Obserwowanie ostatnich sesji jest jak przedłużająca się w nieskończoność wizyta u dentysty, któremu skończyły się zastrzyki ze znieczuleniem miejscowym. Samo oczekiwanie na rozpoczęcie seansu bólu, który zacznie się za kilkadziesiąt minut też nie należy do przyjemności. Indeksy łamią kolejne wsparcia i wydaje mi się, że wyznaczanie kolejnych granic spadków jest zajęciem jałowym, choć może niezbędnym by zająć czymś myśli. Trudno jednak orzec kiedy panika wygaśnie, bo jej źródeł nie da się zlikwidować z dnia na dzień, chyba że bankructwem wielu zadłużonych krajów naraz. Oczywiście pozostaje kwestia wyceny akcji, które nawet w razie nadejścia recesji (wszak ona pojawia się dopiero w przewidywaniach), utrzymają przecież pewną wartość. Spadek w takim tempie jakie widzieliśmy w tym tygodniu nie może trwać w nieskończoność, nawet w ramach bessy dyskontującej czarny scenariusz. Problem w tym, że inwestorzy dyskontują przyszłość emocjami i większość chyba sama nie wie za bardzo jaką przyszłość właśnie sprzedają.


Dziś odbędzie się spotkanie przywódców Niemiec, Francji i Hiszpanii (brak premiera Włoch w tym towarzystwie jest znamienny), którzy spróbują uspokoić opinię publiczną. Konferencję prasową zwołał też unijny komisarz do spraw ekonomii Olli Rehn (12:20). Czy uda im się to, czego nie udało się osiągnąć Trichetowi? Przypomnę, że ECB wznowił wczoraj skup obligacji skarbowych, co zatrzymało wyprzedaż papierów Hiszpanii i Włoch... na godzinę.


Inwestorzy powinni się przygotować na nadejście większej liczby niepokojących informacji. Spadek cen obligacji skarbowych oznacza skurczenie kapitałów własnych banków komercyjnych, które wliczały je przecież do Tier 1. Z kolei spadek kapitałów oznacza po pierwsze mniejsze zaufanie do banków wzajemnie, po drugie grozi ponownym zmrożeniem rynku kredytowego i tego typu informacje mogą się wkrótce pojawiać. Rynek właśnie je dyskontuje głębokimi spadkami, ale ile z tych zagrożeń jest już ujętych w cenach, tego nikt nie wie. Tak długo, jak długo rentowności obligacji rosną, a ich ceny spadają, zagrożenie rośnie. Jak złe są nastroje, niech zobrazuje decyzja Banku Mellon z NY, który zamierza od klientów pobierać opłaty za złożenie depozytu (sic!) na poziomie 13 pkt bazowych (0,13 proc.), wychodząc z założenia, że taka jest dziś cena bezpieczeństwa środków. Oczywiście w USA sytuacja jest odmienna, tam obligacje drożeją, a rentowność bonów już od dawna jest ujemna.


Prognozy na dzisiejszą sesję nie mogą być dobre. Oczywiście dzień rozpocznie się od spadków, Bóg raczy wiedzieć czym się skończy. W perspektywie mamy dane z amerykańskiego rynku pracy, które prędzej pogorszą niż poprawią nastroje i oczekiwanie na ruch ze strony Fed (QE3). Trzeba wziąć głęboki oddech, zacisnąć zęby i powstrzymać się od nieprzemyślanych decyzji. Trudno liczyć na zbiorowe opamiętanie, ale cóż szkodzi nabrać dystansu samemu?





Emil Szweda, Noble Securities