Od prawie roku ustawodawca obdarza nas co tydzień nową kopalnią absurdów – kolejną wersją rozporządzenia epidemicznego. Prawnicy punktują je za liczne błędy językowe, stylistyczne i terminologiczne.  Ustawodawca tak zapalił się do otwierania różnych branż, że przy okazji otworzył także powietrze, znosząc obowiązek noszenia maseczek. Eksperci nie mają więc wątpliwości, że jakość legislacji sięga dna. 

Czytaj: Luzowanie obostrzeń - będzie można iść do restauracji i na siłownię>>

 

Legislacja chora na COVID, chyba 19

To, że koronawirus legislacji nie służy, pokazał cały 2020 r. Poszczególne tarcze antykryzysowe i rozporządzenia powstawały w ekspresowym tempie. Ustawodawca łatał błędy - bywało, że i nowelizacją, i przesuwaniem terminu publikacji w Dzienniku Ustaw.

Warto przypomnieć choćby sprawę ustawy antycovidowej wprowadzającej „klauzulę dobrego Samarytanina”. Na publikację czekała kilka tygodni, bo w ferworze głosowań Sejm przyjął poprawkę Senatu obejmującą specjalnymi dodatkami wszystkich pracowników ochrony zdrowia zaangażowanych w leczenie COVID-19, co dość mocno uderzyłoby Skarb Państwa po kieszeni.

Błąd naprawiano szybką nowelizacją, ale popełniono kolejny. Ustawę o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi (Dz. U. poz. 1845) zmieniono dodając do niej art. 48a dotyczący uprawnień ratowników medycznych. Problem w tym, że taki przepis w ustawie już był i zawiera bardzo istotne regulacje - mianowicie określa kary administracyjne nakładane przez Sanepid za łamanie obostrzeń, raczej dotkliwe, bo sięgające 30.000 zł.  Mała pomyłka, a według niektórych mogła prowadzić do podważania kar nakładanych przez Sanepid.

Czytaj w LEX: Pandemia COVID-19 a dostęp do prawa. Polska na tle wyników badania międzynarodowego >

Głośny był też błąd w art. 15zzs ustawy o przeciwdziałaniu skutkom epidemii – przepisy miały zawiesić bieg terminów, tymczasem w pośpiechu wpisano, że zawiesza się je przez epidemię COVID, zapomniano, że 19, co – według niektórych sędziów – skutkowało niemożliwością zastosowania tego przepisu. Ale na całość rząd poszedł w rozporządzeniach dotyczących obostrzeń, próżno w nich szukać spójności terminologicznej, a często i logiki.

Język prawny jednak niezbędny

Choć akty prawne są lekturą dla koneserów, a prawnik ze swadą rozprawiający na ich temat nie będzie może największą atrakcją każdej imprezy, to jednak nie wydaje się, by oswajanie ludzi z prawem należało zaczynać od posługiwania się w przepisach mową potoczną.

Zobacz linię orzeczniczą w LEX: Legalność kar nakładanych za naruszenie ograniczeń związanych ze stanem epidemii >

Jak podkreśla adwokat Marcin Wolny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, rozporządzenia powinny być pisane językiem prawnym, takim który znajduje zakorzenienie już w obowiązujących tekstach systemu prawa. - Ułatwiłoby to jednostce orientację w jej sytuacji prawnej. Odbiorca tego tekstu musi mieć możliwość dowiedzenie się jakie obowiązki na nim ciążą, a jakie nie. Nie jest to pierwsza sytuacja, w której rząd likwiduje obowiązek chodzenia w maseczce na świeżym powietrzu i spokojnie można by było użyć rozwiązań, które wcześniej w tym zakresie stosowano. Tymczasem tworzy się nowe pojęcia, niespotykane nawet w języku potocznym,  które przecież wymagać będą interpretacji i mogą budzić w tym zakresie rozbieżności - mówi.

Zobacz procedurę w LEX: Działania organów administracji publicznej w sytuacji zaistnienia ryzyka epidemii lub zaistnienia epidemii >

I wskazuje na istotne znaczenie w tym zakresie procesu legislacyjnego z konsultacjami, uzgodnieniami międzyresortowymi. -  Pozwala to przewidywać konsekwencje wprowadzanych zmian, ułatwia ich stosowanie i ogranicza liczbę kolejnych nowelizacji tego samego aktu prawnego. Gdy ustawodawca nie kieruje się tymi pryncypiami przy tworzeniu prawa, to za chwilę na konferencjach prasowych musi tłumaczyć, jaki tak naprawdę miał zamiar - dodaje.

Czytaj w LEX: Prawo do przemieszczania się w stanie epidemii - brak podstaw prawnych dla wprowadzania zakazu przemieszczania się >

 

Czy w "otwartym namiocie" jest "otwarte powietrze"?

