Rację miał klasyk, gdy mawiał „wszystko już było”. Między tym wszystkim był też w porewolucyjnej Francji kodeks karny zwany jakobińskim (jeśli dobrze pamiętam z 1793 r.), którego charakterystyczną cechą była skrajna kazuistyka. I tak np. przestępstwo zabójstwa figurowało tam, obok postaci podstawowej, w bodajże dwudziestu (lub coś koło tego) postaciach kwalifikowanych i uprzywilejowanych. Po epoce absolutyzmu monarszego zrozumieć można było jednak przewrażliwienie nadsekwańskich rewolucjonistów i ich dążność do maksymalnie sprecyzowanej typizacji przestępstw, tak by wykluczyć wszelką dowolność w orzekaniu, czyniąc sędziego jedynie ustami ustawy. Troska ta nie na wiele się im jednak politycznie przydała, gdyż sami wylądowali na gilotynie.
To historyczne doświadczenie warto, jak sądzę, zadedykować „ku pamięci” ewentualnych epigonów tego sposobu myślenia. Ale trudno było przewidzieć że epigoni ci znajdą się właśnie nad Wisłą, i to na początku XXI w. Tym bardziej że polską tradycję legislacyjną w zakresie prawa karnego ukształtował „kodeks Makarewicza”, który był istną perełką syntetycznej techniki legislacyjnej. Cóż, nie na darmo utyskiwał wieszcz Adam na to, że „co Francuz wymyśli, to Polak polubi”. Niedawno Sejm uchwalił nowelizację kodeksu karnego. Obejmuje ona także nowelizację art. 148 k.k., odnoszącego się, jak powszechnie wiadomo, do przestępstwa zabójstwa (a właściwie jego kwalifikowanych postaci). Lekką ręką licząc, ustawodawca zafundował nam łącznie 10 odrębnych typizacji takich właśnie postaci, w czym widać wyraźnie jakobińskiego ducha. Wspólną cechą tych typizacji jest to, że wszystkie one są zabójstwem plus „coś jeszcze” (np. szczególne okrucieństwo, związek z wzięciem zakładnika, zgwałceniem, rozbojem itp.). Jest to konstrukcja typowa dla tzw. lex specialis w relacji do podstawowej formy zabójstwa z art. 148 § 1 k.k., co w konsekwencji powoduje wystąpienie tu zbiegu przepisów ustawy, co łączy się ze znanymi kłopotami ze stosowaniem tej instytucji.
Wybrałem się przed kilkoma dniami na posiedzenie sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych. Komisja rozpatrywała ciekawy projekt ustawy, który dotyczył odpowiedzialności funkcjonariusza publicznego za szkody wyrządzone przezeń obywatelowi w związku z rażącym naruszeniem przez tegoż funkcjonariusza przepisów prawa. Ustawa obok tego rodzaju odpowiedzialności materialnej przewidywała także karną odpowiedzialność zwierzchnika takiego funkcjonariusza za niedoniesienie o takim naruszeniu podwładnego mu funkcjonariusza. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że w kodeksie karnym istnieje już przecież art. 231, który penalizuje w ogólnej syntetycznej formie czyn funkcjonariusza publicznego, który przekraczając swe uprawnienia lub nie wypełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego. No i znów „jakobińska” kazuistyczna metoda tworzenia lex specialis pozostającego w zbiegu z lex generalis. Od biedy można i tak, ale po co? Żeby narobić sobie zawsze łączących się ze zbiegami problemów interpretacyjnych i innych problemów aplikacyjnych? Czy może to wszystko ma jakiś inny cel? Cel pokazania społeczeństwu, że ustawodawca troszczy się o jego interesy i nie szczędzi sił, by brzydkim przestępcom dać energicznie „po łapach”. Tylko że tego dania po łapach nie trzeba wykonywać, wrzucając w kryminalizacyjny barszcz o jeden grzyb za dużo, co może owocować tylko niepotrzebnymi kłopotami i narażeniem się na zarzut populizmu.

 Artykuł ukazał się w miesięczniku "Palestra" nr 11-12/2010