Najbardziej to widać na przykładzie płacy minimalnej, gdzie najpierw rząd krzywił się na propozycję wzrostu zaproponowaną przez związki, a tuż przed wyborami ich ofertę solidnie przebił. Wywołało to oczywiście lament po stronie pracodawców, że nie wytrzymają takich obciążeń, ale aplauz po stronie związkowej wcale nie był entuzjastyczny. Pojawiły się nawet propozycje, by to jakoś inaczej regulować, np. powiązać ze wzrostem PKB, żeby tylko wyłączyć tę kwestię z rozgrywki wyborczej.
Raczej to się nie uda, a po wyborach zobaczymy, jak władza, ta czy inna, poradzi sobie ze skutkami tej pokerowej zagrywki.

Czytaj:
Minimalne wynagrodzenie w 2020 r. - 2600 złotych >>
Raport: Pracodawcy nie są gotowi na wzrost minimalnej płacy>>
 

- Znowu zaskoczyliśmy związkowców - mówi naszemu koledze prominentny przedstawiciel rządu. To prawda, że zaskoczyliście, ale nie ma czym się chwalić Panie Ministrze. Takie zaskoczenie to żadna sztuka, to jest zwykłe pomylenie ról.

Takie decyzje, jak wysokość płacy minimalnej, powinny być efektem ucierania stanowisk pracodawców i związków zawodowych, a rząd w tej rogrywce powinien występować w roli arbitra. Powinien dążyć do znalezienia kompromisu pomiędzy spierającymi się stronami i patrzeć na to z perspektywy interesów państwa, a także z perspektywy długofalowych potrzeb rozwojowych.

Rząd przebijający oczekiwania związków zawodowych zachowuje się jak prokurator, który na sali sądowej zaczyna bronić oskarżonego. Takie wychodzenie z roli, zapominanie, że prokurator jest od oskarżania, od obrony jest adwokat, a wyrok wydaje sąd, to poważne naruszenie zasad.

Prokurator za coś takiego miałby kłopoty, być może nawet straciłby pracę. A co zrobić z rządem, który zaczyna być bardziej związkowy niż związki zawodowe?