W ocenie adwokata Macieja Śledzia, partnera w kancelarii Nowosielski i Partnerzy - Adwokaci i Radcy Prawni, choć oczywiście istnieje ogólny problem z jakością legislacji, w tym przypadku prawodawca ma większy problem z "ubraniem" w akt prawny i odpowiednie słowa naszej codziennej aktywności.

- Większość regulacji "covidowych" odnosi się przecież do naszego codziennego, zwykłego życia. Oczywiście sformułowanie "otwarte powietrze" nie jest najszczęśliwsze i będzie prowadziło do problemów interpretacyjnych - bo na przykład, jeśli ktoś przebywa w otwartym namiocie (np. estradowym, czy targowym) to nadal przebywa na "otwartym powietrzu", czy już nie? Z drugiej strony, można sobie zadać pytanie jak zdefiniować to "otwarte powietrze" i czy mamy alternatywę do tego sformułowania - mówi.

I dodaje, że tu zaczynają się schody. - Myślę, że żaden prawnik nie jest w stanie niczego bardziej obrazowego i trafiającego do świadomości ludzi wymyślić. Prawodawca zaś musi znaleźć złoty środek, bo oczywiście dobrze jest, jeśli w aktach prawnych posługuje się terminami prawnymi, które zostały w sposób możliwie precyzyjny zdefiniowane, ale z drugiej strony przepisy prawa muszą być także zrozumiałe dla "zwykłego Kowalskiego". Z dwojga złego, wolę w rozporządzeniu termin "otwarte powietrze", który może być różnie interpretowany, niż liczącą kilkanaście lub kilkadziesiąt podpunktów definicję tego, czym owo "otwarte powietrze" jest - podsumowuje Maciej Śledź.

Czytaj: Wolność ograniczona ustawą, chyba że strona internetowa stanowi inaczej>>

Obłożenie na basenie i inne grzechy ustawodawcy

Kolokwializmy w rozporządzeniach punktuje również Jakub Kowalski, wspólnik w Kancelarii Radców Prawnych Mirosławski, Galos, Mozes sp.j. Zwraca uwagę na „aquapark” czy „obłożenie”.

- W par. 9 ust. 29 pkt. 8 mowa o „maksymalnie połowie obłożenia”. Tymczasem według definicji w słowniku języka polskiego PWN obłożenie to „stosunek liczby osób przypadających na jedno miejsce do liczby miejsc w szpitalach, hotelach itp.”. Można zatem przyjąć, że o ile nie dojdzie do przepełnienia obiektu, obłożeniem jest wartość od zera do jednego. Wydaje się zatem, że prawodawcy wyszło w tym przypadku inaczej niż zamierzał – zauważa mec. Kowalski. 

Czytaj w LEX: Polskie prawodawstwo ograniczające wolność religijną w okresie pandemii koronawirusa SARS-CoV-2 a standardy państwa prawa - wybrane zagadnienia >

Wskazuje, że w wielu przypadkach pojęcia używane w rozporządzeniu epidemicznym nie mają nic wspólnego z tymi, którymi prawodawca posługuje się w innych przepisach. - Przykładem jest choćby występujące w rozporządzeniach pojęcie „testu diagnostycznego” (w kierunku SARS-CoV-2). W przepisach dotyczących diagnostyki laboratoryjnej używa się pojęcia „badania”. Podobnie z „basenem”, w innych aktach spotkamy się z „pływalnią” lub „niecką basenową” – wskazuje mec. Kowalski.

Dodaje, że problemem jest też czasem stwierdzenie, do kogo w ogóle kierowane są przepisy, bo akt prawny bywa adresowany do „bytów”, które nie mają podmiotowości prawnej, przykładowo rozporządzenie nakłada obowiązek raportowania na „medyczne laboratorium diagnostyczne”, tymczasem podmiotowość prawną ma podmiot, który takie laboratorium prowadzi lub jego personel. Plagą są też błędy stylistyczne, przepisy zawierają zbędne wyrazy, tłumaczą sprawy oczywiste – jak choćby to, że kwarantannie poddana może być jedynie osoba fizyczna.

 



 

Złe prawo traktowane jako luźna sugestia

- Jakość tej legislacji wprowadza w błąd i to istotnie – mówi prof. Robert Suwaj z Kancelarii Suwaj Zachariasz Legal. - Zacierają się granice między apelem a obowiązkiem, między sugestią a zakazem, między rekomendacją a nakazem określonego zachowania. Obniża to standardy jakości prawa i powoli zaczynamy się do tego przyzwyczajać – tłumaczy. Efekt to jeszcze większa niechęć do przestrzegania i tak mocno niepopularnych przepisów oraz prawa w ogóle. I to nawet jeżeli pominie się istotne wątpliwości, co do ich konstytucyjności.

- Coraz częściej tworzone prawo niewiele ma wspólnego z już obowiązującym, co sugeruje że normodawca albo wcześniejszego prawa nie zna, albo je ignoruje. To rodzi ogromne problemy z prawidłowym stosowaniem zarówno dla administracji jak i wymiaru sprawiedliwości – podsumowuje prof. Suwaj.