Ewa Usowicz: Największe kontrowersje, jeśli chodzi o prawa autorskie, wzbudziło w tym roku tzw. ACTA 2, czyli dyrektywa w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. Dużo lepiej chroni ona prawa rozmaitych twórców, ale… nie wydawców książek… 

Prof. Ryszard Markiewicz: Rzeczywiście, dyrektywa przyjęta 26 marca br. przez Parlament Europejski  - wśród wielu różnych regulacji - stworzyła nowe prawo wyłączne  dla wydawców prasowych. Nie obejmuje ono natomiast czasopism naukowych czy praw wydawców książek.

Dlaczego nie miałaby chronić praw wydawców książek? Przecież to są również treści chronione prawem autorskim, z których internet chętnie korzysta, na których zarabia i które… narusza.

Wydawcy są chronieni prawami wyłącznymi, gdy twórca przeniesie na ich rzecz autorskie prawa majątkowe. Powstaje jednak pytanie, czy w przyszłości nie należałoby im przyznać analogicznego prawa do istniejących już praw wydawców czasopism, producentów wideogramów i fonogramów. Taka ochrona interesów wydawców książkowych miałaby sens np. ze względu na ochronę wkładu wydawcy (np. korektę językową) w stosunku do utworu, do którego prawa autorskie wygasły. Zasadnicze problemy to pytania: czy jest to potrzebne, jaki miałby być zakres tej ochrony i czy jej wprowadzenie jest realne.

Czy myśli Pan, że rewolucyjna zmiana jaką wprowadza dyrektywa – czyli przesądzenie, że internetowi giganci korzystający z treści, muszą podzielić się z mediami dochodem, jaki uzyskują w związku z  korzystaniem z praw autorskich w internecie – ma rzeczywiście szansę zadziałać?

To się okaże. Już teraz widać, że internetowi giganci nie są chętni do dzielenia się dochodem z wydawcami. Po przyjęciu dyrektywy od razu zaczęto podnosić wątpliwości – czy np. obejmuje ona publikowanie krótkich fragmentów tekstu – tzw. snippetów. Wiadomo, że dyrektywa nie obejmuje pojedynczych słów czy bardzo krótkich fragmentów utworów, ale zapewne  będą rodziły się spory, co znaczy „bardzo krótki” fragment.

Już podczas prac nad dyrektywą Google straszył zamknięciem takich usług jak Google News i znacznym ograniczeniem dostępu użytkowników do informacji. We Francji wyświetlają się obecnie w wyszukiwarce często tylko tytuły i adresy URL artykułów – co oczywiście przekłada się na ich gorsze wyszukiwanie, pozycjonowanie itd.

Takich problemów będzie więcej?

Tak, należy się ich spodziewać. Dodatkowe trudności będą związane z zasadami dzielenia się wydawców z twórcami dochodami z tytułu tego prawa pokrewnego. Pojawią się wątpliwości i spory na tle tego, jakie wynagrodzenie będzie „sprawiedliwe” i „proporcjonalne” do dochodów jakie generują publikacje prasowe. Dodajmy, że do zrealizowania prawa pokrewnego dla wydawców, z ich perspektywy, niewątpliwie celowe byłoby wprowadzenie obowiązkowego zbiorowego zarządu względem omawianego prawa pokrewnego. Tylko takie ujęcie, połączone z jego niezrzekalnością,  przeciwdziałałoby marginalizowaniu wydawców lokalnych i czasopism „niszowych”, kosztem wydawców dominujących oraz zapewniałoby możliwość wynegocjowania dobrych stawek opłat.

Jak Pan ocenia przepisy w sprawie odpowiedzialności podmiotów  przechowujących cudze utwory? Czy to nie początek cenzury w internecie?

Niedoskonałości i niebezpieczeństwa w istocie ustanowionego sytemu obowiązkowego filtrowania zawartości platform przez dostawców usług, muszą wywoływać zastrzeżenia w kontekście praw człowieka, zwłaszcza związanych ze swobodą wypowiedzi i dostępem do informacji.  Równocześnie muszę tu „przyznać się”, że zbliżony postulat do filtrowania według art.17, zgłaszaliśmy z Januszem Bartą na długo przez ogłoszeniem projektu dyrektywy w sprawie prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym. Pisaliśmy, że w związku z funkcjonowaniem internetu, dochodzi do systematycznego naruszania praw autorskich i praw pokrewnych, powodującego zasadnicze straty dla twórców i producentów a aktualna regulacja nie zapewnia w sposób dostateczny ochrony słusznych interesów podmiotów praw wyłącznych. Nie są bowiem oni w stanie śledzić wszystkich lokalizacji, na których udostępniane są utwory (przedmioty praw pokrewnych), do których przysługują im prawa wyłączne. Co więcej, po ich usunięciu pojawiają się one na nowo. Uważaliśmy, że podstawowy wysiłek powinien być skierowany na zwiększenie udziału przechowujących w zwalczaniu bezprawnego rozpowszechniania tych dóbr niematerialnych przez dostawców zawartości. Stwierdziliśmy, że racjonalne wydaje się zmodyfikowanie dotychczasowych zasad wyłączania odpowiedzialności przechowujących poprzez wprowadzenie obowiązku filtrowania nadsyłanej im zawartości.

