Krzysztof Sobczak: Wie pan, że rzecznik dyscyplinarny stawia panu zarzut w związku z wywiadem dla Prawo.pl o pytaniach sędziego Sądu Najwyższego Kamila Zaradkiewicza do Trybunału Konstytucyjnego?

Waldemar Żurek: Teraz już wiem, od pana, i od innych dziennikarzy. Ale oficjalnie nie zostałem o tym powiadomiony. Oczywiście przeczytałem już komunikat rzecznika dyscyplinarnego, zamieszczony na jego oficjalnej stronie.

Czytaj: Dyscyplinarka dla byłego rzecznika KRS za wywiad dla Prawo.pl>>
 

Która to już pana dyscyplinarka? Bo od czasu gdy przestał pan być członkiem Krajowej Rady Sądownictwa było wiele informacji o zainteresowaniu rzeczników dyscyplinarnych pana osobą...

Owszem, działo się w tej dziedzinie dużo i efektem jest w sumie pięć postępowań, w tym trzy dyscyplinarne i dwa wyjaśniające w ramach postępowań dyscyplinarnych. Ale są one w różnym stopniu zaawansowane – w jednym jest termin rozprawy, a z kolei w dwóch innych jest jakaś forma zawieszenia.

To po kolei - jakie zarzuty są panu stawiane?

Najbardziej zaawansowana jest sprawa będąca skutkiem mojego przeniesienia przez nową prezes sądu do innego wydziału. Bezskutecznie odwoływałem się do tego, zresztą spór o zgodność z prawem tej decyzji i prawidłowość zastosowanej procedury uważam nadal za niezakończony. Ale moje przeniesienie stało się faktem, a związany z tym zarzut dyscyplinarny dotyczy mojego rzekomego uchylania się od wykonywania obowiązków w nowym wydziale. Według mnie nie ma do tego podstaw, czego dowodem są statystyki mojej aktywności orzeczniczej już po przeniesieniu. Sprawę 6 września będzie rozpatrywał sąd dyscyplinarny w Sądzie Apelacyjnym w Katowicach, gdzie zamierzam wykazać bezzasadność stawianych mi zarzutów.

 


Głośno było też o jakimś traktorze, którego sprzedaży miał pan prawidłowo nie rozliczyć.

To prawda i ta sprawa jest już skierowana do sądu w Rzeszowie, ale termin rozprawy nie został jeszcze wyznaczony.

Miał pan sędzia traktor?

Tak, od 30 lat mam prawo jazdy na traktor. Ukończyłem technikum leśne, zanim poszedłem na prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ale także jeździłem traktorami i byłem właścicielem tych wspaniałych maszyn. Mój to był rocznik 1977. Wszystkie transakcje z tym związane były legalne,  a zarzuty stawiane przez rzeczników świadczą, niestety, o żenującej nieznajomości prawa i dużej złej woli z ich strony lub, być może, działania na czyjeś polecenie. Ale ponieważ sprawa jest w toku, nie chcę mówić o szczegółach. Jeżeli pojawi się na wokandzie, to przed sądem dyscyplinarnym moi pełnomocnicy wykażą absurdalność oskarżeń. I mam nadzieję, że usłyszę od rzeczników słowo "przepraszam". Chociaż po dotychczasowym zachowaniu tych panów trudno spodziewać się refleksji. Ale warto mieć nadzieję.
Na razie wszystkie sprawy, które uruchomiły mi służby działające na zlecenie - a są to nie tylko dyscyplinarki, ale też zarzuty skarbowe - wygrywam. Dotychczasowy bilans to 6 do 0 dla mnie. Ale przecież chodzi o to, by mnie zmęczyć i uciszyć. Ale to się nie uda. Jako młody chłopak aktywnie działałem w KPN-owskim Strzelcu, i tam nauczyłem się, że państwa autorytarnego nie można się bać. I to jest nasza, sędziów, dzisiaj największa siła. 

 

A pozostałe sprawy czego dotyczą?

Jedna z tych spraw, to wspomniane postępowanie wyjaśniające - dotyczy mojego udziału w publicznej debacie w Lublinie. Braliśmy w niej udział razem z sędzią Igorem Tuleyą. To było organizowane przez Komitet Obrony Demokracji, a więc uznaliśmy, że nie ma przeszkód dla naszego udziału w imprezie stowarzyszenia obywatelskiego. Natomiast rzecznika dyscyplinarnego interesowało, czy nie była to impreza polityczna. Obaj stwierdziliśmy jednoznacznie, że nie miała ona takiego charakteru, ale rzecznik nie dawał za wygraną i chciał koniecznie wiedzieć, czy na sali nie było polityków. Odpowiedziałem, że nie jestem w stanie tego stwierdzić. Sala była pełna, a wstęp był otwarty.

Natomiast druga z tych spraw, które na razie nie mają biegu, dotyczyła rzekomego udzielenia przeze mnie nieprawdziwych informacji portalowi wPolityce i dziennikarzom "Gazety Wyborczej".

