Niewinnie skazani

Prof. Jacek Hołówka, etyk, kierownik zakładu filozofii analitycznej w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego referat na ten temat wygłosił 27 listopada 2009 r. na Uniwersytecie Warszawskim podczas konferencji pn. „Wartości a sukces zawodowy prawników – granice kompromisu?

Bodaj najważniejszym problemem moralnym w każdym systemie prawa są osoby niewinnie skazane. Takie przypadki są zatajane przez instytucje wymiaru sprawiedliwości i bez energicznej ingerencji z zewnątrz pozostają nieodkryte. Każdy przypadek niewinnie skazanego jest błędem obciążającym wszystkie strony procesowe: prokuratora za doprowadzenie do fałszywego oskarżenia, adwokata za nieskuteczną obronę, sędziego za podjęcie niesprawiedliwego werdyktu. W systemie anglosaskim także ławników za brak przenikliwości. Nikt więc nie jest zainteresowany w rozpoznaniu błędów sądowych. Skala tego zjawiska jest trudna do oszacowania, ponieważ zwykle nie ma bezpośrednich dowodów pozwalających wykazać pomyłkę sądową. Gdyby istniały, do większości pomyłek by nie doszło.

To prawda, że w każdym systemie prawa obowiązują przepisy pozwalające skazać obwinionego tylko w przypadku, gdy jego wina została wykazana „ponad wszelką wątpliwość” lub „uwzględniając wszystkie rozsądne zastrzeżenia”. Nie istnieją jednak ustalone procedury stwierdzenia, jaki poziom wątpliwości jest „rozsądny”. W klasycznym sporze między prerogatywami prawodawstwa i sądownictwa poruszane są rożne kwestie—słuszność pozytywizmu prawnego, sens reguł legislacyjnych i sądowniczych, uprawnienie sędziego do tworzenia prawa, gdy brakuje odpowiednich postanowień legislacyjnych, konflikt między sprawiedliwością i legalnością—nie podejmuje się jednak kwestii, kto ma ustalać poziom dopuszczalnych wątpliwości w procedurze sądowej. Teoretycznie policja kontrolowana jest przez prokuraturę, ustalenia prokuratury weryfikowane są przed sądem, decyzje sądu podlegają zaskarżeniu, itd. Jest  też oczywiste, że sąd nie może przyjąć filozoficznych wątpliwości na temat ludzkiej zdolności dochodzenia do prawdy. Kartezjańska hipoteza istnienia złego ducha, który nas systematycznie zwodzi, i pogląd Hume’a, że przyczynowość jest tylko stałym następstwem zdarzeń, nie mogą mieć w sądzie żadnego zastosowania. Wymiar sprawiedliwości musi przyjąć, że sprawcy odpowiadają za swe czyny, nieposzlakowana opinia niewiele znaczy przy ustalaniu przebiegu wypadków, świadkowie są w zasadzie dobrymi obserwatorami i bez powodu nie kłamią, policji zależy na osądzeniu prawdziwych sprawców przestępstw, prasa krytykując decyzje sędziego ma na celu wyłącznie rzetelne informowanie czytelników o winie oskarżonych. Są to absolutnie niezbędne założenia dla dobrze funkcjonującego systemu prawa, niemniej są to założenia upraszczające i nie chroniące dostatecznie każdego niewinnie oskarżonego przed ewentualnym błędem wymiaru sprawiedliwości.

