Rostowski przedstawił w ubiegły piątek w Sejmie informację rządu na temat przystąpienia Polski do strefy euro. Zaznaczył, że przyjęcie europejskiej waluty wzmocni konkurencyjność polskich eksporterów, ułatwi import innowacyjnych technologii i "otworzy bramy dla zagranicznych inwestorów".
Dodał, że te pozytywne aspekty przyjęcia euro zawsze wiążą się ze wzrostem gospodarczym, nowymi miejscami pracy, wzrostem wydajności pracy i płac.
„Gdyby Polska już miała euro, Polacy uzyskaliby dostęp do taniego kredytu zarówno na inwestycje, jak i konsumpcję" - powiedział.
Zaznaczył, że euro w Polsce „zostawiłoby w kieszeniach Polaków i polskich przedsiębiorców dodatkowych 10-15 mld zł. „Gdybyśmy byli dziś w strefie euro, nasze banki nie miałyby takich problemów z uzyskaniem płynności" - dodał.

Zdaniem Rostowskiego możliwość wejścia do strefy euro została zmarnowana w latach 2006-2007, za rządów Jarosława Kaczyńskiego. „Teraz płacimy za tamte błędy. Ponosimy koszty w postaci słabszej złotówki, większej premii za ryzyko długu państwa i faktu, że nasze możliwości zwiększenia deficytu są o wiele mniejsze niż w Portugalii czy nawet Grecji, już nie mówiąc nawet o Słowacji" - powiedział.

Przypomniał, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy szacuje, że przyjęcie przez Polskę europejskiej waluty może spowodować wzrost poziomu PKB o 8 proc. w horyzoncie 20 lat.

Minister finansów odniósł się także do obaw związanych ze wzrostem cen po przyjęciu europejskiej waluty. "Wzrost cen w krajach, które przyjęły euro, jest śladowy i ma charakter jedynie przejściowy. Na dłuższą metę bowiem, wejście od strefy euro wiąże się z większą konkurencją, co zawsze skutkuje niższym wzrostem cen" - powiedział.

Dodał, że badania pokazują, że przejściowy wzrost cen po przyjęciu euro to zaledwie 0,3 proc. „To skala naprawdę nieodczuwalna dla konsumenta" - powiedział.

Wyjaśnił, że wzrost cen w innych krajach UE wchodzących do strefy euro wynikał z tego, że wielu sprzedawców przeliczając walutę zaokrąglało ceny w górę.
Dlatego - jak mówił - w Polsce będzie obowiązek podawania cen w dwóch walutach, nawet na pół roku przed przyjęciem euro i kilka lat po jego wprowadzeniu.

„Przez ten czas Polacy będą mogli kontrolować ceny w obu walutach. To skutecznie uchroni nas przed zagrożeniem „zaokrąglenia cen w górę”. Dodatkowo zostaną wprowadzone specjalne mechanizmy monitoringu cen" - podkreślił.

Rostowski zapewnił, że Polacy po wejściu do strefy euro nie stracą części dochodów. „Jeśli przyjmiemy, że wymiana złotego na euro oparta będzie na przykład na przeliczniku 4 zł za 1 euro, to zarabiając obecnie 2000 zł po wejściu do strefy euro będziemy otrzymywać 500 euro miesięcznie" - powiedział.

„Wszystko - tak zarobki, jak płace - zostaną podzielone po prostu przez cztery i nikt nie straci na tym ani złotówki, ani eurocenta" - dodał.
Jego zdaniem, euro zwiększy też dopływ inwestycji zagranicznych do Polski, co oznacza więcej miejsc pracy i wyższe zarobki.
Zapowiedział, że „ząd stworzy specjalną rezerwę amortyzacyjną, którą sfinansuje pakiet osłonowy, chroniący najbiedniejszych przed skutkami wprowadzenia euro".

Rostowski omówił też problem długu publicznego. Wyjaśnił, że im mniejsza wiarygodność kredytowa państwa, tym większy jest koszt obsługi tego długu. „Kraje, które nadmiernie zwiększają wydatki, otrzymują niższą ocenę kredytową. Tym samym muszą płacić wyższe odsetki od długu państwa, chyba, że są w strefie euro. Tylko dlatego, że są w strefie euro, mają większą wiarygodność i otrzymują wyższe oceny" - powiedział.
Dodał, że deklaracja Polski ws. utrzymania niskiego deficytu stwarza przestrzeń dla Rady Polityki Pieniężnej do obniżenia stóp procentowych, co - według niego - jest najlepszym lekiem na kryzys gospodarczy.
Przypomniał, że Europejski Bank Centralny „wpompował" w system bankowy strefy euro 350 mld euro. "Te środki trafiłyby także do nas. Dzięki temu łatwiej byłoby obronić Polskę przed skutkami kryzysu na świecie" - podkreślił.
Dodał, że strefa euro to dostęp do największej puli oszczędności na świecie. „Co więcej, dostęp dużo tańszy, gdyż stopy procentowe w strefie euro są znacznie niższe niż w Polsce" - podkreślił. Przypomniał, że stopa referencyjna Europejskiego Banku Centralnego jest aż o 3 proc. niższa niż stopa Narodowego Banku Polskiego.

Powiedział też, że możliwość wejścia do strefy euro została zmarnowana w latach 2006-2007, za rządów Jarosława Kaczyńskiego. „Teraz płacimy za tamte błędy. Ponosimy koszty w postaci słabszej +złotówki+, większej premii za ryzyko długu państwa i faktu, że nasze możliwości zwiększenia deficytu są o wiele mniejsze niż w Portugalii czy nawet Grecji, już nie mówiąc nawet o Słowacji" - powiedział.