Krzysztof Sobczak: Od początku dyskusji, jaka nastąpiła po starciach ulicznych w Warszawie 11 listopada, pojawiła się propozycja wprowadzenia zakazu zakrywania twarzy przez uczestników zgromadzeń publicznych. No i ona znalazła się w prezydenckim projekcie nowelizacji ustawy.  Ewa Łętowska: I niepotrzebnie. Nie ma uzasadnienia dla takiego zakazu. Co ciekawe, bardzo mądrze, i krytycznie o takich propozycjach wypowiedział się w jednym z wywiadów prasowych prokurator generalny Andrzej Seremet. Ja także uważam, że czym innym jest zakaz zakrywania twarzy na meczach i tej zasady nie można wprost przenosić na demonstracje. No bo jeżeli niektórzy uczestnicy takich demonstracji trafiają potem na stronę internetową Blood & Honour, gdzie jest nawoływanie do ataków na nich, a nawet przecież zdarzały się groźby zabójstwa, to one mogą się czuć zagrożone. Niestety, coraz więcej jest przykładów świadczących o zaostrzaniu się konfliktów pomiędzy zwolennikami różnych opcji światopoglądowych czy politycznych. Jeśli skutkiem takich sporów bywają bandyckie napaści na oponentów, to nic dziwnego, że często takie osoby wolą zamaskować swoją twarz postawionym kołnierzem, czy naciągniętą czapką. Bo  pojście na mecz jest tylko pójściem na mecz, a demonstracja jest zawsze za lub przeciw. Oczywiście i na meczu powstają antagonizmy, i to groźne między kibicami różnych druzyn. Ale jako zasada sama obecność (jako publiczności) na meczu jest mniej konfliktogenna niż obecność na demonstracji, gdzie nie ma po prostu „publiczności”. Ja też tak uważam. Ale podkreślam, że to dotyczy demonstracji w sprawach politycznych czy społecznych. Nie może to dotyczyć meczów. Tam nie ma uzasadnienia do zakrywania twarzy, oczywiście poza chęcią uniknięcia identyfikacji przez służby porządkowe. W każdym razie na pewno nie ma paralelności pomiędzy zakazem zasłaniania twarzy na meczach i przy demonstracjach. Niby jest to samo, czyli tu i tu impreza masowa, ale to nie jest to samo.   Uważam, że nie.  W obecnym stanie prawnym władze mają możliwość odmowy zgody na zgromadzenie, jeżeli występuje zagrożenie dla porządku publicznego, bezpieczeństwa ludzi. Tylko to musi być odpowiednio uzasadnione. No i trzeba w ogóle  chcieć włożyć palec między drzwi. A administracja tego nie lubi. I nie umie pisać przekonywująco uzasadnień.   A z kolei ci, którzy zgłaszają przemarsz, mają święte prawo maszerować. Jeżeli więc wydano im zgodę, to należało im to umożliwić. W związku z tym dopuszczenie do blokowania, a jeszcze przy pomocy bojówek, było czymś niewłaściwym. Sądzi pani, że w tej sytuacji organizatorom tej manifestacji środowisk lewicowych, której elementem miało być blokowanie marszu narodowców, należało odmówić? Tak. A przynajmniej nie pozwolić na manifestowanie swoich przekonań w tym miejscu. Tym bardziej, że jeżeli organizatorzy tego zgromadzenia prosili "Antifę" o obronę, to można było się spodziewać, że do konfliktu dojdzie, że pobiją się. Z tym, że ja naprawdę nie wiem, kto był pierwszy ze zgłoszeniem w którym miejscu.  No i wiedząc to, należy powiedzieć: chcecie zorganizować zgromadzenie, to proszę bardzo, ale gdzieś indziej.  Przecież Warszawa to duże miasto, w którym można znaleźć szereg innych dobrych lokalizacji na takie zgromadzenie, niekoniecznie nawet na peryferiach.  W mojej ocenie to jest klasyczna ucieczka od wolności, którą serwują nam urzędnicy. Bo nie chcą decydować, i nie chcą decydować proporcjonalnie. Urzędnikom najbardziej odpowiada taka sytuacja, że albo zawsze wydaję zgodę, albo nigdy jej nie wydaję. Natomiast nie lubią oceniania sytuacyjnego. Bo ocena sytuacyjna to jest branie na siebie odpowiedzialności. Więc w imię własnej wygody i w imię uchronienia się przed krytyką, lansuje się zmianę ustawy. A co gorsze, podchwycił to Prezydent, który – zapowiedziawszy to jeszcze w dniu zamieszek ! -  już po kilku dniach przedstawił propozycje nowelizacji prawa o zgromadzeniach.