Jednak skala tego zjawiska jest trudna do oszacowania, ponieważ wymaga bezstronnego spojrzenia na materiał dowodowy i znalezienia obiektywnych metod dochodzenia prawdy. Te cele nie są w całości osiągalne. Uznanie niewinności oskarżonego wbrew orzeczeniu sądu o jego winie musi się opierać na bezspornych dowodach niewinności, i nie może wynikać wyłącznie z wątpliwości na temat trafności wyroku. Możliwość znalezienia takich dowodów pojawia się bardzo rzadko. W latach dziewięćdziesiątych w odniesieniu do przestępstw na tle seksualnym pojawiła się szansa rozpoznania winy sprawcy w oparciu o materiał biologiczny zawierający DNA. Po wprowadzeniu tej metody okazało się, że zdolność ofiary do rozpoznania sprawcy jest znacznie ograniczona przez pojawiające się w trakcie napadu przestrach i oburzenie. Wyszło też na jaw, że wcześniej używane, mniej doskonałe metody ustalania tożsamości sprawcy przez wykorzystanie badania serologicznego były w niektórych przypadkach bezkarnie fałszowane przez nieuczciwych lub niedbałych ekspertów sądowych (Westwervelt: 19) Sławny stał się przypadek Freda Zaina, który w kilku stanach USA występował jako ekspert sądowy i dostarczał prokuratorom takich wyników, jakie były dla nich wygodne. Gdy materiał z miejsca przestępstwa miał mieć cechy biologiczne oskarżonego, to je miał, gdy nie miał ich mieć, to ich nie miał. (Vollen: 412) Zain fabrykował i fałszował dowody w ciągu 28 letniej kariery sądowej. Wystąpił w ponad tysiącu spraw i przyczynił się do wydania znacznej liczby wyroków skazujących, w tym kilku wyroków śmierci, z których następnie siedem zdołano na czas unieważnić. (Vollen: 412)

Jest zrozumiałe, że żaden system prawa nie jest w stanie zapobiec pojedynczym przypadkom oszustwa lub nieuczciwości. Każdy system prawa powinien mieć jednak wbudowane mechanizmy, które ujawniają przypadki systematycznych błędów i demaskują współudział osób korzystających z usług nieuczciwych ekspertów. W Stanach Zjednoczonych od 1992 roku do 2005 roku uwolniono ponad 160 więźniów po zbadaniu DNA w zabezpieczonym przez sąd materiale dowodowym. Systematyczne badanie próbek DNA wykazało ponadto, że 33 proc. spraw prowadzonych w oparciu o opinie ekspertów zawierało błędy. (Vollen: 415)

Najważniejszym źródłem pomyłek sądowych okazują się wadliwe procedury stosowane przez policję, tendencyjny nadzór nad pracą policji i czysto statystyczna prawidłowość, które stawia skuteczność przeciw rzetelności dochodzenia. Zależność ta jest prostym następstwem faktu, że w trakcie dochodzenia policja musi tak samo odnosić się do winnych i niewinnych, bo dopóki dochodzenie nie zostało ukończone, policja nie jest w stanie ich od siebie odróżnić. Często uznaje zatem, że to w ogóle nie jest jej zadaniem, tylko sprawą sądu. Jest też zwykle zdania, że aby zdobyć prawdę, musi z równą siłą oddziaływać na błędnie, co na słusznie podejrzewanych. W efekcie, uzyskuje pewną liczbę tzw. ‘false positives,’ czyli wadliwie rozpoznanych sprawców, którzy okazali się mało odporni na presję lub łatwi do zastraszenia, stali się ofiarami fałszywie świadczących przeciw nim zbiegów okoliczności lub wpadli do kategorii osób objętych przez policje scenariuszem „zatwardziałych złoczyńców uodpornionych na metody śledcze przez poczucie winy”. Przy jednorodnym traktowaniu winnych i niewinnych naciski wywierane na policje przez jej szefów, a także prasę i polityków, by skuteczniej skazywała przestępców, lub—jak to się często mówi—„zabrała ich z ulic”, kończą się sformułowaniem perswazyjnego, ale mało rzetelnego oskarżenia. Niestety sądy często nie potrafią dostrzec błędów popełnionych w trakcie takiego dochodzenia.

Brian Forst, profesor prawa z American University w Waszyngtonie i autor książki Errors of Justice, przyjmuje, że dla każdego systemu prawa odsetek błędnych decyzji sądowych jest w zasadzie stały, choć trudny do ustalenia. Jeśli się przyjmie, że prokuratura trafnie identyfikuje winnego cztery razy na pięć, to wstępna szansa skazania osoby niewinnej przez sąd wynosi 20 proc. Sprawą adwokata i sędziego jest zmniejszenie tej liczby do wielkości możliwie najbliższej zera, ale nie zawsze ich postępowanie jest skuteczne i sumienne. Jednak ponieważ nie możemy ocenić ich pracy przez analizę konkretnych decyzji, musimy oprzeć się na szacunkach statystycznych.

