Tematem numer jeden ostatnich dni na styku polityki, gospodarki i prawa jest tzw. pakiet Kluski. Ma to być kolejne podejście do uproszczenia zasad prowadzenia działalności gospodarczej, a jego sztandarowym rozwiązaniem ma być jedno okienko, w którym można będzie załatwić wszystko, co potrzebne do założenia firmy.
Nic nowego, bo o tej idei mówi się od paru lat. W czasach, gdy wicepremierem odpowiedzialnym za sprawy gospodarcze był prof. Jerzy Hausner, doszło nawet do uchwalenia stosownych przepisów, ale jakoś do tej pory nie zostały one w pełni wprowadzone w życie. Już za obecnego rządu termin obowiązywania zasady „jedno okienko” został przesunięty, ale jeśli teraz jest wola przyspieszenia reformy, to tylko przyklasnąć.

Nie od rzeczy jednak jest tu zauważyć, że hasło „jedno okienko”, mimo iż nośne propagandowo, nie jest największym problemem, jaki należałoby rozwiązać dla poprawy warunków prowadzenia biznesu w Polsce.
Z tym czasem potrzebnym do zarejestrowania działalności nie jest aż tak źle. Ale jeśli nawet trzeba za tym trochę pochodzić, wypełnić kilka formularzy i odwiedzić parę urzędów, to kandydat na przedsiębiorcę jakoś to pokona, jeśli tylko będzie miał pomysł na biznes i perspektywę zarabiania na nim. Jest to zresztą operacja jednorazowa, o której biznesmen szybko zapomni w ferworze późniejszych zmagań z rynkiem… i niestety licznymi urzędami. I to tu właśnie są prawdziwe problemy do rozwiązania.
Trud potrzebny do zarejestrowania działalności gospodarczej jest niczym w stosunku do udręki, jaką mają przedsiębiorcy z kontrolami, nachodzącymi ich potem z kilkudziesięciu uprawnionych do tego instytucji, nie mówiąc już o czarnej magii podatków i rozliczeń z ZUS. A dzieje się tak nie dlatego, że nie ma jakiejś ustawy nazwanej imieniem Kluski czy Kaczyńskiego (Hausnera już była), tylko z powodu nadmiaru przepisów dotyczących gospodarki, braku spójności pomiędzy wieloma z nich i generalnie złej jakości polskiego prawa.

Dopiero gdy młody przedsiębiorca zacznie działać i rozliczać się z państwem, zorientuje się jaki to galimatias, jak wiele niejasności jest w ustawach podatkowych, ubezpieczeniowych, czy związanych z prawem pracy. Jak łatwo każdy niemal urząd może zakwestionować jego decyzje i rozliczenia, z jakim drżeniem będzie szedł na każde wezwanie do urzędu skarbowego czy oddziału ZUS. Zorientuje się też, jak dużo czasu będzie musiał poświęcać na studiowanie coraz to zmieniających się przepisów, prowadzenie dokumentacji, załatwianie formalności, obsługiwanie kontroli.  Kosztem, oczywiście, działalności, dla której firmę otworzył.
Jak wynika z ogłoszonego właśnie raportu Banku Światowego i PricewaterhouseCoopers, przeciętny polski przedsiębiorca musi poświęcić rocznie 175 godzin na wypełnienie swoich zobowiązań podatkowych. Eksperci wyliczyli, że musi on w ciągu roku dokonać 43 płatności,  podczas gdy jego szwedzki kolega tylko pięć a irlandzki osiem. Fakt, gorzej jest w Rumunii (89 płatności rocznie) ale czy powinno nas to pocieszać? W każdym razie pod względem przyjazności systemu podatkowego Polska została sklasyfikowana na 71 pozycji na świecie.
I to właśnie - jak najdalej idące uproszczenie prawa, powstrzymanie procesu dalszego komplikowania go - jest pole do działania dla rządu, jeśli chciałby on znacząco poprawić warunki prowadzenia działalności gospodarczej w naszym kraju.