrzenia, w Warszawie różnie bywa, a na Wybrzeżu kilka razy umarzali postępowania. Z czego to wynika? Moim zdaniem wcale nie z niejednoznaczności przepisu. Mam wrażenie, że prokuratorzy często czekają, aż w sprawie konkretnego parabanku pojawią się poszkodowani. To błąd, bo do ścigania prowadzenia działalności bankowej bez zezwolenia nie są potrzebne doniesienia pokrzywdzonych. Poza tym niektórzy prokuratorzy potrzebują 150 proc. pewności, że podejrzany parabank wykorzystuje pieniądze klientów, a nie własny kapitał np. do udzielania pożyczek. Tymczasem do pewnego momentu pula kapitału firmy może mniej więcej zgadzać się z wartością udzielonych pożyczek, co zamydla sytuację i powoduje, że prokuratorzy stają się ostrożni w formułowaniu zarzutów.
Więcej>>>