Przyjmijmy za Forstem, że prokuratura trafnie identyfikuje winnego w 80 proc. przypadków, a także że odsetek skazanych niewinnie jest stały i wynosi 1 proc. To są wyjściowe wartości zmiennych niezależnych. Zmienną zależną będzie liczba winnych uniewinnionych, czyli liczba przestępców, którzy pozostali na wolności, ponieważ sąd bał się popełnić błąd i skazać osobę, co do której winy nie był w pełni przekonany.

Przy tych założeniach, jeśli sąd skazuje 40 proc. oskarżonych, to na 1000 podsądnych tylko 4 będzie niesłusznie skazanych. Jest to wynik stosunkowo dobry. Jeśli sąd skazuje 50 proc. podsądnych, to niesłusznie skazanych zostanie 5 osób. Jeśli sąd skazuje 60 proc. podsądnych, to skazanych będzie 6 osób itd. Sąd popełnia tym mniej błędów w stosunku do niewinnych, im bardziej jest łagodny w stosunku do wszystkich oskarżonych. Jednak z drugiej strony, im bardziej jest łagodny wobec wszystkich oskarżonych, tym więcej winnych przestępców pozostaje na wolności. Pokazują to załączone tabele:

           

Winni

Niewinni

Razem

Skazani

Uniewinnieni

Razem

396

404

800

    4

196

200

  400

  600

1000

 

 

Winni

Niewinni

Razem

Skazani

Uniewinnieni

Razem

495

305

800

    5

195

200

  500

  500

1000

 

 

Winni

Niewinni

Razem

Skazani

Uniewinnieni

Razem

594

206

800

    6

194

200

  600

  400

1000

 

 

Winni

Niewinni

Razem

Skazani

Uniewinnieni

Razem

693

107

800

    7

193

200

  700

  300

1000

 

 

 

Winni

Niewinni

Razem

Skazani

Uniewinnieni

Razem

792

    8

800

    8

192

200

  800

  200

1000

 

Na podst.: Brian Forst (2004): Errors of Justice: Nature, Sources, Remedies. Cambridge: 59-61

Jak widzimy, przy ośmiu niewinnie skazanych, taka sam liczba, czyli ośmiu prawdziwych przestępców pozostaje na wolności. Dla wielu osób jest to wynik satysfakcjonujący, bo błędy są równo rozłożone. Jednak symetria liczb nie może tu mieć żadnej mocy perswazyjnej, bo niewinnych w ogóle nie wolno więzić. Liczbę niewinnie skazanych należy minimalizować. Jednak taka polityka pozostawia wielu przestępców na wolności. Wielu pragmatyków prawnych (a nie rygorystów, jak lubią oni sami siebie nazywać) uznaje jednak, że społeczeństwo nie ma prawa zapewniać sobie czystego sumienia za cenę tolerowania zbrodni. Pragmatycy gotowi są zatem zaakceptować uwięzienie pewnej liczby osób niewinnych, jeśli stosując tę politykę policja bardziej skutecznie walczy z przestępczością. Zwolennicy polityki „twardej ręki” i prawicowi agitatorzy, ale także osoby ceniące dyscyplinę społeczną, bezpieczeństwo i porządek są zdania, że ochrona niewinnych podejrzanych w zamian za zagrożenie osób niewinnych, które pozostają na ulicach, to niedopuszczalne ustępstwo na rzecz sprawiedliwości. Jeśli nie ma innego wyjścia, to jest lepiej jeśli stu winnych trafia do wiezienia razem z jednym niewinnym, niż jeśli stu winnych pozostaje na wolności tylko dlatego, by razem z nimi na wolności mógł pozostać jeden niewinny, którego fałszywie oskarżono. Pamiętajmy, że John Derbyshire twierdził, że dla jednego dobrego warto tolerować na wolności dziesięciu złych: ‘Better That Ten Guilty Men Escape Than One Innocent Suffer’, i być może nawet jemu proporcja stu do jednego nie wydałaby mu się dostatecznie przekonująca.

