Marek i Jędrzej Idziak-Sępkowscy postanowili zalegalizować swój związek w granicach polskiego prawa. Jak sami podkreślają, nie chcieli omijać prawa, ale wykorzystać te możliwości, które obecnie daje – bez ustawy o związkach partnerskich, bez możliwości zawierania małżeństw jednopłciowych. W rozmowie  opowiadają, jakie są plusy i minusy wybranego przez nich modelu i jak sprawdza się on w praktyce.
Czytaj: 

Czy ktoś Panom doradzał, w jaki sposób zalegalizować związek? Czy konsultowaliście się z prawnikami?
Marek i Jędrzej Idziak-Sępkowscy: Jesteśmy architektami z zawodu i nasz zawód wymaga zmagania się z polską biurokracją nawet w większym stopniu niż na projektowaniu i to nas trochę nauczyło kreatywnego podejścia do prawa. Nie chodzi o to, by prawo obchodzić, my podchodzimy do prawa w sposób humanistyczny i kreatywny, wychodząc z założenia, że prawo jest dla nas, a nie my dla prawa.
Dlatego postanowiliśmy poszukać tego, co jest możliwe w granicach tego prawa. Robiliśmy to na własną rękę, choć na pewnym etapie zaczął nam doradzać notariusz, którego poprosiliśmy o pomoc, który pomógł nam to doprowadzić do postaci konkretnych dokumentów. I on świetnie opisał naszą postawę względem prawa, używając sformułowania, że w prawie to, co nie jest zakazane, jest dozwolone.

Czy to były duże koszty? Czy to rozwiązanie można polecić większości par, czy na to trzeba mieć dużo pieniędzy i dużo determinacji?
Na pewno trzeba mieć dużo determinacji i dużo kreatywnego podejścia, ale na ten moment można to polecić wielu parom jako jedyne możliwe rozwiązanie. Cały ten zestaw dokumentów, na który się zdecydowaliśmy, koszt ich przygotowania, sporządzenia i podpisania to ok. 1 tys. zł. Nie jest to mało, ale nie jest to też „zaporowa” kwota w kontekście ogólnych kosztów weselnych.

Jakub Pawliczak
  Zarejestrowany związek partnerski a małżeństwo>>>

Czy wybraliście plan minimum czy plan maksimum?
Wybraliśmy plan maksimum, w ramach tych możliwości prawnych, które są na ten moment możliwe w Polsce. Czyli ze wszystkich możliwych przepisów i kwestii obyczajowych wybraliśmy wszystko, co było możliwe i w ten sposób powstała formalna strona naszego związku.

A jaki byłby plan minimum? Co trzeba koniecznie załatwić notarialnie?
Na pewno konieczne jest pełnomocnictwo, które można by pokazać w szpitalu, w nagłych sytuacjach. Oczywiście są sytuacje, kiedy lekarz tego nie respektuje, ale jest to wtedy ewidentne złamanie prawa. Pełnomocnictwo notarialne ma pełną siłę oddziaływania.
Czyli pełnomocnictwo do informowania o stanie zdrowia, do zarzadzania majątkiem partnera. Żeby np. nikt nie podważył faktu, że jeden z nas bierze pieniądze ze wspólnej szuflady i robi zakupy dla nas obydwu. Kolejną kwestią rzeczy są testamenty i przy tym, – jeśli stosunki rodzinne na to pozwalają – zrzeczenie się dziedziczenia ustawowego przez rodziców każdego z nas, czyli prawa do tzw. zachowku. Dzięki temu za wiele lat ani nasze rodzeństwo, ani potomstwo tego rodzeństwa, ani nikt z tej linii nie upomni się o prawo do zachowku.
My zdecydowaliśmy się jeszcze na umowę partnerską, ponieważ bardzo ważne dla nas było, aby gdzieś na dokumencie sygnowanym przez urzędnika państwowego było napisane, że jesteśmy razem. Jest ona naszym dziełem autorskim, bazującym na kodeksie cywilnym

A jak to działa w praktyce? Jakie są słabe strony wybranego przez Panów modelu?
Słabą stroną jest na pewno to, że nasz cały związek jest opisany w dokumentach, które zawierają się w całej grubej teczce. To jest tyle dokumentów, ile wypełnia się przy zakładaniu spółki cywilnej i to o skomplikowanej strukturze prawnej. I to jest problemem, że nie ma jednego prostego dokumentu, który by to określał, tylko cała teczka papierów, którą trzeba ze sobą mieć na wypadek nagłych zdarzeń.
Minusem jest też to, że pary muszą same sobie wytłumaczyć, co robią. Ponieważ posiłkujemy się różnymi przepisami, nie ma jednej nazwy tego, co myśmy zrobili. My na własny użytek posługujemy się sformułowaniem „związek partnerski”, ale to nie jest do końca to samo. I każda para idąc naszymi śladami, musi tłumaczyć – czy to idąc do notariusza, czy wynajmując salę na uroczystość – co robi.
Pewnym problemem jest to, że partnerami można być też w biznesie. Ale samo słowo jest bardzo piękne i chętnie go używamy. Ale sami musieliśmy to słowo powołać do życia i w naszych dokumentach to pojęcie zdefiniować, bo żadne dokumenty państwowe o tym nie mówią. I to jest chyba najbardziej przykre: że dwie osoby chcą być dla siebie partnerami, wpierać się, robić dla siebie coś dobrego, wziąć za siebie odpowiedzialność, a państwo polskie nie ma im w tym zakresie nic do zaoferowania.

