W połowie skontrolowanych przez Najwyższą Izbę Kontroli miast monitoring miejski nie rejestrował zdarzeń w nocy z piątku na sobotę czyli w najniebezpieczniejszym czasie - podkreśla Krzysztof Kwiatkowski w radiu TokFM. - Zdarzało się też, że za dużo kamer obsługiwała jedna osoba, w ekstremalnym wypadku - osiemdziesiąt kamer obserwował jeden pracownik.
- Podkreślenia wymaga, że monitoring to narzędzie, które głęboko ingeruje w naszą prywatność -  wyjaśnia prezes NIK. - Utrwala wizerunek, a ktoś kto obsługuje ten system ma precyzyjne dane. Godzimy się na monitoring, gdyż chcemy mieć zapewnione poczucie bezpieczeństwa - dodaje.
Wyjątkiem od złej praktyki jest Warszawa, gdzie monitoring wizyjny jest wykorzystywany, aby wykrywać przypadki pobić, kradzieży i włamań.  Policji przekazano informacje o prawie połowie zaobserwowanych zdarzeń (47 proc.). Świadczy to o prawidłowym usytuowaniu kamer, adekwatnej do liczby zainstalowanych kamer liczbie pracowników obsługi oraz uważnie i całodobowo prowadzonej obserwacji.
Podobnie rzecz miała się w Radomiu. Tam również odpowiednio zaprojektowany i odpowiednio obsługiwany system  monitoringu pomagał wskazywać różnego rodzaju wykroczenia, wśród których nieprawidłowe parkowanie stanowiło jedynie 6 proc. ujawnionych zdarzeń.
Kamery montowano w miejscach wskazanych przez Policję, ale większość miast nie potrafiła ocenić skuteczności zainstalowanego systemu monitoringu. W miastach tych nie określono kryteriów ani wskaźników, które pozwoliłyby stwierdzić, czy w monitorowanych miejscach nastąpiła poprawa bezpieczeństwa. Prezes NIK zauważa także, ze uregulowania prawnego wymaga zastrzeżenia, że obserwacji nie może dokonywać przedsiębiorstwo zewnętrzne, którym usługę zleca straż miejska lub policja.  Obecnie dzieje się to bez żadnej podstawy prawnej.  NIK zwraca uwagę na brak przepisów prawa, które jednoznacznie wskazywałyby instytucję nadzorującą funkcjonowanie monitoringu miejskiego.