Postawa pragmatyczna jest jednak w sądownictwie moralnie niedopuszczalna. Zadaniem sądu nie jest prowadzenie polityki społecznej nastawionej na maksymalizowanie bezpieczeństwa publicznego, czy nawet na przestrzegania prawa, tylko ferowanie sprawiedliwych wyroków. Sąd nie jest instrumentem przekształcania społeczeństwa w zbiorowość maksymalnie karną i praworządną, tylko jest instytucją rozwiązującą konflikty w oparciu o normy obowiązującego prawa.

Czynniki poprawiające efektywność pracy policji

Główny problem polega na tym, że instytucje odpowiedzialne za prowadzenie dochodzenia, czyli policja i prokuratura, starają się poprawiać efekty swej pracy przez podwyższenie proporcji skazanych do oskarżonych, a nie przez minimalizację liczby niewinnie skazanych. Wiele powodów składa się na tę politykę. Najważniejszym jest narracyjny styl myślenia. Policja i prokuratura układają scenariusze ze strzępków informacji, które zdobędą na początku śledztwa. Po schwytaniu pierwszych podejrzanych i po zabezpieczeniu materiałów z miejsca przestępstwa rysuje się im jakiś wstępny obraz przebiegu wypadków. Po wstępnym sformułowaniu hipotezy co do przebiegu przestępstwa policja nie ma czasu, środków ani motywu do jej weryfikacji i wszelkie później uzyskane dane widzi w świetle przyjętych wcześniej założeń.

Lola Vollen opisuje sprawę Christophera Ochoa, który został skazany na śmierć w wyniku silnego przywiązania policjantów do raz przyjętego scenariusza. W pewnej restauracji MacDonalda dokonano gwałtu zakończonego morderstwem. Nie było śladów zbrodni. Policja założyła, że przestępca wróci na miejsce zbrodni i poinstruowała obsługę, by zawezwała patrol policyjny, gdy w restauracji pojawi się ktoś podejrzany. Niedługo później Ochoa wszedł do tej właśnie restauracji ze znajomym i świętował z nim jakąś okazję wznosząc toasty i głośno wyrażając zadowolenie. Jednemu z pracowników wydał się podobny do osoby widzianej w dniu popełnienia zbrodni. Ochoa został aresztowany i z góry uznany za silnie podejrzanego, ponieważ zakładano, że przestępca pojawi się na miejscu zbrodni. (Vollen: 21) Policja nie miała innych kandydatów, więc skupiła się na jedynym oskarżonym jakiego zdołała schwycić. Poddała go tendencyjnym przesłuchaniom, podczas których Ochoa nie umiał wyjaśnić dlaczego wybrał tę właśnie restaurację, tego właśnie dnia i dlaczego świętował w miejscu, gdzie popełniono zbrodnię. Tłumaczenia Ochoa’y, że nie wiedział o zbrodni, policja uznała za naiwne i bezmyślne wykręty.