Czy byliście już w sytuacji, kiedy musieliście się tymi pełnomocnictwami posiłkować?
Tak, np. przy okazji odbierania korespondencji na poczcie. I to jest tak, że jeden z nas idzie z tym pełnomocnictwem i pokazuje pani w okienku. Pełnomocnictwo to jest dokument notarialny i tam jest tych punktów całe mnóstwo, łącznie z tym, co ma się dziać po naszej śmierci, i pośród tego wszystkiego trzeba znaleźć punkt mówiący o odbiorze korespondencji i jeszcze wytłumaczyć, dlaczego to tak wygląda. Cieszymy się, że możemy to zrobić, ale jest to krępujące, jeśli musimy posiłkować się takim dokumentem.
Mamy dokumenty urzędowe, takie jak akty notarialne, umowa partnerska, ale żeby na co dzień z tymi dokumentami wszędzie nie chodzić, to mamy też wspólne nazwisko. To ułatwia nam codzienne życie. Choćby gdy listonosz puka do drzwi, czy gdy meldujemy się w hotelu – gdy podpisujemy się tym samym nazwiskiem, od razu wiadomo, że jesteśmy rodziną.
Czasem ktoś zapyta, czy jesteśmy braćmi, ale gdy odpowiadamy, że jesteśmy partnerami życiowymi, nie budzi to żadnych negatywnych reakcji.

Wspominali Panowie na swojej stronie, że zgłaszają się do Was ludzie, którzy chcą pójść w Wasze ślady, proszą o udostępnienie wzorów umów. Czy macie informacje ile par faktycznie to zrobiło?
Nie mamy jednoznacznych informacji, ale mamy w tej chwili dwa zaproszenia na śluby, jeden w lipcu, drugi we wrześniu. Ale dostaliśmy informacje od co najmniej kilkudziesięciu osób, które się zdecydowały na jakąś część z tego, co myśmy zrobili. Przede wszystkim w gronie naszych znajomych jak grzybów po deszczu przybywa osób z dwuczłonowymi nazwiskami.
Mamy już nawet mapę urzędów w Polsce, które są tolerancyjne i które są homofobiczne, ponieważ te osoby nie ukrywają swojej motywacji. Tak też radzimy, bo to uwłacza godności człowieka, jeśli musiałby przed urzędnikiem zataić fakt, z jakiego powodu zmienia nazwisko. Doradzamy też, jakiej argumentacji użyć.

Jaka to argumentacja?
Przede wszystkim warto napisać, że jest się w biskiej więzi emocjonalnej z osobą, której nazwisko chce się przyjąć i – jeśli to jest faktem – również w bliskiej więzi z jej rodziną. Nie zalecamy mówić np.: jestem gejem i żyję ze swoim mężem. Wtedy od razu wniosek zostanie odrzucony, bo nie można używać sformułowań, których nie ma w polskim prawie, a w myśl polskiego prawa mężczyzna nie może mieć męża.
Ale może śmiało powiedzieć, że żyje w bliskiej więzi z daną osobą, że prowadzi wspólne gospodarstwo domowe, są dla siebie jak rodzina, mimo, że nie ma między nimi więzów krwi. Ta argumentacja jednoznacznie pokazuje o co chodzi, a jednocześnie jest w pełni kompatybilna z polskim prawem.
Z sygnałów od naszych znajomych wiemy, że w zasadzie w większości miast w Polsce, czy to małych czy dużych, udaje się to bez problemu, tylko Poznań jest taką „czarną dziurą” na tej mapie. Tam zdarza się nawet odmowa przyjmowania wniosków, zwracanie ich.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że w myśl ustawy o zmianie nazwiska, może to zrobić każdy z „ważnych powodów osobistych”. Podanie w uzasadnieniu argumentu tego rodzaju, wyczerpuje już wymogi ustawowe.

Jakie jeszcze problemy sygnalizują Panom znajomi?
Wiele jest pytań o notariuszy. Nasz był życzliwie nastwiony, ale nie każdy taki jest, każdy notariusz ma prawo mieć swoje poglądy. Prawo o notariacie nakłada na notariusza obowiązek rozstrzygnięcia we własnym sumieniu, czy dany dokument nie ma charakteru niepoważnego. Można sobie wyobrazić, że homofobicznym notariuszom otwiera to drogę do stwierdzenia, że umowa partnerska jest właśnie takim niepoważnym dokumentem.
Największym chyba problemem jest to, że trzeba się zdecydować na ten krok. Bo jednak większość par homoseksualnych w Polsce żyje w ukryciu. My znamy wąskie grono aktywistów, ale proszę zwrócić uwagę, że nawet nasza ikona, wspaniały polityk Robert Biedroń, dopiero niedawno zdecydował się ujawnić swojego partnera przed opinią publiczną.
A decyzja o takim ślubie nawet symbolicznym, publicznym podpisaniu dokumentów jest decyzją o całkowicie otwartym życiu. Szczególnie zmiana nazwiska, którą trzeba zgłosić potem u pracodawcy, w banku itp. i siłą rzeczy odpowiada się wtedy na pytania o powód zmiany. Życzymy każdej parze, żeby wyzwoliła się z tych wewnętrznych obciążeń, a resztę to się da zrobić.

Rozmawiała Agata Szczepańska (PAP)