Czy polski rząd słusznie zaskarżył art. 17 dyrektywy do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej?

Ten przepis został zaskarżony przez polski rząd właśnie ze względu na obowiązek filtrowania treści. Nie jest on formalnie ustanowiony – tym niemniej, by sprostać obowiązkom narzuconym przez dyrektywę, konieczne jest podjęcie takiego działania. Podstawowym argumentem przeciwko tej regulacji jest zarzut naruszenia prawa do wolności wypowiedzi i informacji, gwarantowanego przez art. 11 Karty praw podstawowych Unii Europejskiej. W wyroku unijnego Trybunału Sprawiedliwości w tej sprawie, wobec utrzymania dyrektywy w aktualnym kształcie, być może dojdzie do doprecyzowania niektórych pojęć z dyrektywy w ten sposób, by wyeliminować (lub co najmniej ograniczyć) obawy co do skutków tej regulacji. Wydaje się, że problemy z filtrowaniem zawartości danej platformy, które miałoby uwzględniać eksploatację w ramach dozwolonego użytku, mogłoby rozwiązać ograniczenie jego zakresu do eksploatowania utworów w całości. Sądzę, że w treści dyrektywy można by znaleźć podstawy dla takiej interpretacji. 

 


Jakie inne kwestie mogą okazać się problematyczne w tej dyrektywie?

Zapewne nowe czy uszczegóławiane rozwiązania. Dyrektywa jest nie tylko obszerna (liczy 86 motywów i 32 artykuły), ale dotyczy szeregu rozproszonych kwestii, które tylko pośrednio łączy aspekt cyfrowej i międzynarodowej eksploatacji. Jej przepisy dotyczą przykładowo „uzupełnienia”  dozwolonego użytku, a tu wchodzi w grę eksploatacja tekstów i danych, korzystanie z utworów w działalności dydaktycznej, wykonywania kopii dla zachowania dziedzictwa kulturowego. Reguluje też kwestie środków ułatwiających  zawieranie umów licencyjnych i szerszy dostęp do przedmiotów praw wyłącznych. Czyli sporne mogą okazać się np. kwestie utworów niedostępnych w handlu,  rozszerzonego zbiorowego zarządu, dostępu do utworów audiowizualnych na platformach czy kopii utworów znajdujących się w domenie publicznej. Istotna jest także regulowanie przez nią prawidłowego funkcjonowania rynku w zakresie praw autorskich czyli praw pokrewnych wydawców, zasady odpowiedzialności i jej wyłączania dla niektórych dostawców usług, udostępnianie treści on-line czy kwestie godziwego  wynagradzanie twórców  i wykonawców. Każda z tych kwestii może budzić wątpliwości czy spory prawne.

Czytaj też: Prof. Markiewicz: Prawo autorskie w pogoni za rzeczywistością >

Od 7 czerwca br. biegnie już 2-letni termin na wdrożenie zmian w prawie umożliwiających wykonanie tej dyrektywy. Co będziemy musieli zmienić?

Dyrektywa nie jest stosowana bezpośrednio, więc wymaga krajowej implementacji. Zawiera przy tym mnóstwo pojęć niedookreślonych: „działalność nie przynosi znaczących przychodów”, „duża liczba utworów”, „bardzo krótki fragment utworu”, „dołożyli wszelkich starań”, „odpowiednich i skutecznych środków”. Powstaje pytanie czy je pozostawić – czekając w ten sposób na ustalenia interpretacyjne Trybunału Sprawiedliwości, czy też, ryzykując sprzeczność z dyrektywą zinterpretowaną przez TS, rozstrzygnąć wątpliwości w implementacji krajowej. Jestem zwolennikiem regulacji krajowej, choć zrealizowanej w sposób umożliwiający elastyczną interpretację.

 

Zapraszamy na spotkanie z prof. Ryszardem Markiewiczem i dr Ewą Laskowską-Litak
w sobotę, 26 października o godz. 13.00, podczas 23. Międzynarodowych Targów Książki
w Krakowie przy ul. Galicyjskiej 9, stoisko Wolters Kluwer – B15.