Tendencyjne przesłuchania stanowią bardzo groźny materiał dowodowy. Sprawni i bezwzględni policjanci najpierw doprowadzają oskarżonego do zmęczenia przepytując go przez wiele godzin na zmianę. Gdy mimo uporczywego badania oskarżony nie przyznaje się do winy, policja może nagle zmienić sposób badania i prosić, by oskarżony pomógł im oczyścić się z winy, przedstawiając hipotetyczny obraz tego, jak on sam popełniłby podobne przestępstwo. Przesłuchujący zapewnia zatrzymanego, że to tylko fikcyjna opowieść, która może, choć nie musi, go oczyścić od zarzutów. Zaskakująco wielu zatrzymanych wpada w tę pułapkę. Zaczynają opowiadać, jak popełniliby podobną zbrodnię, starając się dodać jakieś naiwne szczegóły, które by różniły fikcyjną zbrodnię od realnej. Po przestawieniu swej zmyślonej wersji podejrzany czuje się uwolniony od zarzutu, bo jego wersja jest wyraźnie różna od realnie popełnionej zbrodni. Te różnice zostają jednak natychmiast wykorzystane przez policji. Zmiany są zbyt wyraźne lub tylko kosmetyczne. Często są niekonsekwentne i sprawiają wrażenie taniego kłamstwa. A ponieważ sam schemat zbrodni zostaje zachowany, przesłuchujący oświadcza, że to opowiadanie przestaje sprawiać wrażenie hipotetycznej próby przeprowadzenia zbrodni, ale brzmi jak przyznanie się do winy upstrzone głupimi dodatkami dla zmylenia policji.
Vollen twierdzi, że wielu nie spodziewających się podstępu podejrzanych można też zmusić do przyznania się do winy przez użycie enigmatycznych zapewnień, że przesłuchanie jest prowadzone na razie wyłącznie w celu ustalenie faktów, a nie dla budowania oskarżenia. W pewnym momencie przesłuchujący zmienia jednak warunki dalszego przesłuchania. Może powiedzieć „Mamy odciski palców. Niech Pan wyjaśni, skąd mogły się tam wziąć Pańskie odciski palców”. Policja nie mówi oskarżonemu: „Mamy Pańskie odciski palców”, ale oskarżony tak to rozumie, i wie, że rozmowa jest nagrywana, więc zakłada, że badający raczej nie kłamie. W rzeczywistości policja ma odciski palców innej osoby, ale zwodząc oskarżonego zachęca go do snucia hipotez na temat tego, skąd mogły się tam znaleźć jego własne odciski. To go zmusza, by opisywał swe zachowanie w miejscu zbrodni z coraz to nowymi szczegółami, nawet jeśli go tam w ogóle nie było. Po takim rzekomym przyznaniu się do udziału w zbrodni  przesłuchujący może powiedzieć: „Zaszliśmy już za daleko, teraz nie możemy się wycofać”, a następnie proponuje podejrzanemu jakiś stosunkowo łagodny scenariusz dokonanego przestępstwa. Może był pijany, może był wzburzony, może chodziło mu o kogoś innego, może mu ktoś pomagał. Jeśli przesłuchiwany odrzuci wszystkie wersje, to usłyszy, że do zbrodni już i tak się przyznał, a teraz odmawia dalszej współpracy i mataczy, co tylko pogarsza jego sytuację. Jeśli przyzna się do winy i podpisze zeznanie, policja ma gotowy akt oskarżenia. (Vollen:  90-111)

Jeszcze łatwiej możne przeprowadzić rozmaite manipulacje na świadku zdarzenia, który nie jest o nic oskarżony, ale może być przetrzymywany przez dłuższy czas i poddawany krzyżowym pytaniom. Policja może go zapewniać, że jeśli potwierdzi hipotezę przyjętą w czasie pochodzenia, do natychmiast pójdzie do domu. Jeśli będzie bronić jakiejś nowej, niezrozumiałej wersji wypadków, to trzeba go będzie dłużej przesłuchiwać. W trakcie takiego badania nieodporna osoba może się całkiem pogubić i potwierdzi oś, co wstępnie uznawała za nieprawdę. W trakcie tendencyjnych przesłuchań policja często z premedytacją prezentuje podejrzanego w szeregu innych możliwych sprawców, tak ich dobierając, by upatrzona przez nią osoba zostawała wybierana z największym prawdopodobieństwem. Jak się czasem mówi jest to „podejrzany mężczyzna, zakonnica, kaczka i lodówka”. Tego rodzaju procedur nikt z zewnątrz zwykle nie kontroluje. Jednak, jak pisze Forst.
Ustawianie podejrzanych w szeregu ma na celu rozpoznanie sprawcy, a nie wzmocnienie oskarżenia przeciw jednemu z podejrzanych. […] Można je stosować tylko wtedy, gdy świadek nie spotkał podejrzanego w trakcie dochodzenia, ani nie widział jego fotografii. Okazaniem powinna kierować osoba niezależna, nie mająca informacji pozwalającej jej zidentyfikować sprawcę. Wszystkie osoby ustawione w szeregu, co najmniej 6 lub 8 osób, powinny być w tym samym wieku, z tą sama budowa ciała, powinny należeć do tej samej grupy etnicznej, nosić podobne ubrania i zgadzać się z opisem podanym przez świadka podczas dochodzenia. (Forst: 100)

Osobnym źródłem błędów jest tzw. „profilowanie”. Mając wstępny obraz przebiegu zbrodni policja może zaangażować psychologa, któremu zleci opis prawdopodobnego sprawcy. Choć taki opis może służyć tylko jako wskazówka, kogo należy szukać, policja dla wygody chętnie traktuje taki opis jako wstępny dowód w sprawie, wskazujący sprawców.