W obu tych sprawach prowadzone były postępowania wyjaśniające, ale żadnego zarzutu mi jeszcze nie postawiono. Ja uważam je za absurdalne. W każdym razie te sprawy zamarły.

Ale mogą ożyć w postaci kolejnego komunikatu rzecznika dyscyplinarnego o postawieniu zarzutów.

Mogą. Liczę się z tym.

 

 

No i teraz ten zarzut związany z wywiadem dla Prawo.pl, w którym skomentował pan pytania skierowane do Trybunału Konstytucyjnego przez sędziego Kamila Zaradkiewicza.

To jakieś dziwne postępowanie, bo nie prowadzi go rzecznik właściwy dla mnie, czyli przy Sądzie Apelacyjnym w Krakowie, tylko od razu rzecznik krajowy. I zapowiada skierowanie tego do Sądu Najwyższego, gdy dla mnie właściwym jest sąd dyscyplinarny apelacji krakowskiej. Wszystko to wyraźnie ma charakter jakiejś akcji specjalnej. Do tego to pisanie "Waldemar Ż.", jak w jakiejś kryminalnej sprawie. Tymczasem moje nazwisko jest dość znane i w tym kontekście łatwe do rozszyfrowania. Szczególnie, gdy w następnym zdaniu rzecznik podaje tytuł wywiadu, w którym jest moje pełne nazwisko i do tego dodaje link do tekstu. To ma tworzyć taką atmosferę, że sprawa jest poważna, a sprawca "podejrzany". Pokazują mnie jak jakiegoś gangstera, w każdym razie tak to się ludziom kojarzy. To jest kolejna szykana wobec mnie, którą odbieram jako próbę przykrycia afery związanej z akcją dyskredytowania niepokornych sędziów przez grupę związaną z Ministerstwem Sprawiedliwości.

Czytaj: Sędzia Żurek: Kamil Zaradkiewicz chce zafundować obywatelom chaos w sądach>>

Myśli pan, że ogłoszenie właśnie teraz zarzutu wobec pana ma taki charakter?

Tak to traktuję. To jest próba pokazania, że gdzie indziej są większe problemy. A szczególnego wymiaru dodaje temu fakt, że w publikacjach dotyczących tej akcji hejtu wobec sędziów są wymieniani także obaj zastępcy krajowego rzecznika dyscyplinarnego.

Czy gdy teraz jakiś dziennikarz zwróci się do pana o komentarz do jakiegoś wydarzenia lub o ocenę jakiegoś projektu legislacyjnego, albo wyroku, to rzuci pan słuchawką?

Nie, nigdy nie rzucałem w takich sytuacjach słuchawką i nadal nie będę. A rzecznicy dyscyplinarni swoimi działaniami nie zamkną mi ust. Nie powstrzyma mnie to także od wypowiedzi na temat pana Kamila Zaradkiewicza. Nadal jego status sędziowski uważam za wątpliwy, zresztą nie tylko ja, a od tamtego wywiadu, który jest przedmiotem postępowania dyscyplinarnego wobec mnie, historia ma dalszy ciąg. Bo oto okazuje się, że prowadzone jest przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne w Sądzie Najwyższym, związane z nielegalnym przejęciem i przekazaniem do Trybunału Konstytucyjnego akt sprawy. Ja nie przesądzam winy Kamila Zaradkiewicza, ale gdyby sędzia sądu powszechnego zrobił coś takiego, to zostałby usunięty z zawodu. Gdyby sędzia zrobił coś takiego bez zgody przewodniczącego wydziału, to poniósłby takie właśnie konsekwencje. I o to obwiniany jest teraz pan Zaradkiewicz.

W tym ogłoszonym właśnie postępowaniu jest pan obwiniany o wypowiedź, która "mogła poniżyć sędziego Zaradkiewicza w opinii publicznej i narazić na utratę zaufania potrzebnego dla wykonywania stanowiska sędziego Sądu Najwyższego". Nie obawia się pan, że to co teraz pan mówi, może prowadzić do kolejnej dyscyplinarki?

W świetle tego, co robią obecnie krajowi rzecznicy dyscyplinarni - bo trzeba wyraźnie to oddzielić od aktywności ich lokalnych odpowiedników - to tak może być. Ale nie zamierzam się powstrzymywać przed stwierdzaniem oczywistych faktów. A teraz nie prezentuję własnych ocen, tylko powtarzam wątpliwości, jakie ma wobec działań pana Zaradkiewicza rzecznik dyscyplinarny Sądu Najwyższego.

A jeśli pan chce wiedzieć, czy powtórzyłbym swoje oceny co do zasadności pytań skierowanych przez Kamila Zaradkiewicza do Trybunału Konstytucyjnego i ewentualnych skutków odpowiadającego na nie orzeczenia, to powtórzyłbym je, gdyby ktoś mnie o to spytał. Bo uważam, że trzeba poważnie rozmawiać o takich sprawach i nie można tego zabraniać sędziom.