Przejście z protokołu tradycyjnego na elektroniczny to duże przeżycie dla każdego - mówi sędzia Grzegorz Karaś z Sądu Okręgowego we Wrocławiu, który ma za soba ok. 200 elektronicznych rozpraw. Ale już pierwszy tydzień pracy z nagrywaniem pozwolił mi zapomnieć o kamerach, mikrofonach - dodaje w wywiadzie udzielonym kwartalnikowi "Na wokandzie'.
- Przyznam, że na początku obawiałem się odbioru moich zarejestrowanych wypowiedzi. Oglądając takie nagrania można bowiem wyłapać własne błędy, dostrzec np. niepoprawne zwroty, które utarły się w głowie, a używania których na co dzień nie zauważamy. Wydaje mi się, że po kilku miesiącach pracy z e-protokołem inaczej mówię – wolniej, bardziej konkretnie - wyjaśnia sedzia Karaś.
Sędzia obawiał się też, że kamery w sali rozpraw będą prowokować strony i pełnomocników do teatralizacji zachowań. Nic takiego jednak nie ma miejsca, a nawet rozprawy przebiegają dziś spokojniej niż dawniej. Niektózy sędziowie myśleli, że przy e-protokole więcej czasu zajmie im pisanie uzasadnień wyroków. Trwa to jednak mniej więcej tyle samo, co dawniej.


W ciągu jednego dnia sędzia Karaś jest w stanie przesłuchać kilkunastu świadków, co było niewykonalne do tej pory. Świadek niejednokrotnie bowiem zeznaje 30-60 minut. Ostatnio koleżanka-sędzia miała na sali 40 świadków i nagrała ich na jednej rozprawie. Dawniej cztery sesje by na to nie wystarczyły. Tak duże przyspieszenie w prowadzeniu spraw spowodowane jest tym, że nie trzeba już nic dyktować protokolantowi.
Dzięki e-protokołowi można w tydzień wysłuchać kilkanastu osób w skomplikowanej sprawie, w efekcie lepiej wszystko ze sprawy sędziowie pamiętają. Przy e-protokole sędzia i pełnomocnicy mogą też sprawniej zadawać pytania, bez konieczności robienia przerw związanych z dyktowaniem protokolantowi. Z tego powodu świadkowie mają też mniejszą możliwość konfabulacji – nie mają tyle czasu, by zastanawiać się nad odpowiedziami - mówi sędzia Grzegorz Karaś.

Źródło: "Na wokandzie"