Profilowanie może prowadzić do poważnych opóźnień w rozwiązaniu przestępstw. Policja zatrzymywała setki białych mężczyzn prowadzących białe samochody dostawcze w następstwie źle opracowanego profilu snajpera z Waszyngtonu w 2002 roku. Sprawcą okazał się czarny dorosły mężczyzna i czarny młodociany dojeżdżający niebieskim samochodem osobowym. (Forst: 81)

Błędy policyjne nie wynikają zazwyczaj z cynizmu, wygodnictwa lub złej woli. Są błędami generowanymi przez system oceny pracy policji, który opiera się na założeniu, że efektem dobrze prowadzonych dochodzeń nie jest poprawne odróżnienie winnych i niewinnych podejrzanych, ale wysoka proporca skazanych do oskarżonych.
Policja jest głównym źródłem błędów w systemie sprawiedliwości. Im większy nacisk jest na nią wywierany, by rozwiązała problem przestępczości, tym bardziej policja staje się brutalna i tym częściej łamie prawo procesowe. [Istnieje] wiele źródeł błędów, za które odpowiada policja: błędne reakcje w odpowiedzi na wezwanie lub zgłoszenie przestępstwa, nieumiejętne rozpoznanie sprawców i pomyłkowe aresztowania, błędne procedury odnajdywania świadków, fałszywe zeznania, nieumiejętne wykorzystanie informatorów, lekkomyślne lub niezgodne z prawem traktowanie materiału dowodowego, system zachęt do zacierania błędów i utajniania ich skutków. (Forst:109)

 

Czynniki poprawiające trafne rozpoznanie winnych

Znalezienie prawdziwych sprawców jest oczywiście trudne i praca policji nie jest łatwa. To sa jednak truizmy. Zamiast utyskiwać nad błędami i wzywać policję do większej czujności i staranności, należy skupić się na głównych przyczynach błędów policyjnych i sądowych, i starać się je usunąć. Powodów jest wiele i w różnych sytuacjach każdy z nich może występować z różnym nasileniem. Dają się one ująć w 10-ciu punktach.

 

  1. W znaczącym odsetku prawo łamią zorganizowani, zatwardziali przestępcy, którzy wiedzą jak się mają bronić przed sądem i dysponują znacznymi środkami dla wprowadzenia w błąd policji i sądu. Natomiast niewinnie oskarżeni często nie mają wystarczających środków na obronę i opierać się muszą na obrońcach z urzędu. Policję zawsze kusi, by skoncentrować swe środki przeciw słabemu, a nie silnemu przeciwnikowi.

  2. Obrońcy z urzędu są przepracowani, zwykle mało doświadczeni, niechętnie wykonują swoją pracę i nie uznają za własną klęskę przegrania sprawy. Np. w USA w zasadzie  jako klęskę obrońcy uznawane są tylko przegrane sprawy zagrożone karą śmierci, i dopiero kolejne trzy przegrane sprawy powodują wycofanie obrońcy ze spraw zagrożonych tą karą.

  3. Presja instytucjonalna wywierana na policję dotyczy z reguły niskiego poziomu skazań, nie dotyczy natomiast nierzetelności w prowadzeniu dochodzenia. Policja chętnie akceptuje te kryteria oceny i celowo miesza pragmatyzm represyjny z rygoryzmem prawnym.

  4. Starsi i bardziej doświadczeni funkcjonariusze są wypaleni zawodowo i uważają się za usprawiedliwionych z zaniedbań i niedokładności w pracy, ponieważ ich zdaniem niesumiennie pracuje cała policja. Ich frustrację powiększają niskie zarobki, oraz angażowanie do pracy w konkurencyjnej roli słabo przeszkolonych nowych policjantów otrzymujących porównywalne wynagrodzenie.

