Od 2020 roku minimalne wynagrodzenie za pracę będzie wynosiło 2600 złotych (podwyżka o 150 zł), a minimalna stawka godzinowa 17 złotych. Taką decyzję podjął rząd. Premier zapowiedział też, że jeśli PiS wygra wybory, to minimalna pensja w 2021 r. sięgnie 3 tysięcy złotych.

Czytaj: Minimalne wynagrodzenie w 2020 r. - 2600 złotych>>

Rządzący podkreślają, że chcą zerwać z myśleniem, że Polska może być tylko rezerwuarem taniej siły roboczej i doprowadzić do sytuacji, w której możemy konkurować kompetencjami, wiedzą i doświadczeniem naszych pracowników, a nie tylko tym, że są tani. Niskie płace, stabilność państwa i pracowitość - to jeszcze kilka lat temu były nasze największe atuty. W obecnej sytuacji - wzrostu wynagrodzeń, a tym samym podwyżki kosztów pracy - pojawia się zagrożenie, że inwestorzy będą omijać nasz kraj. Na szczęście w UE jest niewiele państw, które mogą z nami konkurować niższymi kosztami zatrudnienia. Należą do nich m.in. Bułgaria i Rumunia - co potwierdza raport Eurostatu. Z kolei u naszych wschodnich sąsiadów, tych spoza UE, biznes bywa niepewny. Widać to na przykładzie Ukraińców, którzy nie mając zaufania do swoich banków, wolą trzymać pieniądze w skarpetkach, a nie na kontach.

Duże firmy nie odczują istotnie wzrostu płacy minimalnej. Tam już dawno wynagrodzenia przewyższają najniższe progi. Nie oznacza to jednak, że podwyżka płacy minimalnej nie będzie brana pod uwagę przy tworzeniu budżetów firm na przyszły rok. Warto przypomnieć, że najniższa krajowa ma wpływ m.in. na wynagrodzenia za przestój, dodatek do wynagrodzenia za pracę w porze nocnej i odprawę przysługującą pracownikowi w związku z przejściem na emeryturę lub rentę z tytułu niezdolności do pracy.

Podwyżkę minimalnej płacy, a tym samym minimalnej stawki godzinowej, najbardziej odczują małe firmy, oddalone od wielkich aglomeracji. Ustalanie najniższej krajowej ma na nie realny wpływ. W dłuższej perspektywie może spowodować rezygnację z etatu na rzecz umów cywilnoprawnych lub działalności gospodarczej. Co z szarą strefą? Nikt nie jest w stanie oszacować jakie tutaj będą skutki zmian. Na pewno wzrost minimalnej pensji będzie oznaczać dla niektórych pracowników, że mniej wynagrodzenia otrzymają "pod stołem".

Najczarniejszy scenariusz o skutkach podnoszenia minimalnego wynagrodzenia mówi o zwalnianiu niskowykwalifikowanej załogi. Rozważając ten problem, należy jednak wziąć pod uwagę fakt, że mamy najniższe bezrobocie od kilkudziesięciu lat - na poziomie 5,2 proc. i o pracownika w niektórych regionach nie jest łatwo. 

Nie ma wątpliwości, że w ostatecznym rozrachunku podniesienie płacy minimalnej do 2600 zł jest opłacalne dla budżetu. Oznacza to wyższe podatki - więcej pieniędzy trafi też do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, bo składka na tzw. ZUS często jest uzależniona od płacy minimalnej. Budżet może jednak odczuć w przyszłym roku wprowadzenie zmian. Niewykluczone, że niektórzy przedsiębiorcy zapukają do urzędów, domagając się m.in. waloryzowania umów - np. na sprzątanie pomieszczeń.

Kilka lat temu, kiedy nikt jeszcze nie słyszał o kryzysie, m.in. Portugalia, Hiszpania i Włochy ochoczo podnosiły minimalne wynagrodzenia. Problem zaczął się wtedy, kiedy do Europy zawitało spowolnienie gospodarcze i nastał czas zaciskania pasa. Wówczas część pracowników, szczególnie tych młodych, musiała się pożegnać z pracą. Nie tworzono też nowych miejsc pracy. Może warto wyciągnąć z tego lekcję, wszak lepiej uczyć się na cudzych błędach...