Według Joanny Przybylskiej z Towarzystwa Badań i Ochrony Przyrody melioranci wchodzą w bardzo cenne, chronione siedliska przyrodnicze i w siedliska chronionych gatunków. Chodzi o zwierzęta występujące w rzekach, jak minóg strumieniowy czy skójka gruboskorupowa oraz o gatunki występujące w dolinach rzecznych np. motyle przeplatka aurinia czy modraszek telejus oraz kilkadziesiąt gatunków ptaków, które gnieżdżą się na łąkach i w zadrzewieniach nadrzecznych.

Według niej drastycznym przykładem jest rzeka Psarka poniżej Bodzentyna. W ubiegłym roku melioranci odmulili fragment rzeki, w której było stanowisko skójki gruboskorupowej - chronionego gatunku małży z dyrektywy siedliskowej. Wycięto tam ponad sto drzew, a prace prowadzono w sezonie lęgowym ptaków.

Przybylska dodała, że dwukrotnie - w kwietniu i lipcu 2010 roku - przyrodnicy, prowadząc prace badawcze, zastawali nad Nidą w okolicach Skowronna koparki pogłębiające starorzecze. Działo się to na obszarze Natura 2000 i w Nadnidziańskim Parku Krajobrazowym, na najcenniejszych w regionie terenach lęgowych ptaków, w pełni sezonu.

Przybylska wyliczyła, że tylko w drugiej połowie 2010 roku zarząd ogłosił przetargi na prace na ok. 140 km różnych rzek w regionie. Najbardziej kontrowersyjne - z punktu widzenia przyrodników - są prace na Belniance, Mierzawie, kanale Trupień. Po interwencji Towarzystwa sprawy te trafiły do rozpatrzenia przez Generalną Dyrekcję Ochrony Środowiska lub gminę administrującą na danym terenie. W tym roku melioranci planują prace na kolejnych kilkudziesięciu kilometrach różnych rzek.

Towarzystwo od tego roku współpracuje z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska i występuje w postępowaniach dotyczących melioracji jako strona, konsultując wnioski.

Prezes TBOP Ludwik Maksalon podkreślił, że celem przyrodników jest doprowadzenie do tego, aby prace ingerujące w środowisko były poprzedzone przeprowadzeniem oceny oddziaływania na środowisko. W tej ocenie fachowcy wypowiedzą się, czy należy prace prowadzić, w jakim zakresie i jakie to przyniesie efekty po stronie zysków i strat. Wtedy będzie można podjąć racjonalną decyzję, a nie działać ,,po omacku".

Według Przybylskiej drugi problem z prowadzonymi na rzekach pracami polega na tym, że - wbrew zapewnieniom meliorantów - nie zwiększają bezpieczeństwa powodziowego. Prace prowadzone są na małych ciekach lub w górnych odcinkach większych rzek, na których szkody powodziowe ograniczają się często do zalania łąk.

Zdaniem Maksalona woda w takich miejscach właśnie powinna być wstrzymywana i wylewać się na łąki, aby w czasie gwałtownych przyborów nie spływała w dół i nie zalewała cenniejszych dla człowieka terenów zabudowanych.

,,Odmulanie czyli pogłębianie koryta, usuwanie zadrzewień, które przecież spowalniają spływ rzeki i retencjonują wodę, usuwanie tam bobrowych czy zwalonych drzew powoduje przyspieszenie spływu wody, ogranicza naturalną małą retencję. Efekty widać potem na dolnej Nidzie i na Wiśle, gdzie po większych opadach szczyt fali powodziowej następuje bardzo szybko" - powiedziała Przybylska.

,,Im większy, im szybszy spływ wody, tym poważniejsze są straty, tym większą mamy klęskę na dolnych partiach rzek, co doprowadza do zalewania cenniejszych terenów" - podkreśliła.

Zdaniem przyrodników w regionie świętokrzyskim polityka zarządu melioracji polega na odprowadzaniu wody ,,na siłę" z miejsc, gdzie powinna pozostawać. Chodzi o łąki w dolinach rzek, które powinny być okresowo zalewane, o nieużytki, o lasy. Ze względu na bezpieczeństwo powodziowe woda powinna tam pozostać.

Dyrektor Świętokrzyskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych Janusz Kubiakowski powiedział PAP, że wszelkie roboty prowadzone na terenach chronionych są wykonywane za zgodą Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska.

Dodał, że Prawo wodne i Prawo budowlane nakładają na zarząd obowiązek utrzymania w należytym stanie urządzeń wodnych, rzek, budowli. ,,Jeśli to jest na terenach chronionych, zawsze prosimy o decyzję RDOŚ. Jak nam dają - robimy" - oznajmił.

,,Ludzie użytkują łąki żeby karmić zwierzęta, które hodują, żeby mieć mleko. I ludzie z tego żyją" - powiedział. Według niego ekolodzy chcą chronić ,,żabki i ptaszki", a ludzie chcą żyć w normalnych warunkach. ,,I tu jest konflikt, a my jesteśmy między młotem i kowadłem" - powiedział.

Jego zdaniem zaniedbanie w gospodarce wodnej doprowadziło do tego, że Sandomierz został zatopiony; poziom wody podniósł się właśnie przez to, że nie były wycinane drzewa i krzewy.

,,Nie można jednostronnie patrzeć. Ja nie mówię, że ekolodzy nie mają racji, ale trzeba to wszystko osadzać w realiach" - dodał.

Wicedyrektor Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Kielcach Jarosław Pajdak powiedział PAP, że zgodnie z Ustawą o ochronie przyrody prace na terenach o szczególnej wartości przyrodniczej mogą być prowadzone na podstawie decyzji RDOŚ, która określa warunki tych prac. Jeśli są to cenne siedliska np. torfowiska, to dyrekcja nakłada obowiązek przeprowadzenia oceny i wykonania raportu oddziaływania na środowisko. Takie oceny są konieczne np. na tak cennych rzekach jak Krasna czy Lubrzanka.

Jego zdaniem każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie. Czasami jest konieczne wykonanie określonych prac po to, by stworzyć korzystne warunki dla chronionych siedlisk, które wymagają szczególnych warunków wilgotnościowych - szkodzi im zarówno przesuszenie, jak i zbyt wysoki poziom wody. Bywają też sprzeczności interesów między lokalnymi społecznościami i chronionymi zbiorowiskami.(PAP)

agn/ krf/