  5. Policja ma upodobanie do scenariuszy prawdopodobnych, i hipoteza o niekorzystnym dla oskarżonego zbiegu okoliczności jest traktowana z góry jako błąd w sztuce, którego należy unikać za wszelka cenę. To podejście jest oczywiście słuszne na dłuższą metę, bo odwrotna polityka byłaby w policji niedopuszczalna, jednak systematyczne zaprzeczanie zbiegom okoliczności wywołuje tragiczne konsekwencje dla osób niewinnych, które nie potrafią się skutecznie obronić.

  6. To samo upodobanie powoduje, że okoliczności zdecydowanie wykluczające winę sprawcy są przez policję chętnie utajniane, a przez sąd często bagatelizowane. Przeciwstawia się jeden fakt, zasadniczo wykluczający winę oskarżonego, mało przekonującym, ale licznym poszlakom, a następnie uznaje się, że liczne wątpliwe okoliczności składające się na wybrany scenariusz zbrodni znaczą więcej niż jeden niepodważalny kontrargument.

  7. Między obowiązkami moralnymi oskarżyciela i obrońcy zachodzi zasadnicza różnica. Oskarżyciel nie ma prawa budować oskarżenia przeciw osobie, którą uważa za niewinną, obrońca natomiast ma prawo przedstawiać przed sadem przestępcę jako osobę niewinną, choćby wiedział, że głosi nieprawdę. Ta asymetria powoduje, że wielu policjantów uważa za usprawiedliwione wprowadzanie obrony w błąd metodami ogólnie potępianymi, czyli przez oszustwa, ukrywanie informacji, zastraszanie świadków.

  8. Rozstrzygającym dowodem są przed sadem dowody materialne. W tym zakresie postęp jest powolny i trudny. W ostatnich latach przełomowe znaczenie miało tylko wprowadzenie badań nad mikrośladami biologicznymi i zastosowanie licznych kamer monitorujących ulice w  dużych miastach.

  9. Nie istnieje instytucja statutowo zobowiązana do wyszukiwania przypadków niesprawiedliwego skazania przez sąd.

  10. Właściwa praca policji wymaga silnego przywództwa i hierarchicznej struktury w organizacji. Jest to rozwiązanie krańcowo niezgodne z dominującymi oczekiwaniami społeczeństwa demokratycznego i liberalnego.

Prawie wszystkie wymienione wyżej przyczyny miały swój udział w szczególnie niefortunnym oskarżeniu sformułowanym w 1990 roku przez Nowojorska policję.

Pewniej sobotniej nocy Luis Rojas i jego przyjaciel jechali pociągiem z New Jersey do Greenwich Village. Rojas miał na sobie pomarańczową puchową kurtę, jego przyjaciel zieloną. W tym samym czasie na Broadwayu dwóch młodych mężczyzn znalazło się w grupie nastolatków idących w przeciwna stronę. Doszło do popchnięć i awantury. Dwaj młodzi ludzie też byli w pomarańczowej i zielonej kurtce. W pewnym momencie człowiek w pomarańczowej kurtce strzelił z pistoletu w powietrze. Chłopcy idący w przeciwną stronę rozbiegli się. Człowiek w zielonej kurtce wyrwał pistolet i strzelił w ich stronę. Jednego z nich zabił, a drugiego zranił. Wezwano policję i podano krótki rysopis obu mężczyzn. Wszystkie wolne patrole zostały skierowane w stronę zajścia. W tym czasie Rojas i jego przyjaciel dojechali do środkowego Manhattanu i zamierzali zmienić pociąg. Rojas chciał przejechać na gapę, i żeby go nie wykryła kamera na stacji przewrócił swoją pomarańczową kurtkę na lewą stronę. Chciał przeskoczyć przez barierkę. Dostrzegła go jednak ochrona na stacji i założyła, że Rojas przewraca kurtkę na lewą stronę, by nie było widać, że kurtka jest pomarańczowa. Uznając, że Rojas i jego przyjaciel to mężczyźni poszukiwanie przez policję, ochrona zatrzymała ich obu, a także trzeciego pasażera, który kręcił się w pobliżu. Trzeciego mężczyznę szybko zwolniono, ale dwóch zatrzymanych, którzy nosili pomarańczą i zieloną kurtkę okazano świadkowi strzelaniny na Broadwayu. Świadek ich rozpoznał jako sprawców postrzeleń. Rodzina Rojasa nie miała pieniędzy na prywatnego adwokata. Bronił go adwokat z urzędu, który ze sprawą zapoznał się w sądzie na pół godziny przed rozprawą. Nie zdążył się dowiedzieć, o jakie chodziło pociągi, ani jaka była odległość między miejscem, gdzie zatrzymano Rojasa a miejscem zbrodni. Obrońca założył, że zgodnie z konstytucją, oskarżony jest niewinny, dopóki oskarżenie nie udowodni mu popełnienia przestępstwa. W związku z tym nie ustalił, gdzie znajdował się Rojas i jego przyjaciel w momencie strzelaniny, tylko argumentował przed sądem, że albo obaj byli w miejscu przestępstwa i tylko patrzyli, a nie strzelali, albo byli gdzie indziej. Taka alternatywa jest logicznie bez zarzutu, ale sprawiała wrażenie mataczenia, bo obrońca snuł hipotezy zamiast zaprzeczać tezie oskarżenia. Co więcej, obrońca nie pomyślał o tym, by z prokuratury uzyskać zapis wezwania policji. W zapisie tym świadek zdarzenia wyraźnie stwierdzał, że mężczyzna w pomarańczowej kurtce miał włosy spięte w kucyk, tymczasem Rojas miał krótko obcięte włosy. Obrońca nie ustalił też, że od czasu strzelaniny do chwili zatrzymania Rojasa minęło zaledwie kilka minut i w tym czasie nie był on w stanie przemieścić się z Greenwich Village do Broadwayu. W efekcie Rojas przegrał sprawę i uznano go za mordercę. Przegrał przez niesumienność prokuratury, która go oskarżała wiedząc, że jest niewinny, przez niesumienność obrońcy, który nie zapoznał się z materiałami dotyczącymi sprawy, przez opieszałość sędziego, który nie zadbał o ustalenie, czy scenariusz zbrodni był w ogóle wykonalny, przez zbieg okoliczności wywołany podobnym ubraniem dwóch par mężczyzn i przez brak pieniędzy na dobrego adwokata. (Westervelt: 221-225)

Podobną beztroskę policji ukazuje film „Oszukana” (Changeling) z Angeliną Joli w roli głównej. Bohaterce ukradziono dziecko. Po roku czy dwóch latach policja trafia na sierotę dość zgodnego z opisem. Oddaje go matce wmawiając jej, że to jej dziecko, mimo tego, iż chłopiec jest o 10 cm niższy od zaginionego. Ta niezgodność jest traktowana przez policję jako wybryk natury, wprawdzie niewytłumaczalny, ale nieistotny dla sprawy.

Niesumienność pracowników wymiaru sprawiedliwości jest zjawiskiem trudnym do zdiagnozowania i trudnym do naprawienia. Wymaga zasadniczej zmiany etosu zawodowego, co w praktyce trudno osiągnąć poza sytuacja jakiegoś wielkiego skandalu. W okresie stabilnym standardy pracy policyjnej podlegają stałej i powolnej erozji, a nadużycia funkcjonariuszy maskowane są przez systematycznie stosowane mechanizmy tuszowania nieprawidłowości. Sama policja słabo sobie radzi z tymi problemami, i z reguły rzekomo dla ich usunięcia domaga się tylko większych funduszy na lepszy sprzęt i zatrudnienie większej liczby funkcjonariuszy. Są to mało skuteczne środki zaradcze.

W 1990 Dystrykt Columbia miał najwyższy wskaźnik zabójstw i najniższy wskaźnik wykrytych sprawców w USA. Wydział Stołecznej Policji pogorszył sytuację obniżając standardy stawiany policyjnym rekrutom, by uzyskać ich większą